aosporcieaosporcieaosporcie

13 listopada 2021

Alicja Zając: "Sądzę, że można użyć tu słowa rodzina"

Choć są beniaminkiem trzeciej ligi, przerwę zimową spędzą na fotelu lidera. Lech Poznań UAM ma za sobą bardzo udane miesiące. O nich, dalszych planach, atmosferze w zespole oraz byciu trenerką porozmawialiśmy z Alicją Zając, opiekun niebiesko-białych. 



Wiktoria Łabędzka, dziennikarka aosporcie.pl: - "Krok po kroku" - to stwierdzenie, które dość często można od ciebie usłyszeć. Motto czy świadomość punktu docelowego?  

Alicja Zając, trenerka Lecha Poznań UAM: - Myślę, że kwestia moich doświadczeń piłkarskich. Zdarzało się, że zaczynałyśmy z drużyną sezon z myślą o mistrzostwie, a nie udawało nam się nawet awansować do najlepszej czwórki. Chcę wpajać zawodniczkom - właściwie robię to od czasu, gdy były młodsze - że skupiamy się na tym najbliższym celu: pierwszym meczu, a dopiero potem na następnym i kolejnym. To wtedy przychodzi i sądzę, że tym, co pokazało słuszność tej drogi, było awansowanie do trzeciej ligi. Tak naprawdę przed rundą wiosenną miałyśmy 12 punktów straty do lidera, a mimo to udało się dokonać czegoś, co wydawało się niemożliwe. I dziewczyny zdają sobie z tego sprawę, dla mnie to ważne - dlatego one tak się rozwijają. Ja też. 

CZYTAJ TEŻ: Lech Poznań UAM, czyli za sobą nawet w ogień

WŁ: - Co warte zauważenia, dokonałyście tego jednym z najmłodszych zespołów w stawce.

- Cieszy mnie sposób prowadzenia tego zespołu czy też akademii [Akademia Piłkarska KU AZS UAM Poznań - przyp.red.]. To nie tak, że ktoś przychodzi do nas z przeszłością w wyższych ligach i gra za zasługi. Choć wiadomo, że przed sezonem wzmocniło nas kilka piłkarek z doświadczeniem, bo takie były nam potrzebne, przede wszystkim pod względem mentalnym. Super, że wszystkie dziewczyny dobrze się razem czują. Jako osoba grająca w piłkę dziesięć lat, śmiało mogę powiedzieć, że atmosfera w zespole, w odniesieniu do kobiecego futbolu, to połowa sukcesu. Sama tego doświadczyłam, choćby w poprzednim sezonie, kiedy zdobyłyśmy z ekipą UAM mistrzostwo kraju w futsalu, mimo że zmagania zaczęłyśmy fatalnie. Już nas skreślano i pytano nawet: "Gdzie ten UAM?" - a my będąc razem, dobrze się ze sobą czując, robiłyśmy swoje i na koniec przyszedł sukces.

Karol Szabanowski, "Fenestra. Gazeta Studencka": - Czy dziewczyny przez tę rundę zdążyły się tak całkowicie oswoić z herbem Lecha Poznań? 

- Myślę, że tak. Choć początek był stresujący: ta cała otoczka, wywiady, sesje zdjęciowe, nowy sprzęt, nowe osoby. Sama postać Mai Rutkowskiej, która nie tylko pojawiła się na konferencji prasowej, ale przyjechała do nas na Morasko, żeby porozmawiać z dziewczynami. To pokazało, że nie będziemy drużyną anonimową. Sam wydźwięk w social mediach też był i nadal jest ogromny. Te wszystkie czynniki mogły ciążyć, wciąż czasem mogą. To w końcu Lech Poznań. Mówiło się, że budujemy to wszystko ze spokojem, a my będąc beniaminkiem jesteśmy liderem w swojej grupie, więc wiadomo, że teraz przychodzi ochota na coś więcej. 

WŁ: - I to mimo ligowego falstartu. 

- Tę pierwszą porażkę z Błękitnymi Stargard (0:2) zrzucamy na stres czy oczekiwania wobec gry w Lechu Poznań, natomiast w Lęborku powinnyśmy wygrać, nie zremisować (1:1). I te ostatnie cztery minuty w Krobi, gdzie przegrałyśmy 0:1… Ja zawodniczkom powtarzam, że możemy przegrywać, bo w przypadku tak młodego zespołu to zrozumiałe, ale musimy być zaangażowane, mieć chęci do walki. Tego nie może zabraknąć w żadnym meczu. Jeśli te cechy będą nas charakteryzować, to drużyna śmiało zostanie w czubie tabeli czy nawet wywalczy awans. Jeszcze przed tym sezonem wiedziałam, że możemy znaleźć się w pierwszej trójce. Niezależnie jednak od ostatecznego wyniku, będzie to dla nas ogromne doświadczenie. 

KS: - Same rozmowy z klubem podobno trochę trwały. 

- Trwały bardzo długo. Już na obozie we Wronkach półtora roku temu rozmawiałam z Tomkiem Mendrym, liderem projektu. Sama byłam przedtem w Lech Poznań Football Academy, dosłownie prowadziłam treningi na stadionie przy Bułgarskiej: początkowo z grupami chłopięcymi, dopiero potem z dziewczynkami. Trzy lata staraliśmy się o stworzenie kobiecego zespołu seniorskiego, ale się nie udało. 

- Gdy przez ten rok byłyśmy na UAM-ie, trochę się zmieniło i fajnie, że to wszystko ruszyło. Myślę, że dalsze plany są ambitne, ja też jestem osobą ambitną. Akademia dziewczynek w Lechu Poznań byłaby czymś dużym, bo patrząc nawet na taką Anglię, to mało rozmawia się tam o tych najmłodszych grupach. Jest pierwsza drużyna, rezerwy, a młodsze zespoły? Znaczna część klubów ściąga zawodniczki w wieku od piętnastu lat wzwyż, bo też wcześniej nie można ich na zachód wypuścić. Stworzenie zatem czegoś takiego w przyszłości, cierpliwa budowa i praca nad ciągłym rozwojem - byłaby to świetna sprawa. 

WŁ: - Czy masz wiedzę, że osobom odpowiedzialnym za ten projekt przy Bułgarskiej zależało właśnie na takim waszym, wypracowanym na UAM-ie, "know-how" w pracy z zespołami dziewczęcymi?

