aosporcieaosporcieaosporcie

11 marca 2022

Lech Poznań po ścieżce zdrowia. Co wiemy po "małych finałach" z czołówką ligi

foto: Damian Garbatowski

Mecz z Rakowem Częstochowa zakończył pewien cykl spotkań Lecha Poznań z drużynami z górnej części tabeli. Do końca sezonu Kolejorz nie zagra już z Pogonią czy Lechią, a z Rakowem może się spotkać w ewentualnym finale Pucharu Polski. Te kilka spotkań na przełomie lutego i marca pozwala wysuwać pewne wnioski co do wielkiego finału, na który wszyscy czekamy. Wielki będzie na pewno, pytanie tylko, czy z happy endem.

Raz góra, raz dół

Meczem z Lechią Gdańsk Lech zaczął swoją ścieżkę zdrowia. Na przełomie kilku tygodni mierzył się z samą czołówką ligową. Bilans to jedno zwycięstwo ligowe (3:0 z Pogonią Szczecin), jedno pucharowe (2:0 z Górnikiem Zabrze) i dwie porażki ligowe (po 0:1 z Lechią i Rakowem). Emocje kibiców zmieniały się naprzemiennie z mistrzowskich aspiracji do poczucia kolejnej nadchodzącej klęski.

Lech wiosną nadal potrafi zdobywać dużo bramek, czego dowodzą mecze z Cracovią, Termalicą czy Pogonią. To właśnie mecz z Portowcami może urastać do wizytówki tego, czym Lech jest wiosną. W pierwszej połowie wyraźnie Lechitom gra się nie układała. Widać było chociażby u Joao Amarala brak pewności siebie po powrocie spowodowanym kontuzją. Jednak cała drużyna raczej nie była w stanie zagrozić dobrze zwartym szykom obronnym drużyny Kosty Runjaicia.

Jednak tajemniczy błysk ofensywny, który pojawił się niespodziewanie w formacji ofensywnej Kolejorza, pozwolił strzelić trzy bramki  kilka minut. Po meczu z Pogonią w Poznaniu myślano, że problemy są już za ekipą Macieja Skorży.

Spokój kluczem?

W tym też utwierdził mecz pucharowy z Górnikiem. Na pewności siebie i dużym spokoju dość gładko rozprawiono się z nieźle grającą w tym sezonie drużyną Jana Urbana. Dwa gole Amarala, potem w losowaniu Olimpia Grudziądz i można myśleć o finale Pucharu Polski. Mecz z Rakowem okazał się być jednak bombą, która zdewastował serca 30 tysięcy kibiców zgromadzonych w zimne popołudnie w zeszłą niedzielę.

Lech z Rakowem grał niemrawo. Kłamie ten, kto mówi, że Raków zagrał wybitne spotkanie. Raczej mądre taktycznie, bo wyczekał sytuację, gdy komunikacja na linii Bednarek - środkowi obrońcy na moment się zawiesiła, a Ivi Lopez mógł strzelić gola. Potem Lech już się podniósł.

Tu pojawia się problem presji. To nie pierwszy raz w ostatnich latach, gdy duża publiczność zdaje się paraliżować Lecha. Ta porażka była zupełnie inna od tej z Gdańska, gdzie dominujący Lech otrzymał cios, a później siadł kompletnie. Od początku meczu widać było, że coś jest nie tak z piłkarzami wyjściowej jedenastki, pod względem mentalnym. Gra u siebie pod tak dużą publiką winna determinować prowadzenie gry. Akcje jednak dalekie były od tych, które podziwialiśmy, chociażby z Górnikiem czy w świetnym kwadransie z Pogonią. Po bramce Iviego, te ataki oceniać można jako raczej skwapliwe. Kolejny raz nie pomogły zmiany, które zamiast dać impulsu, dostosowały się do reszty zespołu.

Czytaj też 👉 Koszmar pierwszego spadku | Droga do stulecia

Czas na długotrwałą reakcję

W marcu mistrzostwa nie dają, więc mówienie, że Lech przegrał, jest lekką przesadą. Różnice punktowe są minimalne, na horyzoncie całkiem łaskawy na papierze terminarz. Kontuzje na razie Lecha omijają, a problem nie leży w umiejętnościach, ale w głowie.

Kiedyś kryzys musiał nadejść i lepiej, że przychodzi teraz niż w końcówce sezonu. Niemal pewne jest, że kwestia mistrzostwa między Rakowem, Pogonią a Lechem będzie trwała do ostatniej kolejki. Poznań szykuje się hucznie na stulecie, a najlepszym prezentem będzie wykorzystanie dobrego terminarzu. Głowa do góry, panowie piłkarze. Tu nie jest nic stracone, a teraz dopiero można sobie uzmysłowić, ile jest do wygrania.

Maciej Kulczyński
@mackul1999
📷 Piotrek Przyborowski / aosporcie.pl Damian Garbatowski

0 komentarze:

Prześlij komentarz