Choć są beniaminkiem trzeciej ligi, przerwę zimową spędzą na fotelu lidera. Lech Poznań UAM ma za sobą bardzo udane miesiące. O nich, dalszych planach, atmosferze w zespole oraz byciu trenerką porozmawialiśmy z Alicją Zając, opiekun niebiesko-białych.
Wiktoria Łabędzka, dziennikarka aosporcie.pl: - "Krok po kroku" - to stwierdzenie, które dość często można od ciebie usłyszeć. Motto czy świadomość punktu docelowego?
Alicja Zając, trenerka Lecha Poznań UAM: - Myślę, że kwestia moich doświadczeń piłkarskich. Zdarzało się, że zaczynałyśmy z drużyną sezon z myślą o mistrzostwie, a nie udawało nam się nawet awansować do najlepszej czwórki. Chcę wpajać zawodniczkom - właściwie robię to od czasu, gdy były młodsze - że skupiamy się na tym najbliższym celu: pierwszym meczu, a dopiero potem na następnym i kolejnym. To wtedy przychodzi i sądzę, że tym, co pokazało słuszność tej drogi, było awansowanie do trzeciej ligi. Tak naprawdę przed rundą wiosenną miałyśmy 12 punktów straty do lidera, a mimo to udało się dokonać czegoś, co wydawało się niemożliwe. I dziewczyny zdają sobie z tego sprawę, dla mnie to ważne - dlatego one tak się rozwijają. Ja też.
CZYTAJ TEŻ: Lech Poznań UAM, czyli za sobą nawet w ogień
WŁ: - Co warte zauważenia, dokonałyście tego jednym z najmłodszych zespołów w stawce.
- Cieszy mnie sposób prowadzenia tego zespołu czy też akademii [Akademia Piłkarska KU AZS UAM Poznań - przyp.red.]. To nie tak, że ktoś przychodzi do nas z przeszłością w wyższych ligach i gra za zasługi. Choć wiadomo, że przed sezonem wzmocniło nas kilka piłkarek z doświadczeniem, bo takie były nam potrzebne, przede wszystkim pod względem mentalnym. Super, że wszystkie dziewczyny dobrze się razem czują. Jako osoba grająca w piłkę dziesięć lat, śmiało mogę powiedzieć, że atmosfera w zespole, w odniesieniu do kobiecego futbolu, to połowa sukcesu. Sama tego doświadczyłam, choćby w poprzednim sezonie, kiedy zdobyłyśmy z ekipą UAM mistrzostwo kraju w futsalu, mimo że zmagania zaczęłyśmy fatalnie. Już nas skreślano i pytano nawet: "Gdzie ten UAM?" - a my będąc razem, dobrze się ze sobą czując, robiłyśmy swoje i na koniec przyszedł sukces.
Karol Szabanowski, "Fenestra. Gazeta Studencka": - Czy dziewczyny przez tę rundę zdążyły się tak całkowicie oswoić z herbem Lecha Poznań?
- Myślę, że tak. Choć początek był stresujący: ta cała otoczka, wywiady, sesje zdjęciowe, nowy sprzęt, nowe osoby. Sama postać Mai Rutkowskiej, która nie tylko pojawiła się na konferencji prasowej, ale przyjechała do nas na Morasko, żeby porozmawiać z dziewczynami. To pokazało, że nie będziemy drużyną anonimową. Sam wydźwięk w social mediach też był i nadal jest ogromny. Te wszystkie czynniki mogły ciążyć, wciąż czasem mogą. To w końcu Lech Poznań. Mówiło się, że budujemy to wszystko ze spokojem, a my będąc beniaminkiem jesteśmy liderem w swojej grupie, więc wiadomo, że teraz przychodzi ochota na coś więcej.
WŁ: - I to mimo ligowego falstartu.
- Tę pierwszą porażkę z Błękitnymi Stargard (0:2) zrzucamy na stres czy oczekiwania wobec gry w Lechu Poznań, natomiast w Lęborku powinnyśmy wygrać, nie zremisować (1:1). I te ostatnie cztery minuty w Krobi, gdzie przegrałyśmy 0:1… Ja zawodniczkom powtarzam, że możemy przegrywać, bo w przypadku tak młodego zespołu to zrozumiałe, ale musimy być zaangażowane, mieć chęci do walki. Tego nie może zabraknąć w żadnym meczu. Jeśli te cechy będą nas charakteryzować, to drużyna śmiało zostanie w czubie tabeli czy nawet wywalczy awans. Jeszcze przed tym sezonem wiedziałam, że możemy znaleźć się w pierwszej trójce. Niezależnie jednak od ostatecznego wyniku, będzie to dla nas ogromne doświadczenie.