- Myślę, że tak. Jeśli chodzi o kobiecą piłkę, sam trener Weiss to chyba najbardziej rozpoznawalna postać w Poznaniu. Sądzę, że ja w pewien sposób też, czy to przez piłkę trawiastą w Polonii Poznań, czy halową na UAM-ie, bo z nim jestem najbardziej kojarzona. Siedzimy w tym dłużej, więc przy Bułgarskiej wiedziano, że można nam zaufać. Trochę ich wprowadzamy w ten świat damskiego futbolu, a oni nas w tę organizacyjno-techniczną rzeczywistość, zapewniając nam wiele rzeczy, na które normalnie nie byłoby nas stać. To są dużo większe pieniądze. Chociażby cały sprzęt, mnóstwo sprzętu, wygodne autokary lub sesje zdjęciowe.

KS: - Czyli jesteście zadowolone ze współpracy z Lechem? 

- Tak, chociaż wiadomo, że wciąż się docieramy. Zdarzają się błędy komunikacyjne czy pewne niedociągnięcia. Jesteśmy tylko ludźmi. Uczymy się, więc trzeba być wyrozumiałym w tym wszystkim i wyciągać wnioski z pewnych sytuacji, żeby się nie powtarzały.

WŁ: - Kiedy same dziewczyny dowiedziały się, że będą grać pod szyldem klubu? 

- Gdy w okolicach lutego czy marca zaczęły pojawiać się informacje o połączeniu, wiedziały, że będzie mieć ono miejsce, ale nie mówiliśmy tego oficjalnie, żeby nie zaprzątały tym sobie głów. Żebyśmy się skupiły na tym, aby - krok po kroku - wygrywać kolejne mecze i powalczyć o awans.

KS: - Zakończyłyście rundę na pierwszym miejscu. Gdzie trenerka Alicja Zając dostrzega mankamenty w grze drużyny, nad którymi należy popracować?

- Myślę, że przydałby się nam ktoś, kto weźmie na siebie ciężar zdobywania bramek. Nie tylko w momentach ważnych, ale tak ogólnie. Co prawda liderujemy pod tym względem w lidze, bo strzeliłyśmy 44 gole, ale mimo wszystko uważam, że mamy więcej jakości w defensywie. Może to kwestia mentalnego przełamania lub "dorzucenia" osoby, która pociągnie ofensywę, bo to przede wszystkim młode dziewczyny. Te cztery treningi w tygodniu to dla nich naprawdę sporo, mając na uwadze szkołę czy w kilku przypadkach nadchodzącą maturę. Samo to, że przyjeżdżają na zajęcia - bardzo to doceniam. Tak naprawdę czasem nawet pierwszoligowe kluby nie mają tylu jednostek treningowych. Uważam, że i tak robimy coś ponad stan. 

- Mamy taką jedną zdolną dziewczynę w kategorii U-15, która trenuje jeszcze na UAM-ie, bo musi skończyć piętnaście lat, żeby mogła z nami w ogóle zagrać. Myślę, że ona wzięłaby na siebie ciężar zdobywania bramek, bo obserwując ją wydaje się, że jest bez układu nerwowego: gra jeden na jednego, strzela lewą czy prawą noga - dla niej to bez różnicy!

KS: - To może sama masz czasem taką myśl, by wrócić na boisko i trochę postrzelać?

- (śmiech) Miałam taką myśl nie raz. Grałam na pozycji numer "9" w Koziołku Poznań, czyli chyba w 2013 roku, ale nie. Zdecydowałam, że teraz piłka trawiasta tylko z perspektywy ławki trenerskiej, bo mogę wtedy więcej dać drużynie, pomóc jej. Sama gram jeszcze na hali, więc tam mogę się realizować jako piłkarka.

WŁ: - Zapytam o organizację rozgrywek, bo pięciokrotnie wypadła wam Maja Kuleczka ze względu na zgrupowanie. Ty też ostatnio pędzisz z kadry U-15 wielkopolski dziewcząt na mecz ligowy. Czy ten terminarz w pewien sposób nie desynchronizuje waszych starań?

- Na pewno. Maja dużo znaczy dla zespołu, tak mentalnie. Ma dopiero 16 lat, a może pochwalić się naprawdę dużym doświadczeniem, począwszy od kadr wojewódzkich i reprezentacji Polski w różnych kategoriach wiekowych, po wszystkie projekty, w których brała udział. Meczów w nogach ma naprawdę mnóstwo i to widać. Z reprezentacji wraca jednak jeszcze bardziej pewna siebie i to jest fajne. Fakt, że nam jej brakuje, ale drużyna musi sobie radzić w takich sytuacjach. Może w Lęborku nie zaskoczyło, może brakowało kogoś, kto weźmie na siebie ciężar gry, ale z Lechią (5:1) zagrałyśmy - co będę powtarzać - najlepszy mecz w sezonie i to wtedy, gdy Maja była na kadrze. Potrafimy sobie radzić i musimy sobie radzić.

- Tych zgrupowań tak naprawdę nie ma dużo, bo po jednym było we wrześniu oraz październiku, a w sierpniu miałyśmy obóz. To też dlatego mamy tak szeroki sztab, bo każdy z nas jest trenerem klubowym i nie jesteśmy w stanie poświęcić się tylko jednej drużynie. Ja też nie byłabym w stanie zrobić tego dla kadry, nie będę ukrywać, ze względów finansowych. Trzeba też z czegoś wyżyć, stąd robię tyle rzeczy.

WŁ: - Jakie macie plany na tę zimową przerwę, długą przerwę? 

- Normalnie mamy trzy treningi tygodniowo, plus we wtorek siłownię z bieganiem i basenem, więc to wymagający dzień. Pierwszy mecz po przerwie z Błękitnymi Stargard zagramy dopiero w marcu, ale dziewczyny na pewno wystąpią w młodzieżowych mistrzostwach Polski rozgrywanych na hali. Zuza Sawicka, Paula Fronczak, Marta Zielińska, Ania Laskowska, Maja Kuleczka oraz Gabrysia Przybył będą grały w Futsal Ekstralidze, więc nie odczują tak tej przerwy. Myślę, że ten czas przyda się też drużynie choćby w kontekście szkoły. Zejdziemy pewnie trochę z obciążeń, żeby w to jedno popołudnie poszły do kina czy nawet na imprezę. Każdy relaksuje się lub odpoczywa w inny sposób i to na pewno im potrzebne.

