aosporcieaosporcieaosporcie

12 sierpnia 2022

Lech Poznań awansował, ale zagubieni są wszyscy. Tragikomiczny wieczór przy Bułgarskiej

Lech Poznań - Vikingur | foto: Damian Garbatowski

Lech Poznań strzelił Vikingurowi cztery gole, jest wciąż w grze o fazę grupową Ligi Konferencji, ale w stolicy Wielkopolski nikomu nie jest do śmiechu. Fatalnie prezentują się wszyscy - zarząd, trener, piłkarze, ale i kibice rzucający obelgi w kierunku własnych zawodników.  

Dla postronnego kibica czwartkowe spotkanie Lecha Poznań z Vikingurem z Reykjaviku było spotkaniem co najmniej emocjonującym, przynajmniej w drugiej połowie. Kolejorz wygrał z Islandczykami zarówno w regularnym, jak i dodatkowym czasie, w sumie zainkasował wynik 4:1, ale w Poznaniu ciężko znaleźć osobę, którą ten wynik rzeczywiście by ucieszył.

Vikingur groźny, Lech skuteczny

Lech w pierwszej połowie wcale nie wyglądał jak zespół, który musi odrobić wynik 0:1 z pierwszego starcia. Nie widać było wcale aż tak wielu porywów podopiecznych Johna van den Broma. Wręcz przeciwnie - to Vikingur w początkowej fazie spotkania był dużo groźniejszy.

Mimo wszystko Lech zdołał wcisnąć do przerwy Islandczykom dwa gole. Duża w tym zasługa tak krytykowanego przez poznańskie środowisko Kristoffera Velde. To właśnie Norweg najpierw w 32. minucie zanotował asystę przy golu Mikaela Ishaka, a dziesięć minut później już sam pokonał bramkarza rywali.

Cierpliwi Islandczycy 

Po przerwie Lech bił głową w mur. Kolejorz marnował kolejne świetne sytuacje, a Vikingur cierpliwie czekał, choć co jakiś czas dawał oznaki tego, że wcale nie można go jeszcze w tym meczu skreślać. Trener Arnar Gunnlaugsson do przeprowadził kapitalne zmiany i do końca spotkania czekał na tę jedną sytuację. 

Ta wreszcie przyszła w doliczonym czasie gry. Tak naprawdę w ostatniej akcji regulaminowego czasu gry wprowadzony właśnie po przerwie Danijel Djuric (naprawdę warto zapamiętać nazwisko tego 19-letniego napastnika) dostał świetne podanie z prawej strony boiska, pokonał Filipa Bednarka i sprawił, że cała Bułgarska zamilkła.

Chwilowy spokój

Szokujące były sceny, które wydarzyły się potem. Podczas gdy Gunnlaugsson niemal od razu zebrał do kupy całą drużynę, Lechici działali w popłochu. Sam Van den Brom chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co dalej - a przynajmniej na takiego wyglądał z trybun. Zdejmując doświadczonych graczy - Radosława Murawskiego i (nawet będącego pod formą) Joao Amarala w końcówce regulaminowego czasu gry pokazał, że raczej powoli myślami był już przy meczu ze Śląskiem Wrocław.

Na początku dogrywki usta krytykom, przynajmniej na chwilę, zamknął pięknym strzałem Filip Marchwiński. Było 3:1 i wszyscy odetchnęli, ale... tylko na chwilę. Lech bowiem znów marnował kolejne okazje, a Vikingur, choć od 110. minuty po czerwonej kartce dla Julius Magnussona musiał radzić sobie w dziesiątkę, wciąż potrafił kilkukrotnie (!) poważnie zagrozić bramce Bednarka.

Zamieszania ciąg dalszy

W samej końcówce fani Kolejorza mogli przeżyć prawdziwe deja vu. Sędzia podyktował rzut karny dla gospodarzy, lecz nie do końca było wiadome, kto ma podejść do piłki. Bardzo do jedenastki chciał podejść Filip Szymczak, ale Michał Skóraś odebrał mu futbolówkę i dał Afonso Sousie. Ten wykonał rzut karny fatalnie, za lekko i z dużą łatwością jego strzał wybronił Ingvar Jonsson. 

Pewnie takiego problemu by nie było, gdyby Van den Brom... nie ściągnął w dogrywce Mikaela Ishaka. Kapitan dostał od poznańskiej publiczności owacje na stojąco, ale pewnie ta wolałaby, by Szwed po prostu został do ostatniego gwizdka na boisku. Jeśli wpływu na tę decyzję Holendra nie miało zdrowie napastnika, to ciężko zrozumieć ściągnięcie swojego generała jako logiczny ruch.

Sousa, który zaraz po zmarnowaniu jedenastki, podobnie jak kilku innych piłkarzy i działaczy Lecha, wysłuchał kilka naprawdę cierpkich słów szczególnie ze strony tych kibiców zasiadających w Kotle, chwilę później pokonał ostatecznie po innej akcji islandzkiego bramkarza. Widać jednak było, jak wcześniejsze minuty mocno nim wstrząsnęły.

Warto rozmawiać?

Wstrząsające mogła, ale na szczęście według informacji opublikowanych przez Adama Dworaka nie do końca była "pogadanka", którą urządzili sobie niektórzy z kibiców pod wyjściem z szatni poznańskiego zespołu. Kibice mieli zarzucić zawodnikom kiepską grę i brak zaangażowania. Wśród zawodników wypowiedzieli się Bartosz Salamon, Artur Rudko oraz wspomniani już Ishak i Murawski.

Czy takie rozmowy to jedynie polski specjał? Oczywiście, że nie. Zdarzały się i wciąż zdarzają również w innych krajach, "nawet" na tym legendarnym Zachodzie. Czy jednak one rzeczywiście kiedyś coś dały? W to jednak w wielu przypadkach należy wątpić. Trzeba mieć przy tym nadzieję, że nie doszło do żadnego zastraszania zawodników, bo to - niezależnie od klubu, okoliczności czy miejsca - należałoby potraktować jako prawdziwy skandal. Kocioł pochwalić po tym meczu można za jedno - pogratulowanie za walkę Vikingurowi. Takie gesty należy docenić.

Kadra nieprzygotowana do gry na kilku frontach bez niezbędnych wzmocnień. Kompletnie zagubiony trener, nie do końca zdający sobie sprawę z tego, co robić. Piłkarze będący w dużej części zupełnie pod formą. I wreszcie kibice gwiżdżący w trakcie spotkania i rzucający kur**mi w kierunku własnych piłkarzy. Tragikomiczny czwartek (i póki co sezon) przy Bułgarskiej trwa niestety w najlepsze. 

Piotrek Przyborowski
@P_Przyborowski
📷 Damian Garbatowski

0 komentarze:

Prześlij komentarz