Mecz z Rakowem Częstochowa zakończył pewien cykl spotkań Lecha Poznań z drużynami z górnej części tabeli. Do końca sezonu Kolejorz nie zagra już z Pogonią czy Lechią, a z Rakowem może się spotkać w ewentualnym finale Pucharu Polski. Te kilka spotkań na przełomie lutego i marca pozwala wysuwać pewne wnioski co do wielkiego finału, na który wszyscy czekamy. Wielki będzie na pewno, pytanie tylko, czy z happy endem.
Raz góra, raz dół
Meczem z Lechią Gdańsk Lech zaczął swoją ścieżkę zdrowia.
Na przełomie kilku tygodni mierzył się z samą czołówką ligową. Bilans to jedno
zwycięstwo ligowe (3:0 z Pogonią Szczecin), jedno pucharowe (2:0 z Górnikiem
Zabrze) i dwie porażki ligowe (po 0:1 z Lechią i Rakowem). Emocje kibiców
zmieniały się naprzemiennie z mistrzowskich aspiracji do poczucia kolejnej
nadchodzącej klęski.
Lech wiosną nadal potrafi zdobywać dużo bramek, czego
dowodzą mecze z Cracovią, Termalicą czy Pogonią. To właśnie mecz z Portowcami
może urastać do wizytówki tego, czym Lech jest wiosną. W pierwszej połowie
wyraźnie Lechitom gra się nie układała. Widać było chociażby u Joao Amarala brak
pewności siebie po powrocie spowodowanym kontuzją. Jednak cała drużyna raczej
nie była w stanie zagrozić dobrze zwartym szykom obronnym drużyny Kosty
Runjaicia.
Jednak tajemniczy błysk ofensywny, który pojawił się niespodziewanie w formacji ofensywnej Kolejorza, pozwolił strzelić trzy bramki kilka minut. Po meczu z Pogonią w Poznaniu myślano, że problemy są już za ekipą Macieja Skorży.
Spokój kluczem?
W tym też utwierdził mecz pucharowy z Górnikiem. Na pewności siebie i dużym spokoju dość gładko rozprawiono się z nieźle grającą w tym sezonie drużyną Jana Urbana. Dwa gole Amarala, potem w losowaniu Olimpia Grudziądz i można myśleć o finale Pucharu Polski. Mecz z Rakowem okazał się być jednak bombą, która zdewastował serca 30 tysięcy kibiców zgromadzonych w zimne popołudnie w zeszłą niedzielę.
Lech z Rakowem grał niemrawo. Kłamie ten, kto mówi, że Raków
zagrał wybitne spotkanie. Raczej mądre taktycznie, bo wyczekał sytuację, gdy
komunikacja na linii Bednarek - środkowi obrońcy na moment się zawiesiła,
a Ivi Lopez mógł strzelić gola. Potem Lech już się podniósł.
Tu pojawia się problem presji. To nie pierwszy raz w ostatnich latach, gdy duża publiczność zdaje się paraliżować Lecha. Ta porażka była zupełnie inna od tej z Gdańska, gdzie dominujący Lech otrzymał cios, a później siadł kompletnie. Od początku meczu widać było, że coś jest nie tak z piłkarzami wyjściowej jedenastki, pod względem mentalnym. Gra u siebie pod tak dużą publiką winna determinować prowadzenie gry. Akcje jednak dalekie były od tych, które podziwialiśmy, chociażby z Górnikiem czy w świetnym kwadransie z Pogonią. Po bramce Iviego, te ataki oceniać można jako raczej skwapliwe. Kolejny raz nie pomogły zmiany, które zamiast dać impulsu, dostosowały się do reszty zespołu.
Czytaj też 👉 Koszmar pierwszego spadku | Droga do stulecia
Czas na długotrwałą reakcję
W marcu mistrzostwa nie dają, więc mówienie, że Lech
przegrał, jest lekką przesadą. Różnice punktowe są minimalne, na horyzoncie
całkiem łaskawy na papierze terminarz. Kontuzje na razie Lecha omijają, a
problem nie leży w umiejętnościach, ale w głowie.
Kiedyś kryzys musiał nadejść i lepiej, że przychodzi teraz niż w końcówce sezonu. Niemal pewne jest, że kwestia mistrzostwa między Rakowem, Pogonią a Lechem będzie trwała do ostatniej kolejki. Poznań szykuje się hucznie na stulecie, a najlepszym prezentem będzie wykorzystanie dobrego terminarzu. Głowa do góry, panowie piłkarze. Tu nie jest nic stracone, a teraz dopiero można sobie uzmysłowić, ile jest do wygrania.
0 komentarze:
Prześlij komentarz