Choć jest ich coraz mniej, kolekcjonerzy wciąż są wśród nas. Jednemu z nich, przy okazji niezwykłego projektu programu meczowego Lech - MSV Duisburg, udało się odczarować pewne zakłamanie związane z debiutem poznaniaków w europejskich pucharach. O zbiorach, związanych z nimi historiach oraz byciu kibicem opowiada Bartek, znany pod nazwą "Lech Poznań - programy meczowe".
Wiktoria Łabędzka,
aosporcie.pl: Czy mówiąc komuś o swoim hobby spotykasz się z zaskoczeniem
lub zdziwieniem?
Bartek, kolekcjoner programów
meczowych: Tak naprawdę wiele osób o tym nie wie, ponieważ w Internecie
funkcjonuję pod nazwą "Lech Poznań - programy meczowe" a nie własnym
imieniem i nazwiskiem, choć oczywiście czasem udostępniam niektóre posty na
grupach. Kilku znajomych się zdziwiło, ale zwykle są to reakcje: "Super,
że coś sobie znalazłeś, że coś z tym robisz. To ciekawe". Zakładając
profil nie myślałem, że coś wydam, tylko że co nieco wrzucę do sieci i tak to
się rozwinęło.
- Czyli można powiedzieć, że
ta nazwa to zabieg celowy?
- Takie założenie było od początku.
To pewne oddzielenie życia prywatnego i pasji, ponieważ nie chciałem tego
łączyć.
- Jak to się wszystko zaczęło?
Zapewne ma to podłoże stricte kibicowskie.
- Tak, zacząłem chodzić na mecze pod koniec lat 80. Kompletnie tych czasów nie pamiętam w stylu: "moim pierwszym spotkaniem było to..." lub "na pierwszy mecz poszedłem z tatą" - nie. Mieliśmy grupę kolegów, mieszkaliśmy na Górczynie i po prostu sobie na nie chodziliśmy. Pytało się: "Mogę wejść z panem?" - bo tak naprawdę będąc małym, niewyrośniętym dzieciakiem wchodziłeś za darmo i się tam bawiłeś. Jedna z naszych rozrywek, bo gdzieś tam też graliśmy. Trenowałem swego czasu w Lechu, a następnie w Warcie, ale żeby grać, trzeba to umieć (śmiech).
- Chodziło się na te mecze,
czasem nie, bo doszły studia, pozmieniały się priorytety. Zaczęły się wyjazdy -
nie tylko po Polsce, ale też Europie. I ponad pięćdziesiątkę ich mam, więc to
chyba całkiem niezły wynik. To ma sens, bo gdyby nie kibicowanie, to by mnie to
nie interesowało i nie byłoby tego wszystkiego. Tak naprawdę nie oglądam innych
rozgrywek: grają, fajnie, ale te spotkania są dla mnie nudne. Tu zawsze była ta
otoczka, troszeczkę inna, co powodowało, że utwierdzałem się w byciu kibicem. Jestem
nim nadal, chodzę na Lecha, bo to lubię.
- Zainteresowanie programami przyszło jednak z czasem?
- Jeśli chodzi o pierwszy
program, który faktycznie przyniosłem do domu, pochodzi on z meczu Lech -
Olimpia w 1992 roku. I ten pierwszy pamiętam, także za sprawą różowego papieru. Jest
zupełnie inny niż obecne. Jeszcze tu sobie coś dopisywałem. Zapewne z
następnych spotkań też kilka przyniosłem, ale kompletnie o nich nie pamiętam.
- Zbierałem też różne materiały z gazet, prowadziłem statystyki - miałem takie grube zeszyty. To przepadło gdzieś przy przeprowadzkach. Byłem na tym punkcie zakręcony i na początku liceum doszły do tego programy. Z czasem mi to przeszło, sprzedałem część zbiorów za śmieszne pieniądze. Gdy później próbowałem odzyskać "PKP LECH", musiałem dać za niego dużo więcej niż zyskałem.
- Skoro kupowałem te nowe
programy, na pewnym etapie uznałem, że poszukam starszych. Część udało się pozyskać,
część nie. Gdy natomiast przestały się ukazywać i nie byłem w stanie w żaden
sposób powiększyć kolekcji "do przodu", poszedłem w drugim kierunku.
- Ile programów liczą obecnie
twoje zbiory?
- Gdy dostałem ostatnio dwa z Sarajewa,
pisałem na fanpage, że chyba 588. Są to programy z domowych spotkań Lecha.
Jeśli chodzi o te wyjazdowe, raczej ich nie zbieram, chyba, że z meczów w europejskich
pucharach. Jest też kilka kserówek.