KS: - Same rozmowy z klubem podobno trochę trwały.
- Trwały bardzo długo. Już na obozie we Wronkach półtora roku temu rozmawiałam z Tomkiem Mendrym, liderem projektu. Sama byłam przedtem w Lech Poznań Football Academy, dosłownie prowadziłam treningi na stadionie przy Bułgarskiej: początkowo z grupami chłopięcymi, dopiero potem z dziewczynkami. Trzy lata staraliśmy się o stworzenie kobiecego zespołu seniorskiego, ale się nie udało.
- Gdy przez ten rok byłyśmy na UAM-ie, trochę się zmieniło i fajnie, że to wszystko ruszyło. Myślę, że dalsze plany są ambitne, ja też jestem osobą ambitną. Akademia dziewczynek w Lechu Poznań byłaby czymś dużym, bo patrząc nawet na taką Anglię, to mało rozmawia się tam o tych najmłodszych grupach. Jest pierwsza drużyna, rezerwy, a młodsze zespoły? Znaczna część klubów ściąga zawodniczki w wieku od piętnastu lat wzwyż, bo też wcześniej nie można ich na zachód wypuścić. Stworzenie zatem czegoś takiego w przyszłości, cierpliwa budowa i praca nad ciągłym rozwojem - byłaby to świetna sprawa.
WŁ: - Czy masz wiedzę, że osobom odpowiedzialnym za ten projekt przy Bułgarskiej zależało właśnie na takim waszym, wypracowanym na UAM-ie, "know-how" w pracy z zespołami dziewczęcymi?
- Myślę, że tak. Jeśli chodzi o kobiecą piłkę, sam trener Weiss to chyba najbardziej rozpoznawalna postać w Poznaniu. Sądzę, że ja w pewien sposób też, czy to przez piłkę trawiastą w Polonii Poznań, czy halową na UAM-ie, bo z nim jestem najbardziej kojarzona. Siedzimy w tym dłużej, więc przy Bułgarskiej wiedziano, że można nam zaufać. Trochę ich wprowadzamy w ten świat damskiego futbolu, a oni nas w tę organizacyjno-techniczną rzeczywistość, zapewniając nam wiele rzeczy, na które normalnie nie byłoby nas stać. To są dużo większe pieniądze. Chociażby cały sprzęt, mnóstwo sprzętu, wygodne autokary lub sesje zdjęciowe.
KS: - Czyli jesteście zadowolone ze współpracy z Lechem?
- Tak, chociaż wiadomo, że wciąż się docieramy. Zdarzają się błędy komunikacyjne czy pewne niedociągnięcia. Jesteśmy tylko ludźmi. Uczymy się, więc trzeba być wyrozumiałym w tym wszystkim i wyciągać wnioski z pewnych sytuacji, żeby się nie powtarzały.
WŁ: - Kiedy same dziewczyny dowiedziały się, że będą grać pod szyldem klubu?
- Gdy w okolicach lutego czy marca zaczęły pojawiać się informacje o połączeniu, wiedziały, że będzie mieć ono miejsce, ale nie mówiliśmy tego oficjalnie, żeby nie zaprzątały tym sobie głów. Żebyśmy się skupiły na tym, aby - krok po kroku - wygrywać kolejne mecze i powalczyć o awans.
KS: - Zakończyłyście rundę na pierwszym miejscu. Gdzie trenerka Alicja Zając dostrzega mankamenty w grze drużyny, nad którymi należy popracować?
- Myślę, że przydałby się nam ktoś, kto weźmie na siebie ciężar zdobywania bramek. Nie tylko w momentach ważnych, ale tak ogólnie. Co prawda liderujemy pod tym względem w lidze, bo strzeliłyśmy 44 gole, ale mimo wszystko uważam, że mamy więcej jakości w defensywie. Może to kwestia mentalnego przełamania lub "dorzucenia" osoby, która pociągnie ofensywę, bo to przede wszystkim młode dziewczyny. Te cztery treningi w tygodniu to dla nich naprawdę sporo, mając na uwadze szkołę czy w kilku przypadkach nadchodzącą maturę. Samo to, że przyjeżdżają na zajęcia - bardzo to doceniam. Tak naprawdę czasem nawet pierwszoligowe kluby nie mają tylu jednostek treningowych. Uważam, że i tak robimy coś ponad stan.
- Mamy taką jedną zdolną dziewczynę w kategorii U-15, która trenuje jeszcze na UAM-ie, bo musi skończyć piętnaście lat, żeby mogła z nami w ogóle zagrać. Myślę, że ona wzięłaby na siebie ciężar zdobywania bramek, bo obserwując ją wydaje się, że jest bez układu nerwowego: gra jeden na jednego, strzela lewą czy prawą noga - dla niej to bez różnicy!