KS: - Czy planujecie w ciągu tych miesięcy jakieś ruchy transferowe?

- Chcemy wzmocnić drużynę i będziemy szukać odpowiednich zawodniczek. Nie ma co ukrywać, to trudne ze względu na specyfikę środowiska kobiecego futbolu. Jasne, herb Lecha może tu pomóc, ale tak naprawdę na tym poziomie wiele rzeczy ma wpływ na ostateczną decyzję. I to wcale nie pieniądze, tylko rodzina, bliscy. Trudno też nakłonić kogoś do zejścia o ten "szczebel" rozgrywkowy niżej. Musimy szukać w naszym regionie, czasem dziewczyn, które po prostu tu się uczą. Może też któraś z piłkarek potrzebuje przerwy, odpoczynku i wiosną odpali? Chcemy pracować, robić swoje, może kogoś przemianować? 

WŁ: - Odnosząc się do samego kształtu zespołu i tego, że dziewczyny znają się nie od dziś. Czy nie obawiasz się, że w pewnym momencie, gdy drużyna wzbogaci się o kilka transferów, ten charakter się zatraci? 

- Jestem tego świadoma i myślę, że awansując będzie to naturalny proces. Ja od samego początku powtarzam dziewczynom, że mogą zostać w drużynie tylko ciężką pracą: nie za nazwisko, nie ze względu na to, że są ze mną od początku lub po prostu trenowały na UAM-ie. Muszą zasuwać. Na pewnym etapie takie ruchy będą potrzebne, ale też nie chciałabym, żeby do zespołu przyszedł ktoś, kto kompletnie nie będzie do niego pasować, niezależnie, czy byłaby to mistrzyni świata czy Ewa Pajor. Jeśli nie będzie tu zgodności charakterów, zawodniczka nie wniesie do drużyny tego, co powinna. Nie będzie się czuć u nas dobrze, ani my z nią. To musi być osoba, która złapie klimat, dostosuje się do pewnych zasad, naszego funkcjonowania oraz tego, czego oczekuję. To zawsze musi działać w dwie strony. 

KS: - Jak na tym poziomie rozgrywkowym dochodzi do analizy rywala? Musi to być dla was problematycznie, mając na uwadze choćby brak transmisji z meczów przeciwników.

- Są dwie czy trzy drużyny w lidze, które transmitują swoje domowe mecze i coś tam można dostrzec. To środowisko jest też dość wąskie, przez co znam wiele osób. I może nie zobaczę jakiegoś spotkania na własne oczy, ale porozmawiam z kimś, kto akurat zna ten zespół czy trenera i spytam, na co warto zwrócić uwagę, o silne punkty - w ten sposób pewne rzeczy można "wyciągnąć", ale musimy patrzeć przede wszystkim na siebie. Niech te ekipy uczą się nas. My chcemy grać naszą piłkę, strzelać gole, wygrywać i na tym się skupiamy. 

WŁ: - Jak duże są dysproporcje pomiędzy poszczególnymi drużynami? Czasem, oglądając wasze mecze, różnica pomiędzy wami a rywalkami wydawała się aż nadto widoczna. 

- Są zespoły, które po prostu są słabsze i nie ma co tego ukrywać. Są też drużyny, z którymi będziemy grać mecze na styku, podam prosty przykład: dziewiąta Krobia [KA 4resPect Krobia - przyp.red.] wygrywa spotkanie z nami, czyli liderem. Tak samo było w ekstralidze - Lotos Gdańsk wygrywa z SMS-em Łódź, więc piłka kobieca, czy w ogóle kobiecy sport, jest bardzo nieobliczalny. Tu wszystko jest możliwe, każdy może urwać punkt każdemu, co pokazują wyniki, także sprzed sezonu lub dwóch. Kiedy na przykład drużyna z Oborzysk [Juna-Trans Stare Oborzyska - przyp.red.] nie awansowała przez takie straty, choćby z mocną u siebie Lechią Gdańsk, która ma małe boisko, trenuje na nim, przez co dziewczyny są do niego przyzwyczajone. Trzeba zwracać uwagę na takie czynniki. My natomiast jesteśmy ekipą dość motoryczną. Jak mamy większe pole, to te zespoły "zjadamy". 

WŁ: - Na myśl nasuwa mi się finałowy mecz wojewódzkiego Pucharu Polski, gdzie boisko wam raczej nie sprzyjało. 

- No tak, trenujemy na sztucznej murawie, więc mamy równo. Nie ma kęp lub dziur, bo to nowy obiekt, a w Starych Oborzyskach miałyśmy do czynienia z boiskiem naturalnym, średniej jakości, co sprawiało dziewczynom pewien problem z przyjęciem czy podaniem piłki. To przeszkadzało, choć chęci nam nie brakowało. Sprawiłyśmy też pewną niespodziankę, prowadząc 1:0, ale już po ostatnim gwizdku wiedziałam, że uda nam się zrewanżować za to spotkanie. Wiedziałam, że na własnym boisku będziemy silniejsze. 

WŁ: - To, co powiedziałaś wcześniej: środowisko jest dość wąskie. Sztaby też. Czy sprawia to, że trenerka czasem musi być również psychologiem? Szczególnie patrząc na wiek tych dziewczyn. 

- To prawda. Jeszcze rok temu w sztabie oprócz mnie była tylko Natalia [Powchowicz - przyp.red.]. Sądzę, że przeprowadziłam wiele rozmów z tymi dziewczynami i czasem sobie myślę, że wiem o nich więcej niż ich rodzice, bo zwierzają się ze wszystkiego. Jeśli dzieje się coś w domu, szkole czy gdziekolwiek, to po dziewczynach od razu widać. Zawsze im powtarzam: "Najpierw mamy być dobrymi ludźmi, potem piłkarkami" - bo tak naprawdę nie wiem, ile z nich będzie grało w reprezentacji, a nawet w ogóle w piłkę. Trzeba też trochę patrzeć na to w ten sposób, że dla nas to przygoda i te dziewczyny mają przede wszystkim się wyedukować, pomyśleć o tym, co chcą w życiu robić, bo w Polsce piłka to niestety nie wszystko. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni i nawet w tych niższych ligach będą pieniądze. 