- Który z nich w pewien sposób
cenisz najbardziej?
- Lech - Olimpia ze względów, o
których mówiliśmy, a także ze spotkania z Odrą Opole z 15 sierpnia 1979 roku -
pierwszy z tego cyklu, kiedy zaczęły być wydawane regularnie. Urodziłem się
dzień wcześniej, ale oczywiście uświadomiłem to sobie po pewnym czasie, gdy
zacząłem interesować się programem. Znalazłem go na Allegro, lecz zostałem
przebity. Udało mi się załatwić kserówkę od sprzedawcy, pewnie dlatego, że kupiłem
u niego kilkanaście czy kilkadziesiąt innych programów.
- Zbieranie pamiątek czy takich
wydawnictw obecnie zanika. Jak się czujesz będąc częścią grupy tak
zaangażowanych osób?
- Jest ich coraz mniej, to
prawda, lecz udało mi się wypracować kontakty wśród różnych kolekcjonerów. To
wąska grupa, nie ma ich wielu. Są to w większości starsze osoby, młodsi
preferują teraz treści online. Ja tego nie rozumiem, może dlatego, że
przywiązuję wagę do tego, co na papierze. Ma to dodatkową, namacalną wartość, mimo że merytorycznie możemy mieć do czynienia z tą samą pracą. Często słyszy
się, że to przeminęło, ale gdy bywałem na spotkaniach zespołów niższych lig
angielskich czy niemieckich, tam wszędzie są programy. "To się nie
opłaca" - ale tam też to się nie opłaca. Nie wszystkie działania muszą
przynosić pieniądze, a w tym przypadku to nie są ogromne straty.
- Czuję się normalnie. Jednak po
reakcjach na posty, które umieszczam, często dotyczące tych starszych meczów,
widać, że wzbudza to zainteresowanie. Nie spodziewałem się wrzucając wpis o
Jarosławie Araszkiewiczu, że zdobędzie on kilkadziesiąt polubieni i udostępnień.
Czasem sami piłkarze wchodzą w interakcję. Choćby Damian Łukasik czy Ryszard
Jankowski. To miłe, bo de facto nie robię tego tylko dla siebie, ale też osób
mających pozytywne wspomnienia z tym "starym" Lechem.
- No właśnie, kontakty. Ich waga pewnie wzrasta w przypadku programów zza granicy.
- Kontakty zawsze się przydają.
Jeśli kolekcjoner je ma, wie, do kogo się zwrócić szukając czegoś. Im szerszą
sieć się ma, tym jest łatwiej.
- Świetnie pokazuje to ta
sytuacja: zaprzyjaźniony kolekcjoner uzgadnia z innym, że ten da mu bilet z Panathinaikos
- Lech rozgrywanego w Atenach, ale on musi zdobyć dla niego to i to. I on wie,
że znajdzie to u osoby z Białegostoku, ale żeby zdobyć dokonać wymiany musi znaleźć
się w posiadaniu biletu, który mam ja. Zgłasza się mnie, kupuje, a następnie wymienia
się z tym na przedmiot a, z drugim na przedmiot b i ostatecznie otrzymuje to,
co sam chce. I tak to działa.
- Często dochodzi do takich
wymian?
- Jakiś czas zbierałem wspomniane
bilety, trochę ich mam. Z tym też bywały problemy, bo ich nie było i wymagało
to sporo starań. Na tamtym etapie wymiana odbywała się dość często, ale teraz
to raczej wyszukiwanie na aukcjach - czy polskich, czy zagranicznych. Zdarza się
na giełdach staroci.
- Jeśli chodzi o kontakty, przypomina mi się sytuacja, gdy do Lecha trafia Aron Johannsson, a tobie udaje się dowiedzieć o nim co nieco.
- To też ciekawy, choć
zupełnie inny przypadek, bo w pewnym momencie zacząłem szukać programów z
meczów za granicą. Gdy jeździłem na nie ja lub znajomi, to zdobywało się go po
prostu na miejscu. Takiej możliwości teraz zabrakło, ale uznałem, że nie chcę z
tego rezygnować. Na eBayu nie było wydania z Hammarby, co innego z Apollonem,
ale patrząc na cenę, głupio było mi wydać te pieniądze - 17 funtów plus
wysyłka. Zacząłem szukać w trochę innych miejscach.
- Z Apollonu znalazłem na
Facebooku profilu agencji reklamowej, która zajmowała się składem.