KS: - To może sama masz czasem taką myśl, by wrócić na boisko i trochę postrzelać?
- (śmiech) Miałam taką myśl nie raz. Grałam na pozycji numer "9" w Koziołku Poznań, czyli chyba w 2013 roku, ale nie. Zdecydowałam, że teraz piłka trawiasta tylko z perspektywy ławki trenerskiej, bo mogę wtedy więcej dać drużynie, pomóc jej. Sama gram jeszcze na hali, więc tam mogę się realizować jako piłkarka.
WŁ: - Zapytam o organizację rozgrywek, bo pięciokrotnie wypadła wam Maja Kuleczka ze względu na zgrupowanie. Ty też ostatnio pędzisz z kadry U-15 wielkopolski dziewcząt na mecz ligowy. Czy ten terminarz w pewien sposób nie desynchronizuje waszych starań?
- Na pewno. Maja dużo znaczy dla zespołu, tak mentalnie. Ma dopiero 16 lat, a może pochwalić się naprawdę dużym doświadczeniem, począwszy od kadr wojewódzkich i reprezentacji Polski w różnych kategoriach wiekowych, po wszystkie projekty, w których brała udział. Meczów w nogach ma naprawdę mnóstwo i to widać. Z reprezentacji wraca jednak jeszcze bardziej pewna siebie i to jest fajne. Fakt, że nam jej brakuje, ale drużyna musi sobie radzić w takich sytuacjach. Może w Lęborku nie zaskoczyło, może brakowało kogoś, kto weźmie na siebie ciężar gry, ale z Lechią (5:1) zagrałyśmy - co będę powtarzać - najlepszy mecz w sezonie i to wtedy, gdy Maja była na kadrze. Potrafimy sobie radzić i musimy sobie radzić.
- Tych zgrupowań tak naprawdę nie ma dużo, bo po jednym było we wrześniu oraz październiku, a w sierpniu miałyśmy obóz. To też dlatego mamy tak szeroki sztab, bo każdy z nas jest trenerem klubowym i nie jesteśmy w stanie poświęcić się tylko jednej drużynie. Ja też nie byłabym w stanie zrobić tego dla kadry, nie będę ukrywać, ze względów finansowych. Trzeba też z czegoś wyżyć, stąd robię tyle rzeczy.
WŁ: - Jakie macie plany na tę zimową przerwę, długą przerwę?
- Normalnie mamy trzy treningi tygodniowo, plus we wtorek siłownię z bieganiem i basenem, więc to wymagający dzień. Pierwszy mecz po przerwie z Błękitnymi Stargard zagramy dopiero w marcu, ale dziewczyny na pewno wystąpią w młodzieżowych mistrzostwach Polski rozgrywanych na hali. Zuza Sawicka, Paula Fronczak, Marta Zielińska, Ania Laskowska, Maja Kuleczka oraz Gabrysia Przybył będą grały w Futsal Ekstralidze, więc nie odczują tak tej przerwy. Myślę, że ten czas przyda się też drużynie choćby w kontekście szkoły. Zejdziemy pewnie trochę z obciążeń, żeby w to jedno popołudnie poszły do kina czy nawet na imprezę. Każdy relaksuje się lub odpoczywa w inny sposób i to na pewno im potrzebne.
KS: - Czy planujecie w ciągu tych miesięcy jakieś ruchy transferowe?
- Chcemy wzmocnić drużynę i będziemy szukać odpowiednich zawodniczek. Nie ma co ukrywać, to trudne ze względu na specyfikę środowiska kobiecego futbolu. Jasne, herb Lecha może tu pomóc, ale tak naprawdę na tym poziomie wiele rzeczy ma wpływ na ostateczną decyzję. I to wcale nie pieniądze, tylko rodzina, bliscy. Trudno też nakłonić kogoś do zejścia o ten "szczebel" rozgrywkowy niżej. Musimy szukać w naszym regionie, czasem dziewczyn, które po prostu tu się uczą. Może też któraś z piłkarek potrzebuje przerwy, odpoczynku i wiosną odpali? Chcemy pracować, robić swoje, może kogoś przemianować?
WŁ: - Odnosząc się do samego kształtu zespołu i tego, że dziewczyny znają się nie od dziś. Czy nie obawiasz się, że w pewnym momencie, gdy drużyna wzbogaci się o kilka transferów, ten charakter się zatraci?