- Teraz w sztabie jest nas więcej: Natalia, Agnieszka Łusiewicz, Kuba Kluźniak - dzięki czemu dziewczyny mają poczucie bezpieczeństwa, także od strony medycznej. Jest też trener Wojtek, kierownik sekcji. Jak na poziom trzeciej ligi, pięć osób to naprawdę dużo. Komfort pracy się poprawia.

KS: - Zdarza się, że trenerzy kontrolują poziom edukacji swoich zawodników. Czy ty masz podobnie?

- Mam większy dostęp do wyników dziewczyn, dzięki współpracy ze Szkołą Gortata w Poznaniu. Trener Wojtek zna też dyrektor Szkoły Mistrzostwa Sportowego na os. Tysiąclecia, więc to ułatwia sprawę, ale zawodniczki same potrafią powiedzieć szczerze: "Sorry trenerko, ale mam tyle jedynek, że nie mogę być na treningu". Co ja zwykle kwituję słowami: "Nadrabiaj to i widzę cię na następnych zajęciach". Nawet rodzice dają znać o takich rzeczach. To dla mnie ważne, by one się edukowały. Szkołę skończyć trzeba, by kimś potem być. Nie wiem dokładnie kim, bo każda ma inne ambicje i pewnie dopiero coś się tam w głowach klaruje, ale nauka to dla mnie numer jeden.

WŁ: - To o tyle istotne, ponieważ w piłce czasem zapomina się o tym, co po karierze. 

- To prawda. Sporo piłkarek nie ma matury. Nie wiem, co one będą robiły, gdy skończą grać w piłkę. Może któraś zostanie trenerką, ale to też trzeba mieć wiedzę. Znam wielu szkoleniowców, grających na super poziomie, ale na ławce nie są wybitni. Czasem problem leży w bazowaniu na systemach znanym im z czasów ich występów, a piłka wciąż się rozwija. 

- Zależy mi na tym, żeby moje dziewczyny skupiły się na nauce, dlatego w poniedziałki i czwartki przed treningami spotykamy się w sali konferencyjnej na Morasku. Jedna ma wykład, druga coś do zrobienia, ta liczy zadania na matematykę, a inna jej pomaga. I tak siedzimy, wspólnie działamy. Jeśli trzeba, to pomogę też ja. Kolejny czas razem. To ważne. Jadąc ostatnio do Poznania, słuchałam podcastu "Głowa rządzi" pod tytułem "Jak sobie radzić z zespołem w kryzysie?". Tak na czasie po tym meczu w Krobi. Tomasz Kaczmarek, psycholog sportu, opowiada w nim, że w tych topowych klubach je się razem obiady czy śniadania. Od razu pomyślałam: "Jakby zrobić coś takiego na Morasku?" - i wiecie co? Zrobię to. Nie mówię, że codziennie, ale chociaż raz w tygodniu. Takie rzeczy są potrzebne: odkładamy telefony na bok i rozmawiamy. Jest to do zrobienia i obiecałam sobie, że tego dopilnuję w następnej rundzie. Może nawet będą to obiady czwartkowe. (śmiech)

KS: - Jakie podejście reprezentują rodzice zawodniczek? Czy odczuwacie wsparcie z ich strony?

- Zdecydowanie. Zawsze jeżdżą na mecze za dziewczynami. Jeszcze może nie do Gdańska, ale żyją tym mocno i to ważne. Nie ma też problemu z tzw. komitetem oszalałych rodziców. Nie chcę powiedzieć, że są wycofani, ale mi ufają. Nigdy nie spotkałam się z żadnym negatywnym zarzutem z ich strony. 

WŁ: - Z niektórymi dziewczynami grasz w futsal, większość to twoje podopieczne od małego. Jest też trener Weiss, dzięki któremu trafiłaś na UAM. Jak wyglądają relacje oraz budowa autorytetu u was w zespole? 

- Z Zuzą Sawicką, Paulą Fronczak czy Martą Zielińską grałam w zespole, ale one wciąż traktują mnie jako trenerkę. Jest trening, to zwracają się do mnie "pani trener" albo "trenerko". Nie mają z tym problemu, obowiązują je te same zasady, których się trzymają. Są też traktowane tak samo. Kiedy idziemy na futsal, to jestem dla nich Alą. Jedyna osoba, która na nim wciąż nazywa mnie trenerką, jest Maja Kuleczka. Myślę, że zostanie tak na długo za względu na to, że po prostu bardzo mnie szanuje. Zawsze powtarzam, że to trochę taki mój "żołnierz". Ja za nią pójdę w ogień i odwrotnie. To można łatwo dostrzec. 

- I z trenerem Weissem wciąż jestem na "trener", ponieważ mam do niego ogromny szacunek. Kilka naszych zawodniczek zwraca się do niego po imieniu, bo są w takim wieku czy były momenty, w których można było przejść na "ty". Dla mnie to wciąż trener Wojtek. Nie myślałam o tym i nie wyobrażam nawet sobie, że powiem kiedyś: "Wojtek, słuchaj". Za dużo mu zawdzięczam, bo wziął mnie do Poznaniaka, a potem do UAM-u. Tak ta przygoda się zaczęła, doszła do tego ciężka praca, ambicje i upór, które pozwoliły mi dojść tu, gdzie teraz jestem, a idę jeszcze dalej.

WŁ: "Mogłaby pójść za tobą w ogień"- cała drużyna nawet. To musi być ogromnie ważne dla trenera.

- To prawda. Teraz mam przed oczami ligowy mecz ze Starymi Oborzyskami i bramkę na 3:2 w ostatniej minucie meczu. Po końcowym gwizdku w euforii wbiegłam na boisko i wszystkie zawodniczki wpadły w moje ramiona. Kiedy oglądam powtórkę tej sytuacji, to wciąż jest to fajne. Potem wracając do domu, myślisz: "Ja za nimi w ogień, one za mną też". Skupiamy się mocno na tym aspekcie psychologicznym, czyli budowaniu relacji, atmosfery. Dziewczyny czują i wiedzą, że mogą na mnie liczyć. Nie tylko sportowo, ale też prywatnie. Takich rozmów odbyłyśmy naprawdę wiele: trudniejszych, łatwiejszych. Sądzę, że można użyć tu określenia, że jesteśmy jak rodzina. 

