aosporcieaosporcieaosporcie

16 maja 2014

Piłkarskie Zbrodnie: Gdańskie déjà vu

Lech Poznań przegrał dzisiaj na PGE Arenie w Gdańsku z tamtejszą Lechią 1:2. Wynik ten oznacza nie tylko to, że podopieczni Ricardo Moniza mają wciąż coraz większe szanse na awans do LE, ale przede wszystkim, że Kolejorz niemal na pewno stracił szanse na mistrzostwo kraju. I tu pojawia się małe déjà vu.

Koszmar z ulicy Traugutta 
To był 22 maja 2011 roku, więc za kilka dni minie trzecia rocznica tamtego pamiętnego starcia. Do końca sezonu zostały trzy kolejki. Lech w razie wygranej wszystkich spotkań zakwalifikowałby się do gry w europejskich pucharach. Tak się jednak nie stało, a wszystkiemu winna była właśnie porażka z Lechią. Lechiści, wygrywając, pozostawali w grze o Europę.


Dla poznaniaków wszystko układało się zgodnie z planem. Mimo że po drodze Luis Henriquez musiał wybijać piłkę z linii bramkowej, to Lech pierwszy objął prowadzenie. Akcję trzech zawodników, których w Poznaniu już nie ma, a więc Stilicia, Wilka i Ślusarskiego, wykończył ten ostatni.

Potem przez dużo czasu Lech miał wszystko pod kontrolą. Do tej feralnej 76' minuty. Wówczas Jakub Wilk zagrał ręką w polu karnym, a Tomasz Musiał musiał podyktować jedenastkę, którą na gola zamienił Abdou Razack Traoré. Kolejorza dopadła padaka, która sprawiła, że niecałe trzy minuty później Traoré po raz drugi pokonał bezradnego Kotorowskiego i Lechia wygrała 2:1.

A co było potem?
Lechia nie wykorzystała swojej historycznej szansy na awans do eliminacji Ligi Europy. Lechiści przegrali dwa ostatnie ligowe mecze i ostatecznie zajęli dopiero ósme miejsce. Lech oba spotkania wygrał, ale do Jagiellonii zabrakło mu trzech oczek.

Gdańszczan prowadził wówczas Tomasz Kafarski, który do dzisiaj pozostaje jedynym trenerem Lechii, który po powrocie gdańskiego klubu do Ekstraklasy, wytrzymał w nim dłużej niż sezon. Po nim przez ten klub przewinęło się jeszcze czterech trenerów aż doszliśmy do Moniza. Klub zmienił też swoją siedzibę. Z kolei szkoleniowcem Lecha był wtedy José Mari Bakero. Po nim w Kolejorzu jest do dzisiaj trenujący poznański zespół. Mariusz Rumak.

Tamten mecz pamięta też niewielu piłkarzy. W Lechii z obecnego składu w tamtym meczu zagrał tylko Deleu (!), co tylko potwierdza lawinę zmian, jaka dokonała się w Gdańsku. W przypadku Lecha tych zawodników jest nieco więcej. To Kotorowski, Wołąkiewicz i Henríquez. Oprócz nich w tamtym spotkaniu z obecnego Lecha grali jeszcze Injac i Arboleda, ale to już raczej gasnące legendy.

Czy i tym razem Lechia przegra wszystkie kolejne mecze i europejskich pucharów w Gdańsku znowu nie będzie? Czy dla Lecha to koniec marzeń o sukcesie, tak samo, jak to miało miejsce w sezonie 10/11? Zobaczymy już pod koniec czerwca!

Mobilny majstersztyk dla fanów sportu? Da się!

foto: facebook.com/LiveSportspl
Powiem szczerze, że nie jestem fanem sportowych aplikacji mobilnych. Większość z nich to albo niedorobione wersje ich Internetowych odpowiedników, albo zawierają masę reklam, które po prostu je zaśmiecają. Ale aplikacja od LiveSports jest inna. Po prostu lepsza.

Nie ukrywam, że pomysł napisania recenzji aplikacji, która dostępna jest od lutego tego roku w Google Play, nie pojawił się sam. Nie, nie sprzedałem się. Po prostu postanowiłem skorzystać z ciekawej propozycji. Aplikacje poddałem jednak twardemu osądowi. A jeżeli coś same w sobie jest dobre, to trudno napisać o tym coś złego.

Nie do czytania
Jeżeli chcecie na swojej komórce (nazwy smartfon nie używam, bo mnie irytuje) poczytać jakieś ciekawe artykuły, to nie jest aplikacja dla Was. Wówczas polecam skorzystanie z mobilnej wersji a o sporcie, która nie jest do końca czarna, a to właśnie ten kolor denerwuje wielu z czytelników (prawdę mówiąc, nie wiem, czym to jest spowodowane).

foto: LiveSports
No, ale przecież same LiveSports.pl to nie jest strona, na której znajdziemy wielką publicystykę (no chyba, że w sekcji blog). Ma przede wszystkim dostarczyć kibicom najświeższych wyników, tabel, statystyk i tę rolę spełnia w 100%.