- Jestem tego świadoma i myślę, że awansując będzie to naturalny proces. Ja od samego początku powtarzam dziewczynom, że mogą zostać w drużynie tylko ciężką pracą: nie za nazwisko, nie ze względu na to, że są ze mną od początku lub po prostu trenowały na UAM-ie. Muszą zasuwać. Na pewnym etapie takie ruchy będą potrzebne, ale też nie chciałabym, żeby do zespołu przyszedł ktoś, kto kompletnie nie będzie do niego pasować, niezależnie, czy byłaby to mistrzyni świata czy Ewa Pajor. Jeśli nie będzie tu zgodności charakterów, zawodniczka nie wniesie do drużyny tego, co powinna. Nie będzie się czuć u nas dobrze, ani my z nią. To musi być osoba, która złapie klimat, dostosuje się do pewnych zasad, naszego funkcjonowania oraz tego, czego oczekuję. To zawsze musi działać w dwie strony.
KS: - Jak na tym poziomie rozgrywkowym dochodzi do analizy rywala? Musi to być dla was problematycznie, mając na uwadze choćby brak transmisji z meczów przeciwników.
- Są dwie czy trzy drużyny w lidze, które transmitują swoje domowe mecze i coś tam można dostrzec. To środowisko jest też dość wąskie, przez co znam wiele osób. I może nie zobaczę jakiegoś spotkania na własne oczy, ale porozmawiam z kimś, kto akurat zna ten zespół czy trenera i spytam, na co warto zwrócić uwagę, o silne punkty - w ten sposób pewne rzeczy można "wyciągnąć", ale musimy patrzeć przede wszystkim na siebie. Niech te ekipy uczą się nas. My chcemy grać naszą piłkę, strzelać gole, wygrywać i na tym się skupiamy.
WŁ: - Jak duże są dysproporcje pomiędzy poszczególnymi drużynami? Czasem, oglądając wasze mecze, różnica pomiędzy wami a rywalkami wydawała się aż nadto widoczna.
- Są zespoły, które po prostu są słabsze i nie ma co tego ukrywać. Są też drużyny, z którymi będziemy grać mecze na styku, podam prosty przykład: dziewiąta Krobia [KA 4resPect Krobia - przyp.red.] wygrywa spotkanie z nami, czyli liderem. Tak samo było w ekstralidze - Lotos Gdańsk wygrywa z SMS-em Łódź, więc piłka kobieca, czy w ogóle kobiecy sport, jest bardzo nieobliczalny. Tu wszystko jest możliwe, każdy może urwać punkt każdemu, co pokazują wyniki, także sprzed sezonu lub dwóch. Kiedy na przykład drużyna z Oborzysk [Juna-Trans Stare Oborzyska - przyp.red.] nie awansowała przez takie straty, choćby z mocną u siebie Lechią Gdańsk, która ma małe boisko, trenuje na nim, przez co dziewczyny są do niego przyzwyczajone. Trzeba zwracać uwagę na takie czynniki. My natomiast jesteśmy ekipą dość motoryczną. Jak mamy większe pole, to te zespoły "zjadamy".
WŁ: - Na myśl nasuwa mi się finałowy mecz wojewódzkiego Pucharu Polski, gdzie boisko wam raczej nie sprzyjało.
- No tak, trenujemy na sztucznej murawie, więc mamy równo. Nie ma kęp lub dziur, bo to nowy obiekt, a w Starych Oborzyskach miałyśmy do czynienia z boiskiem naturalnym, średniej jakości, co sprawiało dziewczynom pewien problem z przyjęciem czy podaniem piłki. To przeszkadzało, choć chęci nam nie brakowało. Sprawiłyśmy też pewną niespodziankę, prowadząc 1:0, ale już po ostatnim gwizdku wiedziałam, że uda nam się zrewanżować za to spotkanie. Wiedziałam, że na własnym boisku będziemy silniejsze.
WŁ: - To, co powiedziałaś wcześniej: środowisko jest dość wąskie. Sztaby też. Czy sprawia to, że trenerka czasem musi być również psychologiem? Szczególnie patrząc na wiek tych dziewczyn.
- To prawda. Jeszcze rok temu w sztabie oprócz mnie była tylko Natalia [Powchowicz - przyp.red.]. Sądzę, że przeprowadziłam wiele rozmów z tymi dziewczynami i czasem sobie myślę, że wiem o nich więcej niż ich rodzice, bo zwierzają się ze wszystkiego. Jeśli dzieje się coś w domu, szkole czy gdziekolwiek, to po dziewczynach od razu widać. Zawsze im powtarzam: "Najpierw mamy być dobrymi ludźmi, potem piłkarkami" - bo tak naprawdę nie wiem, ile z nich będzie grało w reprezentacji, a nawet w ogóle w piłkę. Trzeba też trochę patrzeć na to w ten sposób, że dla nas to przygoda i te dziewczyny mają przede wszystkim się wyedukować, pomyśleć o tym, co chcą w życiu robić, bo w Polsce piłka to niestety nie wszystko. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni i nawet w tych niższych ligach będą pieniądze.