- Spędzamy ze sobą dużo czasu. W tygodniu widzimy się praktycznie codziennie, dochodzą do tego mecze, czasem dodatkowe ćwiczenia. Przykład sprzed starcia z LFA Szczecin: normalnie nie mamy treningu w środę, ale tym razem go zrobiłyśmy. Natomiast we wtorek miałyśmy siłownię, a następnie razem z Mają Kuleczką pół godziny po treningu uderzałyśmy rzuty wolne: "Maja, no bo ostatnio kurde w rugby grasz, a my chcemy, żebyś strzelała gole". I dziewczyny chcą się rozwijać, więc można powiedzieć, że wspólnie spędzamy ze sobą nawet pół dnia.

WŁ: - Czy trenerka Alicja Zając i piłkarka Alicja Zając to ta sama osoba? 

- Sądzę, że to ta sama osoba pod tym względem, że do treningów - jako trenerka i zawodniczka - podchodzę zawsze na sto procent. Nie wyobrażam sobie, że je "odbębnię" będąc po drugiej stronie. Skoro ja przychodzę na zajęcia przygotowana, to właśnie tego samego oczekuję od piłkarek. Jasne, to sport amatorski, te dziewczyny nic z tego nie mają, a ja od nich wymagam i mogłyby powiedzieć: "Sorry, ale nie muszę" - jednak nie robią tego. Poświęcają swój czas, dlatego podchodzę do tego wszystkiego na maksa profesjonalnie. Zdarza się, że na wyższych poziomach nie ma odpraw czy analiz, a my je robimy. Staram się uczyć moje zawodniczki, że możemy takie rzeczy robić.

- Jako trenerka nie przeklinam. Choć w przerwie meczu z Victorią Niemcz, kiedy przegrywałyśmy 0:1, trzeba było powiedzieć w szatni kilka mocnych słów. Jako zawodniczka natomiast przeklinam dużo, bo tak wyrażam swoje emocje. Hamuję się prowadząc drużynę, ale nie zmieniam się, bo na treningu futsalu jest też Maja, czyli przecież moja zawodniczka. Zawsze jestem sobą. Zasuwam, nie odpuszczam. 

KS: - Można odnieść wrażenie, że twoja świadomość oraz cechy charakteru pomagają dziewczynom. 

- Zależy mi na nich, po prostu. Na drużynie, także na akademii, w której prowadzę zajęcia. Dziewczyny pod szyldem UAM-u funkcjonują dopiero drugi rok, ale to trochę takie moje "dziecko". Jestem koordynatorem tego przedsięwzięcia, staram się pilnować, żeby wszystko było w porządku. Zostaję na treningach, obserwuję, bo zaraz niektóre dziewczyny mogą być seniorkami i będą mogły zagrać u nas. Taki mam charakter. Staram się z każdą z zawodniczek porozmawiać, coś przekazać. Nie tylko w kwestiach boiskowych, ale po prostu ludzkich. 

- Zależy mi na bliskich relacjach. Ostatnio, przed długim weekendem, powiedziałam wprost: "Odwołuję piątkowy trening. Sorry dziewczyny, chcę wrócić do domu, wy też odpocznijcie". Szczególnie po tym meczu w Krobi, po którym byłam zawiedziona, bo zabrakło charakteru. Uznałam, że odpoczynek może pomóc nam wszystkim. Co zastałam na następnych zajęciach? 18 osób, to dużo. Czasem takie rzeczy są potrzebne. Każdy z nas tęskni za domem i ma ochotę wrócić do mamy na schabowego czy wypić z tatą piwo. Cieszyć się czasem z rodziną, to normalna sprawa. Ja tego potrzebowałam, zawodniczki też. Takie rzeczy są kluczowe i myślę, że niejeden psycholog sportu powie to samo.

WŁ: - Czyli zapewne zgodzisz się też z często powtarzanymi przez Darię Abramowicz słowami: "Mistrzostwo zaczyna się w głowie"?

- Zdecydowanie! Głowa to klucz. I to widać po dziewczynach, która ma silny, a która słabszy mental. Jak radzi sobie z różnego typu problemami. Jakościowy trening to oczywiście druga sprawa, ale głowa? Podam przykład: gdy grałam z drużyną w Final Four w Bielsku-Białej, kilka razy padało w naszą stronę pytanie: "Gdzie UAM? Jaki mistrz, w życiu!" - przysięgam, że wiele osób tak mówiło. A my? Na przekór udowodniłyśmy wszystkim, że w sezonie może nam nie iść, ale w tym najważniejszym momencie pokazałyśmy siłę. "Ale wy macie atmosferę tam, po dziewiątej bramce cieszyłyście się jak po pierwszej" - słyszałyśmy po wszystkim.

KS: - Mentalność zawodniczek na pewno różni się od mentalności zawodników. Kobieca piłka nożna nie jest aż tak popularna, przez co pewnie jest trudniej o materiały szkoleniowe w tym zakresie i do pewnych kwestii musisz dochodzić sama.

- Mentalność różni się, ale sposób patrzenia się nie zmienia. Problemy też są te same. Ktoś może się podnieść, ktoś nie - to kwestia indywidualna. Jest problem z materiałami szkoleniowymi, to fakt. Trzeba szukać treści anglojęzycznych, ale myślę, że to również kwestia doświadczenia. Są trenerzy, którzy dobrze pracują z kobietami, rozumieją je i podchodzą do nich inaczej. Teraz powstaje narodowy model gry dotyczący żeńskiego futbolu czy suplement do modelu gry. Ma być tam sporo o aspektach motorycznych, mentalnych, technicznych, taktycznych, więc o wszystkim dotyczącym kobiet. Trenerzy kadr, czyli Nina Patalon, Katarzyna Barlewicz, Marcin Kasprowicz, to między innymi oni pracują nad tym materiałem. Myślę, że będzie to bardzo ciekawa pozycja.

KS: - Jak w przypadku mężczyzn, kobiety też wyjeżdżają na zachód. To znaczy, że polska piłka kobieca również jest niedoinwestowana?