Skontaktowałem się z nimi, następnie skierowano mnie do klubu, do dyrektora
marketingu. Usłyszałem: "proszę bardzo, tyle i tyle i okey". Z Hammarby
trafiłem na stronę fanowską, porozmawiałem z gościem, który nią zarządza i też
udało się załatwić. Gdy program przyszedł, otworzyłem paczkę i mówię sobie, że
kurczę, skądś tego piłkarza kojarzę.
- Gdy następnego dnia zobaczyłem
komunikat, że Aron dołącza do zespołu, skontaktowałem się z twórcą tego
programu i chwilę sobie z nim pogadałem, co zaowocowało charakterystyką Johannssona.
To może trochę dziwne, ale takie zbiegi okoliczności też się zdarzały.
- Skąd w ogóle idea, aby stworzyć
fanpage na Facebooku? Zakładając go, przyświecała ci myśl, aby podzielić się tą
kolekcją z innymi?
- Tak, domyślałem się, że ludzie
będą tym zainteresowani, bo temat muzeum "przewija się" dość często,
a ja w pewnym stopniu pokazuję zbiory. Jest Piotr Podolczak i kilku innych, niebędących na "tapecie", bo byłem choćby u kolekcjonera mieszkającego
na Wildzie, posiadającego gigantyczne zbiory. Nie uaktywnia się, ale też swoje
rzeczy wrzuca. Uznałem, że skoro są osoby, które tego szukają, to spróbuję.
- Choć trochę to trwało, udało
się zbudować dość zaangażowaną społeczność. Czy zdarzyło się, że skontaktowała
się z tobą osoba lub osoby tworzące program w przeszłości?
- Rozmawiam i kontaktuje się z
jednym z chłopaków tworzących program w przeszłości. Z innym nawet trochę
więcej dyskutowaliśmy. To w ogóle ciekawa historia, bo kilkanaście lat temu,
wiedząc, że on też coś tworzy, pożyczyłem mu około dwóch segregatorów
programów. Nagle straciłem z nim kontakt. Udało mi się to ostatecznie załatwić
przez Marcina Kawkę ze Stowarzyszenia Kibiców. Gość się odezwał, przeprosił,
oddał wszystkie wydania.
- I znów, po latach, dostaję
wiadomość od niego, choć on nie wie, że to ja, bo w końcu "Lech Poznań -
programy meczowe". Ja mu mówię, że nie ma sprawy, pomogę, ale pytam:
- Czy wiesz, że kiedyś Ci
je pożyczałem i mi nie oddałeś?
- To Ty?
...ale później sobie miło pogadaliśmy. Zdarza się, lecz wtedy czułem się przerażony tym brakiem kontaktu, bo też wiedziałem, ile za to zapłaciłem i ile to zbierałem.
- Są różne osoby, kolekcjonerzy,
osoby, które tworzyły te programy - no ty jako trzecia osoba. Może są też inni,
których nazwisk nie znam, bo te redakcje się zmieniały.
- Jak w wielu przypadkach, i program przeszedł pewną drogę. Jak myślisz, która wersja mogła być
najatrakcyjniejsza dla kibica?
- Jeżeli pytasz o kibiców, to
pewnie ta, w której te wątki kibicowskie były poruszane. I to były moim
zdaniem najlepsze programy, ponieważ odpowiednio wyważono sprawy stricte
klubowe z tymi dotyczącymi trybun. Ja nie lubię wszystkich tych zmian wymiarów,
bo gdy zbierałem format a5, to wszystko świetnie pasowało do segregatora, mogłem
sobie to ułożyć sezon po sezonie. Gdy nagle pojawiły się trochę większe, było
trudniej. Tak samo z kroniką i myślę, że inni kolekcjonerzy mają podobne
przemyślenia.
- Jak się domyślam, o niektóre sprawy mogły być "wojny" z klubem. Choćby akcja widelec z kibicami Legii Warszawa, idących na derby z Polonią. 700-ileś osób zatrzymanych, część z nich aresztowana. Sprawy karne, a jednym narzędziem, które wtedy znaleziono, to plastikowy widelec. I taki tekst sarkastyczny nagle pojawia się w programie. Sądzę, że to mogło się niektórym nie podobać, ale było to coś, z czego czerpano różną wiedzę. Ile można słuchać albo czytać o piłkarzach, którzy często nie mają wiele do powiedzenia albo posługują się tymi samymi formułkami. To wtedy przestaje być ciekawe.