- Teraz w sztabie jest nas więcej: Natalia, Agnieszka Łusiewicz, Kuba Kluźniak - dzięki czemu dziewczyny mają poczucie bezpieczeństwa, także od strony medycznej. Jest też trener Wojtek, kierownik sekcji. Jak na poziom trzeciej ligi, pięć osób to naprawdę dużo. Komfort pracy się poprawia.
KS: - Zdarza się, że trenerzy kontrolują poziom edukacji swoich zawodników. Czy ty masz podobnie?
- Mam większy dostęp do wyników dziewczyn, dzięki współpracy ze Szkołą Gortata w Poznaniu. Trener Wojtek zna też dyrektor Szkoły Mistrzostwa Sportowego na os. Tysiąclecia, więc to ułatwia sprawę, ale zawodniczki same potrafią powiedzieć szczerze: "Sorry trenerko, ale mam tyle jedynek, że nie mogę być na treningu". Co ja zwykle kwituję słowami: "Nadrabiaj to i widzę cię na następnych zajęciach". Nawet rodzice dają znać o takich rzeczach. To dla mnie ważne, by one się edukowały. Szkołę skończyć trzeba, by kimś potem być. Nie wiem dokładnie kim, bo każda ma inne ambicje i pewnie dopiero coś się tam w głowach klaruje, ale nauka to dla mnie numer jeden.
WŁ: - To o tyle istotne, ponieważ w piłce czasem zapomina się o tym, co po karierze.
- To prawda. Sporo piłkarek nie ma matury. Nie wiem, co one będą robiły, gdy skończą grać w piłkę. Może któraś zostanie trenerką, ale to też trzeba mieć wiedzę. Znam wielu szkoleniowców, grających na super poziomie, ale na ławce nie są wybitni. Czasem problem leży w bazowaniu na systemach znanym im z czasów ich występów, a piłka wciąż się rozwija.
- Zależy mi na tym, żeby moje dziewczyny skupiły się na nauce, dlatego w poniedziałki i czwartki przed treningami spotykamy się w sali konferencyjnej na Morasku. Jedna ma wykład, druga coś do zrobienia, ta liczy zadania na matematykę, a inna jej pomaga. I tak siedzimy, wspólnie działamy. Jeśli trzeba, to pomogę też ja. Kolejny czas razem. To ważne. Jadąc ostatnio do Poznania, słuchałam podcastu "Głowa rządzi" pod tytułem "Jak sobie radzić z zespołem w kryzysie?". Tak na czasie po tym meczu w Krobi. Tomasz Kaczmarek, psycholog sportu, opowiada w nim, że w tych topowych klubach je się razem obiady czy śniadania. Od razu pomyślałam: "Jakby zrobić coś takiego na Morasku?" - i wiecie co? Zrobię to. Nie mówię, że codziennie, ale chociaż raz w tygodniu. Takie rzeczy są potrzebne: odkładamy telefony na bok i rozmawiamy. Jest to do zrobienia i obiecałam sobie, że tego dopilnuję w następnej rundzie. Może nawet będą to obiady czwartkowe. (śmiech)
KS: - Jakie podejście reprezentują rodzice zawodniczek? Czy odczuwacie wsparcie z ich strony?
- Zdecydowanie. Zawsze jeżdżą na mecze za dziewczynami. Jeszcze może nie do Gdańska, ale żyją tym mocno i to ważne. Nie ma też problemu z tzw. komitetem oszalałych rodziców. Nie chcę powiedzieć, że są wycofani, ale mi ufają. Nigdy nie spotkałam się z żadnym negatywnym zarzutem z ich strony.
WŁ: - Z niektórymi dziewczynami grasz w futsal, większość to twoje podopieczne od małego. Jest też trener Weiss, dzięki któremu trafiłaś na UAM. Jak wyglądają relacje oraz budowa autorytetu u was w zespole?
- Z Zuzą Sawicką, Paulą Fronczak czy Martą Zielińską grałam w zespole, ale one wciąż traktują mnie jako trenerkę. Jest trening, to zwracają się do mnie "pani trener" albo "trenerko". Nie mają z tym problemu, obowiązują je te same zasady, których się trzymają. Są też traktowane tak samo. Kiedy idziemy na futsal, to jestem dla nich Alą. Jedyna osoba, która na nim wciąż nazywa mnie trenerką, jest Maja Kuleczka. Myślę, że zostanie tak na długo za względu na to, że po prostu bardzo mnie szanuje. Zawsze powtarzam, że to trochę taki mój "żołnierz". Ja za nią pójdę w ogień i odwrotnie. To można łatwo dostrzec.