- Infrastruktura się poprawia. To, o czym mówisz, moim zdaniem wynika z edukacji trenerów. Nie każdy jest w stanie pracować z kobietami, bo nie każdy kobiety rozumie - wiąże się to też z poprzednim pytaniem. Nawet spoglądając na poziom naszych ekstraligowych szkoleniowców. Trzeba zacząć od tego, by dziewczyny uczyć grać w piłkę, a nie długim podaniem i niech się dzieje co chce. Takich zespołów jest niestety wiele, nawet na poziomie wyższym. Cierpliwość w pewnych kwestiach przyniesie owoce, bo pewne procesy potrzebują czasu. To raz, a dwa: gdy szkoleniowiec sam musi ogarnąć praktycznie wszystko, to jest to strasznie trudne. Na poziomie pierwszej czy drugiej ligi w wielu klubach nie ma fizjoterapeutów, opieki medycznej, a dziewczyny muszą mieć przecież zapewnioną możliwość regeneracji.

- Zawodniczki "uciekają", bo na zachodzie szkolenie jest inne. Mamy przykład Ewy Pajor, która wyjechała w wieku 18 lat, a pierwsze półtora roku grała w rezerwach Wolfsburga, przygotowując się do tego, by występować w pierwszym zespole. Swoją pracą doszła do miejsca, w którym teraz jest. Jest silniejsza motorycznie, bo trafiając do Niemiec była "chucherkiem". Nie możemy się też bać mówić o tym, że wyrasta na topową napastniczkę w Europie, co być może przyczyni się do zmiany przez nią klubu. To właśnie kwestia podejścia i ciężkiej pracy. 

KS: - Jeśli chodzi o kobiece drużyny w Poznaniu, mamy też Wartę Poznań. Jest tu pole do współpracy?

- Znam pracujących tam trenerów i można powiedzieć, że współdziałamy w kwestii promocji kobiecego futbolu. Zawsze w każdej kategorii wiekowej mamy zespoły: w orliczkach, młodziczkach, trampkarkach. Oni rywalizują, my rywalizujemy, więc pokazujemy, że dziewczyny też mogą uprawiać piłkę nożną. Graliśmy przeciwko sobie w czwartej lidze, walczyłyśmy o awans, nam się to udało. Rywalizacja sportowa musi być, to naturalne. Teraz dziewczyny z Warty są liderkami swoich rozgrywek. Super, że młode ekipy pokazują tym, bardziej doświadczonym, że potrafią i chcą się rozwijać.

WŁ: - Pozwolę sobie przytoczyć usłyszane ostatnio słowa: "Ala Zając chciałaby być drugą Niną Patalon". Czym imponuje ci ta trenerka? 

- Wow. Kto tak powiedział?! (śmiech) Imponuje mi, bo idzie po swoje patrząc tylko przed siebie. I to jest fajne, mimo że ktoś może powiedzieć, że trochę w tym bezczelności. Ale w takim pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo cały czas się rozwija. Zdobyła licencję UEFA Pro jako pierwsza kobieta w Polsce, pewnie wielu mężczyzn może jej tego pozazdrościć. Nina Patalon to selekcjonerka kadry, choć pamiętam ją jeszcze z czasów, kiedy była trenerką Medyka Konin. Już tam wykazywała ogromne chęci bycia top. 

- Jeszcze sezon temu myślałam sobie, że też będę chciała być trenerką kadry, ale w futsalu. Generalnie kocham futsal, mam najwyższe możliwe w Polsce uprawnienia do bycia szkoleniowcem w tej dziedzinie. Zobaczymy, co czas przyniesie. Cały czas chcę się rozwijać. Miałam teraz zaszczyt prowadzić kadrę wojewódzką dziewczyn U-15, więc to dla mnie też ogromne wyróżnienie i wyzwanie. Ja też nie oglądam się za siebie i idę cały czas do przodu. Czy będę chciała być jak Nina? Może jestem innym człowiekiem, ale na pewno będę chciała dążyć do jak najwyższych celów podobnie jak ona.

WŁ: - Co myślisz patrząc na trenerską drogę, którą przebyłaś?

- Ostatnio rozmawiałam o tym z trenerką Barlewicz, selekcjonerką kadry U-19. Cenię sobie jej postać, ponieważ wywarła silny wpływ na obraną przeze mnie drogę. Można powiedzieć, że to ona we mnie uwierzyła, a ja dzięki temu uwierzyłam w siebie jeszcze bardziej. Gdy mówiłam jej choćby o tych wspólnych obiadach z drużyną, usłyszałam w odpowiedzi, że strasznie mocno się rozwijam. 

- Czasem problemem jest brak dróg do dalszego rozwoju. Są konferencje, szkolenia, ale momentami potrzeba konkretnych materiałów, a doszła do tego pandemia, która trochę zastopowała możliwość wszelakich kursów. Starałam się jednak nadrabiać wszystko dzięki materiałom dostępnym online. Kocham też oglądać mecze, jak mam wolną sobotę to pochłaniam spotkanie za spotkaniem: futsal, Premier League i tak dalej. Później robię różne ćwiczenia. Teraz, będąc na UAM-ie, zdarza mi się jeździć na Śródkę na treningi GES-u, które prowadzi szkoleniowiec, z którym pracowaliśmy razem w szkole. Ze względu na kadrę U-15 częściej jestem także w WZPN-ie. Trener Marcin Drajer, koordynator, spytał ostatnio: "Słyszałem, że jeździsz na treningi do GES-u. Czyżbyś potrzebowała stażu w piłce jedenastoosobowej?" - no tak, bo chcę się uczyć. Nie było żadnego: kurde, to kobieta, no gdzie? Jednak wracając do wcześniejszego wątku, trener Barlewicz we mnie uwierzyła. Sporo ze mną rozmawiała, co sprawiło i wciąż sprawia, że chcę się rozwijać. Możliwości są duże, ale wszystko krok po kroku.

Wiktoria Łabędzka / Karol Szabanowski
@w_labedzka / @KarolSzaban
📷 Wiktoria Łabędzka / aosporcie.pl oraz Radosław Jurga / RaJu photography

8 listopada 2021

Dekada Karola Klimczaka. Człowiek od finansów, który wciąż czeka na sukcesy

foto: Damian Garbatowski

1 listopada minęło 10 lat, od kiedy Karol Klimczak jest prezesem Lecha Poznań. Dekada to dobry odstęp czasu, aby dokonać pewnego podsumowania. 

6 listopada 2021

Lech Poznań UAM, czyli za sobą nawet w ogień


Lech Poznań UAM nie zostało wyciągnięte z przysłowiowego kapelusza. Choć część kibiców zdążyła się zapoznać z nową drużyną w szeregach niebiesko-białych, być może wciąż są tacy, utożsamiający ją z całkowicie nowym tworem - w takim przypadku pominięte zostałyby zasługi kilku osób oraz droga, która ukształtowała charaktery młodych lechitek.