Od Luandy po Johor
Wielką zaletą aplikacji jest ilość dyscyplin sportu oraz poszczególnych lig. Przykładowo, w piłce nożnej możesz jednocześnie zobaczyć aktualny wynik spotkania Girabola League pomiędzy angolską Benficą i Primeiro de Agosto (to notabene Derby Luandy) oraz starcie malezyjskiej Super Ligi. Polskiej T-Mobile Ekstraklasy też tam nie zabrakło. Zresztą I liga też tam jest.

Oprócz tego mamy 25 innych niż piłka nożna dyscyplin, a wśród nich znajdziemy takie kwiatki jak badminton czy lotki. Unihokej sam uprawiam, więc do niszowych sportów go zaliczyć nie mogę.

Jest jeden wielki minus LiveSports, którego polscy fani tej aplikacji chyba nie wybaczą. To brak żużla, który w naszym kraju zalicza się do jednych z najbardziej popularnych sportów. Tutaj jednak trzeba wybaczyć twórcom, gdyż innych sportów motorowych (chociażby F1) w niej też zabrakło.

Cud-malina, czyli wygląd
Akurat grafika oraz ogólny wygląd danej strony/aplikacji/gry jest dla mnie bardzo ważna (może tego nie widać po a o sporcie). Cieszy mnie więc wygląd LiveSports. Takiej grafiki powinni zazdrościć tej aplikacji twórcy wielu innych o podobnym charakterze. Zresztą inni jej użytkownicy również właśnie za to ją chwalą.

Wszystkie statystyki, H2H, składy są zrobione naprawdę ładnie, a to daje też bardzo dużą funkcjonalność i przyjemność w obsłudze.

foto: LiveSports
Cieszy mnie też, że aplikacja zawiera reklamy! Tak, cieszy mnie to! Bo po pierwsze jest ona dzięki temu darmowa, a po drugie i w tym wypadku graficy naprawdę się postarali, by reklamy wyglądały tak, aby nie przeszkadzały w obsłudze.

W sumie to reklama jest jedna i ciągle ta sama. Przynajmniej ja się na inną nie natknąłem. To 365 bet, która w dodatku dopasowuje się kolorystycznie do layoutu aplikacji. Tak trzymać! 

Zresztą bukmacher ten jest partnerem LiveSports, a dzięki niemu można w bardzo łatwy sposób postawić za pomocą tej aplikacji postawić trochę grosza.

Prosta obsługa jest fajna
To hasło to chyba słaby frazes, ale a to jaki trafny! LiveSports jest naprawdę prosta w obsłudze. A ilość statystyk też jest naprawdę solidna.

O możliwości obstawiania już pisałem. Nie wspomniałem jeszcze tylko o tym, że aplikacja pozwala na ustawienie swoich ulubionych dyscyplin, a w niej lig. Ale to chyba podstawa.

Ogólnie jednak rzecz biorąc, to ocena użytkowników LiveSports w sklepie Google Play jest absolutnie zasłużona. Średnia ocen wynosi aż 4,8 na 5 możliwych. Aplikacja wygrywa w swojej kategorii i wcale się temu nie dziwię. A ilość lajków jej normalnej wersji na FB tylko potwierdza popyt na tego typu twory. I bardzo dobrze!


12 maja 2014

Takiej szansy nigdy nie było. Wygramy wreszcie z Niemcami?

Już jutro reprezentacja Polski na Imtech Arenie podejmie reprezentację Niemiec. Ekipę, z którą łączy nas dość długa historia. W tej piłkarskiej ani razu nie okazaliśmy się zwycięscy. Udawało nam się remisować, byliśmy nawet trzy minuty od wygranej, ale na victorię nadal czekamy.

Cóż - w moim dość krótkim życiu przeżyłem trzy pamiętne spotkania z reprezentacją naszych zachodnich sąsiadów, które rzeczywiście do dzisiaj pamiętam. A Wy które z nich pamiętacie? Zaczniemy od tego chronologicznie ostatniego.

2011
PGE Arena w Gdańsku, 6 września 2011. Mecz Polska - Niemcy przy pełnych trybunach. Wielkie nadzieje, wielkie emocje. Skończyło się jednak jak zawsze, czyli gorzej niż być mogło. Najpierw obie drużyny strzeliły sobie po golu. Potem zaczęły się jeszcze większe emocje. Rzut karny dla naszej reprezentacji w 90' minucie, trafia go Kuba Błaszczykowski. Dariusz Szpakowski już nie może się podtrzymać, krzyczy wniebogłosy. A potem... słynna interwencja Wawrzyniaka, gol Cacau w 94' minucie, z jakieś czterdzieści sekund po końcu doliczonego czasu gry. Było jak nigdy, a skończyło się jak zawsze.