- I z trenerem Weissem wciąż jestem na "trener", ponieważ mam do niego ogromny szacunek. Kilka naszych zawodniczek zwraca się do niego po imieniu, bo są w takim wieku czy były momenty, w których można było przejść na "ty". Dla mnie to wciąż trener Wojtek. Nie myślałam o tym i nie wyobrażam nawet sobie, że powiem kiedyś: "Wojtek, słuchaj". Za dużo mu zawdzięczam, bo wziął mnie do Poznaniaka, a potem do UAM-u. Tak ta przygoda się zaczęła, doszła do tego ciężka praca, ambicje i upór, które pozwoliły mi dojść tu, gdzie teraz jestem, a idę jeszcze dalej.
WŁ: "Mogłaby pójść za tobą w ogień". - cała drużyna nawet. To musi być ogromnie ważne dla trenera.
- To prawda. Teraz mam przed oczami ligowy mecz ze Starymi Oborzyskami i bramkę na 3:2 w ostatniej minucie meczu. Po końcowym gwizdku w euforii wbiegłam na boisko i wszystkie zawodniczki wpadły w moje ramiona. Kiedy oglądam powtórkę tej sytuacji, to wciąż jest to fajne. Potem wracając do domu, myślisz: "Ja za nimi w ogień, one za mną też". Skupiamy się mocno na tym aspekcie psychologicznym, czyli budowaniu relacji, atmosfery. Dziewczyny czują i wiedzą, że mogą na mnie liczyć. Nie tylko sportowo, ale też prywatnie. Takich rozmów odbyłyśmy naprawdę wiele: trudniejszych, łatwiejszych. Sądzę, że można użyć tu określenia, że jesteśmy jak rodzina.
- Spędzamy ze sobą dużo czasu. W tygodniu widzimy się praktycznie codziennie, dochodzą do tego mecze, czasem dodatkowe ćwiczenia. Przykład sprzed starcia z LFA Szczecin: normalnie nie mamy treningu w środę, ale tym razem go zrobiłyśmy. Natomiast we wtorek miałyśmy siłownię, a następnie razem z Mają Kuleczką pół godziny po treningu uderzałyśmy rzuty wolne: "Maja, no bo ostatnio kurde w rugby grasz, a my chcemy, żebyś strzelała gole". I dziewczyny chcą się rozwijać, więc można powiedzieć, że wspólnie spędzamy ze sobą nawet pół dnia.
WŁ: - Czy trenerka Alicja Zając i piłkarka Alicja Zając to ta sama osoba?
- Sądzę, że to ta sama osoba pod tym względem, że do treningów - jako trenerka i zawodniczka - podchodzę zawsze na sto procent. Nie wyobrażam sobie, że je "odbębnię" będąc po drugiej stronie. Skoro ja przychodzę na zajęcia przygotowana, to właśnie tego samego oczekuję od piłkarek. Jasne, to sport amatorski, te dziewczyny nic z tego nie mają, a ja od nich wymagam i mogłyby powiedzieć: "Sorry, ale nie muszę" - jednak nie robią tego. Poświęcają swój czas, dlatego podchodzę do tego wszystkiego na maksa profesjonalnie. Zdarza się, że na wyższych poziomach nie ma odpraw czy analiz, a my je robimy. Staram się uczyć moje zawodniczki, że możemy takie rzeczy robić.
- Jako trenerka nie przeklinam. Choć w przerwie meczu z Victorią Niemcz, kiedy przegrywałyśmy 0:1, trzeba było powiedzieć w szatni kilka mocnych słów. Jako zawodniczka natomiast przeklinam dużo, bo tak wyrażam swoje emocje. Hamuję się prowadząc drużynę, ale nie zmieniam się, bo na treningu futsalu jest też Maja, czyli przecież moja zawodniczka. Zawsze jestem sobą. Zasuwam, nie odpuszczam.
KS: - Można odnieść wrażenie, że twoja świadomość oraz cechy charakteru pomagają dziewczynom.
- Zależy mi na nich, po prostu. Na drużynie, także na akademii, w której prowadzę zajęcia. Dziewczyny pod szyldem UAM-u funkcjonują dopiero drugi rok, ale to trochę takie moje "dziecko". Jestem koordynatorem tego przedsięwzięcia, staram się pilnować, żeby wszystko było w porządku. Zostaję na treningach, obserwuję, bo zaraz niektóre dziewczyny mogą być seniorkami i będą mogły zagrać u nas. Taki mam charakter. Staram się z każdą z zawodniczek porozmawiać, coś przekazać. Nie tylko w kwestiach boiskowych, ale po prostu ludzkich.