Gdy w 2016 roku Lech Poznań Football Academy [komercyjna sieć szkółek piłkarskich dla dzieci w wieku od 4 do 12 lat] otwierało się na szkolenie dziewczynek, w Poznaniu mówiło się o pewnym przełomie. Z początku grupa młodych adeptek futbolu, która trafiła na Bułgarską była bardzo zróżnicowana, a zainteresowanie wciąż rosło.

- Na początku to była trochę taka zbieranina, duża rozbieżność wiekowa. Tak się fajnie złożyło, że to wszystko działo się w momencie, kiedy Maja kończyła przygodę w "Akademii Młodych Orłów". Jak przyszła do Ali [Zając - przyp.red.] na trening, ta latem skierowała ją na zajęcia z chłopakami, bo trochę odstawała od reszty zawodniczek. Gdy zebrało się więcej dziewczynek a we wrześniu nabory ruszyły z "grubej rury", wtedy ustalono podział na grupy: dziewczyny młodsze i starsze - opowiada Agnieszka Kuleczka, mama 16-letniej obrończyni i jednej z liderek Lecha, Mai.

Trener Zając, która dołączyła do LPFA dwa lata przed opisywanym wydarzeniem, od samego początku czuwała nad tym dziewczęcym obliczem akademii. Grupa ta brała udział w różnych zawodach, które umożliwiały pewną rywalizację. Już wtedy było widać drzemiące tu możliwości. Szeregi niebiesko-białych z czasem zasilały także dziewczyny podchodzące z borykającej się z problemami Polonii Poznań. Krótko po tym, latem 2020 roku, doszło do niespodziewanego, lecz odważnego ruchu na linii Bułgarska - KU AZS UAM Poznań.

- Nasza Ala w pracę z tymi dziewczynami wkłada praktycznie wszystko, towarzyszy im od początku. Gdy na jednym z treningów powiedziała im, że odchodzi, co druga z nich schodziła z zajęć z płaczem. Nie były świadome, że mogą pójść za nią, bo nie padło tam żadne: "Dziewczyny, żegnam się z Lechem. Chodźcie za mną". Ona tego na nas nie wymuszała. 90% z nich, mając poparcie rodziców, mimo to postanowiła wybrać ten sam kierunek, czyli UAM - opowiada pani Agnieszka, która od początku pomaga przy zespole. - Chciały iść za trenerką, żeby się dalej rozwijać. Nie ma co ukrywać, Alicja robi świetną robotę - mówią nam inni rodzice.

Oddanie nagrodzone zaufaniem

Trudno nie odnieść wrażenia, że wspomniana trenerka to osoba, która nie tylko odmieniła życie tych dziewczyn, ale też nadal pełni w nim ważną rolę. Charyzma i praca - to dwa pierwsze słowa, nasuwające się na myśl, słuchając opowieści rodziców oraz współpracowników opiekun niebiesko-białych. Są to atrybuty, które zresztą wciąż dają o sobie znać na boisku. "Kicaj" znana jest bowiem ze swoich występów w futsalowym zespole AZS UAM czy dawnych w Polonii Poznań.

- Trenowałem Alę półtora roku. Zawsze była wulkanem energii, wszędzie jej pełno. Gdy obejmowałem Polonię, była kapitanem - kapitanem, którego wielu chciałoby mieć w swoim zespole, bo znalazła czas na rozmowę z każdą zawodniczką, była przykładem na boisku, a podczas treningu dawała z siebie sto procent. Mogę mówić o niej w samych superlatywach - opowiada Łukasz Nowak, w przeszłości szkoleniowiec Polonii, a obecnie analityk kadry U-15 wielkopolski dziewcząt, gdzie współpracuje z trener Zając.

Zając zna smak sukcesu: dwa mistrzostwa Polski na hali, awans do ekstraligi kobiet, występ w Lidze Mistrzów beach soccera, reprezentowanie Polski w futsalu - to tylko kilka z jej osiągnięć, większość właśnie będąc kapitanem. Z czasem zaczęła łączyć tę rolę ze szkoleniem: początkowo chłopców, następnie dziewczynek - co zresztą miała sobie obrać za punkt honoru. Sympatię oraz szacunek podopiecznych zaskarbiła sobie swoim profesjonalizmem, a także ogromnym oddaniem. - Ja za nimi w ogień - zwykła mawiać w kontekście drużyny.

Sama też nie ukrywa, że wciąż się uczy, a zdaniem ekipy z futsalu: - Chciałaby być drugą Niną Patalon [selekcjonerka reprezentacji Polski - przyp.red.], zrobić taką karierę. Zaimponowała ona Ali swoim profesjonalizmem, metodami analizy, i to w czasach, gdy ta jeszcze była zawodniczką, dopiero myślała o trenerce - uważa Radosław Jurga, rzecznik futsalowej ekipy AZS UAM Poznań.

Pod szyldem UAM

Jeśli chodzi o bazę sportową, UAM z pewnością ma się czym pochwalić. Dziewczyny nie mogły sobie zatem wyobrazić lepszego miejsca do dalszego rozwoju. - Ala przyczyniła się do powstania działającej przy sekcji futsalu Akademii Piłkarskiej KU AZS UAM, skierowanej właśnie do dziewczynek w różnym wieku - tłumaczy trener Nowak. Niezwykle pomocna okazała się tu też postać Wojciecha Weissa, szkoleniowca AZS UAM Poznań i selekcjonera kadry futsalistek. - Z futsalem związany jest od dawna, a w 2003 roku, kiedy piłka kobiet jeszcze raczkowała, założył zespół właśnie na hali, na UAM-ie. Jego drużyna kilkukrotnie sięgała po mistrzostwo kraju - opowiada analityk.

- Jest świetnym trenerem, pedagogiem i wychowawcą. Inicjator futsalu kobiet na naszym uniwersytecie, okazujący ogromne wsparcie swojej drużynie. Przedstawiciel tego młodego pokolenia pracowników UAM, wnoszących świeży powiew. Jego kunszt potwierdzają też sukcesy osiągane przez zespół - uważa prof. Adam Barabasz, jeden z promotorów sportu na UAM.