Od tego czasu zmieniło się dużo. Niemcy do jutrzejszego meczu nie przystąpią już jako wicemistrzowie Europy - my z kolei nie zagramy już jutro pod wodzą Franciszka Smudy. Ba! Die Nationalelf wciąż trenowana jest przez tego samego szkoleniowca - Joachima Löwa. U nas oprócz wspomnianego już wcześniej Franza zdołał przewinąć się jeszcze Waldemar Fornalik. O poziomie aktualnym sportowym obu reprezentacji chyba nie muszę się rozpisywać.

2008
Ach, od tego spotkania minęło już sześć lat, więc nie dziwota, że akurat jego skrót zdecydowałem się obejrzeć. Już pierwsze kilkanaście sekund wyraźnie mi pokazało, że jednak te kilka lat w naszym futbolu były prawdziwym remontem (który zresztą ciągle trwa), a nie remontadą. Śmiem nawet twierdzić, że wielu z kibiców, którzy wówczas udali się na Wörthersee Stadion w Klagenfurcie, nie wie, gdzie teraz gra Wojciech Łobodziński. A on akurat jeszcze sobie dorabia na emeryturę w Miedzi Legnica.



To był bardzo trudny mecz dla Łukasza Podolskiego.Wówczas grający dla Bayernu Monachium napastnik zdobył dwa gole dla reprezentacji Niemiec. Po żadnym z nich nie manifestował żadnej radości. Jest przywiązany do Polski, a szczególnie do Górnika Zabrze, którego stał się nawet ostatnio udziałowcem. Oba trafienia padły po dwóch mega-klopsach naszej reprezentacji. Wtedy to było niemiłe zaskoczenie, a teraz smutna codzienność.

2006
I wreszcie przechodzimy do meczu, który ja pamiętam naprawdę dobrze, może z uwagi na świetne interwencje Artura Boruca. No i oczywiście do dzisiaj przypomina mi się co jakiś czas David Odonkor. Ten czarnoskóry skrzydłowy to jest dopiero gość! Wówczas jego rajdy były naprawdę ciekawe, zaliczył asystę przy golu, o którym za chwile. Paradoksalnie dla Odonkora był to jeden z najlepszych występów w reprezentacyjnej karierze, podczas której zaliczył 16 meczów. Po tamtych MŚ przeniósł się do Betisu, w którego barwach w ciągu pięć lat zaliczył zaledwie 51 spotkań, co jak na Primera División jest wynikiem godny pożałowania. Przez całą jego piłkarską przygodę nie omijały go jednak kontuzje, przez które ostatecznie postanowił zawiesić buty na kołku w wieku zaledwie 29 lat.


Z tamtego pojedynku zapamiętałem te cholerne trzy minuty ułożone z tych kółeczek u dołu ekranu. Chwilę po tym, jak informacja ta pojawiła się na ekranie, Niemcy strzelili nam gola. A w tamtym spotkaniu naprawdę zasługiwaliśmy na remis. Graliśmy przez piętnaście minut w osłabieniu, po tym jak z boiska wyleciał Radosław Sobolewski. Teraz myślę, że kwadransa w takim stylu jak wtedy byśmy dzisiaj nie przetrwali.

A jak będzie jutro?
Zacznę od ciekawostki. Otóż we wszystkich czterech spotkaniach mógł wystąpić Artur Boruc. Jako jedyny piłkarz. Mógł, ale ktoś go nie lubił. Nie muszę chyba pisać, o kim mowa. W każdym razie przy golu w 2006 roku błąd popełnił Dariusz Dudka (przynajmniej jemu najbardziej oberwało się od Jerzego Engela), który w piątek z Legią wszedł, ale i tak sromotnie poległ. Wracając do Króla Artura, to ten jutro najprawdopodobniej wyjdzie na boisko z opaską kapitańską. Nareszcie.


Niektórzy martwią się, że jutrzejsze spotkanie Niemcy oleją. Nie wiedzą jednak, że to nie w ich stylu. Poza tym kadra naszych zachodnich sąsiadów, mimo braku gwiazd z Borussii i Bayernu, jest naprawdę zacna. Bo powiedzmy sobie szczerze - kadra ligowa made in Germany to wciąż kadra lepsza niż nasz zlepieniec.

Czy jutro pokonamy Niemcy? Naprawdę sobie tego, a przede wszystkim Wam życzę. I żeby tylko jutro po meczu kibice nie musieli znowu mówić: Piłka nożna to taka dyscyplina sportu, w której gra na boisku 22 zawodników, przez 90 minut, a na końcu i tak wygrywają Niemcy.