- Zależy mi na bliskich relacjach. Ostatnio, przed długim weekendem, powiedziałam wprost: "Odwołuję piątkowy trening. Sorry dziewczyny, chcę wrócić do domu, wy też odpocznijcie". Szczególnie po tym meczu w Krobi, po którym byłam zawiedziona, bo zabrakło charakteru. Uznałam, że odpoczynek może pomóc nam wszystkim. Co zastałam na następnych zajęciach? 18 osób, to dużo. Czasem takie rzeczy są potrzebne. Każdy z nas tęskni za domem i ma ochotę wrócić do mamy na schabowego czy wypić z tatą piwo. Cieszyć się czasem z rodziną, to normalna sprawa. Ja tego potrzebowałam, zawodniczki też. Takie rzeczy są kluczowe i myślę, że niejeden psycholog sportu powie to samo.
WŁ: - Czyli zapewne zgodzisz się też z często powtarzanymi przez Darię Abramowicz słowami: "Mistrzostwo zaczyna się w głowie"?
- Zdecydowanie! Głowa to klucz. I to widać po dziewczynach, która ma silny, a która słabszy mental. Jak radzi sobie z różnego typu problemami. Jakościowy trening to oczywiście druga sprawa, ale głowa? Podam przykład: gdy grałam z drużyną w Final Four w Bielsku-Białej, kilka razy padało w naszą stronę pytanie: "Gdzie UAM? Jaki mistrz, w życiu!" - przysięgam, że wiele osób tak mówiło. A my? Na przekór udowodniłyśmy wszystkim, że w sezonie może nam nie iść, ale w tym najważniejszym momencie pokazałyśmy siłę. "Ale wy macie atmosferę tam, po dziewiątej bramce cieszyłyście się jak po pierwszej" - słyszałyśmy po wszystkim.
KS: - Mentalność zawodniczek na pewno różni się od mentalności zawodników. Kobieca piłka nożna nie jest aż tak popularna, przez co pewnie jest trudniej o materiały szkoleniowe w tym zakresie i do pewnych kwestii musisz dochodzić sama.
- Mentalność różni się, ale sposób patrzenia się nie zmienia. Problemy też są te same. Ktoś może się podnieść, ktoś nie - to kwestia indywidualna. Jest problem z materiałami szkoleniowymi, to fakt. Trzeba szukać treści anglojęzycznych, ale myślę, że to również kwestia doświadczenia. Są trenerzy, którzy dobrze pracują z kobietami, rozumieją je i podchodzą do nich inaczej. Teraz powstaje narodowy model gry dotyczący żeńskiego futbolu czy suplement do modelu gry. Ma być tam sporo o aspektach motorycznych, mentalnych, technicznych, taktycznych, więc o wszystkim dotyczącym kobiet. Trenerzy kadr, czyli Nina Patalon, Katarzyna Barlewicz, Marcin Kasprowicz, to między innymi oni pracują nad tym materiałem. Myślę, że będzie to bardzo ciekawa pozycja.
KS: - Jak w przypadku mężczyzn, kobiety też wyjeżdżają na zachód. To znaczy, że polska piłka kobieca również jest niedoinwestowana?
- Infrastruktura się poprawia. To, o czym mówisz, moim zdaniem wynika z edukacji trenerów. Nie każdy jest w stanie pracować z kobietami, bo nie każdy kobiety rozumie - wiąże się to też z poprzednim pytaniem. Nawet spoglądając na poziom naszych ekstraligowych szkoleniowców. Trzeba zacząć od tego, by dziewczyny uczyć grać w piłkę, a nie długim podaniem i niech się dzieje co chce. Takich zespołów jest niestety wiele, nawet na poziomie wyższym. Cierpliwość w pewnych kwestiach przyniesie owoce, bo pewne procesy potrzebują czasu. To raz, a dwa: gdy szkoleniowiec sam musi ogarnąć praktycznie wszystko, to jest to strasznie trudne. Na poziomie pierwszej czy drugiej ligi w wielu klubach nie ma fizjoterapeutów, opieki medycznej, a dziewczyny muszą mieć przecież zapewnioną możliwość regeneracji.