Trener Zając wraz ze swoim sztabem - Angeliką Blumczyńską, Natalią Powchowicz oraz, nieco później, Zuzanną Sawicką - otrzymała pewną swobodę, co pozwoliło im na stworzenie podopiecznym odpowiednich warunków do treningów i gry. Gdy dziewczyny, które w większości widzimy teraz na boisku w koszulkach z kolejowym herbem, wchodziły w wiek piętnastu lat, umożliwiający im rozpoczęcie zmagań ligowych, zapadła decyzja o przystąpieniu do rozgrywek czwartoligowych. - O ile w ich grze widać było pewne mechanizmy, o tyle brakowało tego doświadczenia, rywalizacji co tydzień lub dwa. Gdy walczyły z drugim zespołem UAM, w którym występowała taka bardzo wysoka zawodniczka, Pati, to początkowo nie wiedziały, jak sobie z nią poradzić. Musiały się przystosować do takiej boiskowej walki, także ze starszymi piłkarkami - opisuje Radek.

Jednak runda rewanżowa przyniosła zupełnie inne oblicze zespołu. I tak wiosną dziewczyny nie znalazły sobie równych, odrabiając straty do lidera i wywalczając sobie awans - będąc beniaminkiem i jedną z najmłodszych ekip w stawce! - Tam wychodziła szybkość, cztery czy pięć treningów w tygodniu, czego nie miały zespoły, w których grają nawet starsze zawodniczki - zauważa Radek. - Ala jest ich przyjaciółką, ale także "katem", bo na treningu wymaga sto procent. Nie ma żadnego "kolesiarstwa" mimo, że z kilkoma z tych zawodniczek występują w futsalu. Nawet przykład mojej Mai - dla niej to zawsze jest trenerka, a przecież razem grają. To też nie jest tak, że dziewczyny mają tylko trening na trawie: dochodzi tu basen, siłownia. Alicja stara się wyciągać z nich maksa, angażować je - komentuje pani Agnieszka.

Lech wkracza do gry

Choć głosy o powstaniu żeńskiego zespołu Lecha Poznań niosły się od marca, dopiero w sierpniu uzyskaliśmy wyraźny przekaz z klubu: wkraczamy w świat kobiecego futbolu. Nie da pominąć się tu zasług Mai Rutkowskiej, która od momentu objęcia akcji w ekipie niebiesko-białych, dawała do zrozumienia, że nadszedł czas - ten czas. I tak, po długo toczących się rozmowach, doszło do połączenia dwóch uznanych marek, dającego początek Lech Poznań UAM.

CZYTAJ TEŻ: Kobieca sekcja Lecha Poznań z udanym początkiem. "To naprawdę młoda drużyna"

- To, że grają w Lechu, to dla nich naprawdę duże wyróżnienie. Są z tego dumne. Córka jest bardzo zadowolona - przyznaje pani Zuzanna Małyszka, mama 16-letniej Patrycji. - Grupa dziewczyn w czwartej lidze liczyła plus minus 40 osób, więc myślę, że być w kadrze tego zespołu, to dla nich duża nagroda i bodziec do dalszej pracy - uważa mama Mai.

18,5 roku - dokładnie tyle wynosi średnia wieku zespołu, który w niedzielę na Stadionie Poznań zakończy pierwszą rundę sezonu 2021/22. To dowód na to, że w stosunku do poprzednich rozgrywek, to praktycznie niezmieniona grupa, bowiem do ekipy trener Zając dołączyły wyłącznie trzy zawodniczki, mające wspomóc młodzież swoim doświadczeniem. Są to: Zuzanna Sawicka, Paula Fronczak i Marta Zielińska. - To piłkarki, które grały w wyższych ligach. Są wartością dodaną do tego zespołu, natomiast dziewczyny są ze sobą na tyle długo, że wspierają się i trzymają razem na boisku, a także poza nim - podkreśla pani Agnieszka.

Czy fotel lidera na tym etapie sezonu to zaskoczenie? - Żyjąc tym środowiskiem i patrząc na to, co się dzieje, wiedziałam, że stać nas na pierwszą trójkę. Tego byłam pewna - mówiła przed kilkoma dniami na łamach aosporcie.pl trener Zając.

Sufit możliwości zawieszony wysoko

I tu pojawia się pytanie, na co stać drużynę, który zadziwiała i wciąż zadziwia? - Na dużo - odpowiada zdecydowanie pani Zuzanna. - To jest ich pasja, wręcz życie - praktycznie cały czas na boisku, dzień w dzień: treningi, sparingi, mecze w weekend. Niektóre dziewczyny zresztą były powoływane do kadr województwa czy nawet Polski - dodaje. - Jest potencjał, by osiągać sukcesy, a my się dopiero rozkręcamy - dopowiada inny rodzic.

- Jestem przy tym zespole od samego początku i wiem, że te dziewczyny potrafią. Czasem zdarza się potknięcie. Są takie dni, będą takie dni, ale to nie zmieni mojego podejścia: wierzę, że są w stanie awansować wyżej, teraz - kwituje pani Agnieszka.

To nie tylko kwestia umiejętności, ale też charakteru i… kolektywu. To bowiem grupa osób, która lubi i chce spędzać ze sobą czas, o czym świadczą liczne spotkania czy wspólne wyjazdy - od choćby pokibicować koleżance na kadrze.

- Ala odegrała w tym procesie ogromną rolę. Udało jej się zgrać fajną paczkę, w której jedna pójdzie za drugą w ogień. Trzymają się razem, dobrze czują się w swoim towarzystwie - mówi trener Nowak. To istotnie, szczególnie mówiąc o kobiecym futbolu, gdzie atmosfera potrafi być połową sukcesu. 

Czasem mawia się, że ktoś jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Trudno nie odnieść wrażenia, że ta historia opowiada właśnie o takich ludziach: trenerach, rodzicach czy też tych, których nazwisk nie znamy. Ludziach codziennie poświęcających swój czas, aby stworzyć młodym adeptkom futbolu możliwość dalszego rozwoju. Ich praca przynosi efekty, co zostało zauważone także przez Lecha Poznań. Oczy wielu kibiców zwróciły się na Morasko, ku grupie pełnych pasji dziewczyn, których jedno z kolejnych marzeń spełni się w niedzielę. I tak: "Krok po kroku".

Wiktoria Łabędzka

@w_labedzka
📷 Wiktoria Łabędzka / aosporcie.pl