- Zawodniczki "uciekają", bo na zachodzie szkolenie jest inne. Mamy przykład Ewy Pajor, która wyjechała w wieku 18 lat, a pierwsze półtora roku grała w rezerwach Wolfsburga, przygotowując się do tego, by występować w pierwszym zespole. Swoją pracą doszła do miejsca, w którym teraz jest. Jest silniejsza motorycznie, bo trafiając do Niemiec była "chucherkiem". Nie możemy się też bać mówić o tym, że wyrasta na topową napastniczkę w Europie, co być może przyczyni się do zmiany przez nią klubu. To właśnie kwestia podejścia i ciężkiej pracy.
KS: - Jeśli chodzi o kobiece drużyny w Poznaniu, mamy też Wartę Poznań. Jest tu pole do współpracy?
- Znam pracujących tam trenerów i można powiedzieć, że współdziałamy w kwestii promocji kobiecego futbolu. Zawsze w każdej kategorii wiekowej mamy zespoły: w orliczkach, młodziczkach, trampkarkach. Oni rywalizują, my rywalizujemy, więc pokazujemy, że dziewczyny też mogą uprawiać piłkę nożną. Graliśmy przeciwko sobie w czwartej lidze, walczyłyśmy o awans, nam się to udało. Rywalizacja sportowa musi być, to naturalne. Teraz dziewczyny z Warty są liderkami swoich rozgrywek. Super, że młode ekipy pokazują tym, bardziej doświadczonym, że potrafią i chcą się rozwijać.
WŁ: - Pozwolę sobie przytoczyć usłyszane ostatnio słowa: "Ala Zając chciałaby być drugą Niną Patalon". Czym imponuje ci ta trenerka?
- Wow. Kto tak powiedział?! (śmiech) Imponuje mi, bo idzie po swoje patrząc tylko przed siebie. I to jest fajne, mimo że ktoś może powiedzieć, że trochę w tym bezczelności. Ale w takim pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo cały czas się rozwija. Zdobyła licencję UEFA Pro jako pierwsza kobieta w Polsce, pewnie wielu mężczyzn może jej tego pozazdrościć. Nina Patalon to selekcjonerka kadry, choć pamiętam ją jeszcze z czasów, kiedy była trenerką Medyka Konin. Już tam wykazywała ogromne chęci bycia top.
- Jeszcze sezon temu myślałam sobie, że też będę chciała być trenerką kadry, ale w futsalu. Generalnie kocham futsal, mam najwyższe możliwe w Polsce uprawnienia do bycia szkoleniowcem w tej dziedzinie. Zobaczymy, co czas przyniesie. Cały czas chcę się rozwijać. Miałam teraz zaszczyt prowadzić kadrę wojewódzką dziewczyn U-15, więc to dla mnie też ogromne wyróżnienie i wyzwanie. Ja też nie oglądam się za siebie i idę cały czas do przodu. Czy będę chciała być jak Nina? Może jestem innym człowiekiem, ale na pewno będę chciała dążyć do jak najwyższych celów podobnie jak ona.
WŁ: - Co myślisz patrząc na trenerską drogę, którą przebyłaś?
- Ostatnio rozmawiałam o tym z trenerką Barlewicz, selekcjonerką kadry U-19. Cenię sobie jej postać, ponieważ wywarła silny wpływ na obraną przeze mnie drogę. Można powiedzieć, że to ona we mnie uwierzyła, a ja dzięki temu uwierzyłam w siebie jeszcze bardziej. Gdy mówiłam jej choćby o tych wspólnych obiadach z drużyną, usłyszałam w odpowiedzi, że strasznie mocno się rozwijam.
- Czasem problemem jest brak dróg do dalszego rozwoju. Są konferencje, szkolenia, ale momentami potrzeba konkretnych materiałów, a doszła do tego pandemia, która trochę zastopowała możliwość wszelakich kursów. Starałam się jednak nadrabiać wszystko dzięki materiałom dostępnym online. Kocham też oglądać mecze, jak mam wolną sobotę to pochłaniam spotkanie za spotkaniem: futsal, Premier League i tak dalej. Później robię różne ćwiczenia. Teraz, będąc na UAM-ie, zdarza mi się jeździć na Śródkę na treningi GES-u, które prowadzi szkoleniowiec, z którym pracowaliśmy razem w szkole. Ze względu na kadrę U-15 częściej jestem także w WZPN-ie. Trener Marcin Drajer, koordynator, spytał ostatnio: "Słyszałem, że jeździsz na treningi do GES-u. Czyżbyś potrzebowała stażu w piłce jedenastoosobowej?" - no tak, bo chcę się uczyć. Nie było żadnego: kurde, to kobieta, no gdzie? Jednak wracając do wcześniejszego wątku, trener Barlewicz we mnie uwierzyła. Sporo ze mną rozmawiała, co sprawiło i wciąż sprawia, że chcę się rozwijać. Możliwości są duże, ale wszystko krok po kroku.