- To były właśnie lata 2003 czy
2004, natomiast mam jeszcze jeden kontakt, też kolekcjoner, od którego dostałem
program numer 0., bo był członkiem komitetu redakcyjnego, gdy dopiero nad nim
pracowano. Tak naprawdę była to okładka. Kiedyś taką namiastkę tego druku
wydawano w postaci dodatku w Gazecie Poznańskiej - około strony. Sama idea
programu powstała wcześniej, ale urzeczywistniła się w czasach drugoligowych.
- Czasem w twoich wpisach
można przeczytać o "pirackich" programach wydawanych właśnie przez
kibiców.
- Jest tego sporo, głównie w Rosji.
To kraj, w którym się w tym specjalizują. Taki program pojawia się zwykle na
każdym meczu. Często bywają jedynym źródłem - powiedzmy z meczu z Pelisterem
Bitola. Na trybunach kilkanaście osób, kto tam będzie coś takiego wydawać. Tu
się pojawia i jako pamiątkę go mam.
- Czy korciło cię, aby iść tą
drogą?
- Szczerze mówiąc nie mam na to
czasu. Ten jeden program - "Lech - MSV Duisburg" (spotkanie rozegrane 27 września 1978 roku - przyp.red.) - zabiera mi go sporo.
To tak przy okazji, tak naprawdę nie gonią mnie terminy, a on nie straci na
aktualności. Jasne, to kiedy to trafi do wszystkich zainteresowanych jest w
pewien sposób powiązane z rocznicą meczu, ale tak się po prostu złożyło. To nie
jest też moje źródło zarobkowania. Jak mi się uda zebrać na pokrycie wszystkich
środków, które poniosłem tworząc to wydanie, to będzie sukces.
- Ubiegłeś mnie trochę z tą
odpowiedzią, ponieważ chciałam zapytać, skąd myśl stworzenia programu upamiętniającego
właśnie ten mecz?
- Nie ma programów. Nowe się nie
ukazują, a w starych mam coraz mniej braków. Jestem też w takim momencie, że na
aukcjach nic nowego dla mnie się nie pojawia. Zacząłem analizować, czy
faktycznie z tego meczu mi brakuje, czy ten program w ogóle wydano. Skoro nic
nie znajduję... stworzę sam. Jest to fajny temat, trochę czasu spędziłem w
bibliotece, od razu zbierając materiały na ewentualne kolejne publikacje.
- Tu też ciekawostka na temat
niektórych wydań: są takie praktycznie obecnie niedostępne ze względu na
rzadkość. Choćby z finałowego meczu Pucharu Polski Pogoń - Lech, na który
program można było dostać tylko w pociągu. Nie spotkałem go nigdy, choć raz
widziałem okładkę na grupie kolekcjonerów.
- Zacząłeś, że to pracochłonne
zajęcie. Czy ktoś ci pomaga?
- Jeśli chodzi o wyszukiwanie,
pisanie czy układanie tego w pewnych ramach, to robię to sam, natomiast mam
znajomą, która pomogła mi złożyć całość do druku.
- Jest też kwestia zdjęcia, na
którym widać Keesa Bregmana i Romualda Chojnackiego. I to w zielonej koszulce,
gdyż ze względu na takie same niebiesko-białe barwy obu klubów, pożyczono tu
trykoty od Warty Poznań.
@LechPoznan na zielono? Taka sytuacja miała miejsce podczas spotkania z MSV Duisburg w debiucue Kolejorza w europejskich pucharach. Stroje pożyczono od @WartaPoznan. Zdjęcie będzie jedną z nagród, w kampanii wspierającej wydanie programu z meczu Lech - MSV w Poznaniu w 1978 roku. pic.twitter.com/3FVM5xoqAg
— Lech Poznań - Programy Meczowe (@Lech_Programy) July 21, 2021
- To też zasługa fanpage, bo otrzymałem
komentarz od Rafała Jacha (Rafał Jach - Historia w kolorze - przyp. red.), że któreś z
zamieszczonych przeze mnie zdjęć jest bardzo fajne do koloryzowania.
- To skan z książki, więc
raczej nie. Koloryzujesz?
- Tak.
- Zrobiłbyś coś dla mnie?
...i tak wyszło. Ta fotografia pewnie nie oddaje w stu procentach rzeczywistości, bo trudno, żeby po tylu latach tak było, lecz drobne poprawki zostały naniesione przez kierownika Mirosława Jankowskiego (kierownik Lecha w latach 1976-1992 - przyp. red.): ciemniejsza zieleń koszulek, jaśniejsze włosy Holendra w barwach MSV. Okazało się też, że getry Lechitów również były zielone.
- Jednak przy okazji udało się
też dokonać pewnego odkrycia.
- Gdy zobaczyłem to czarno-białe zdjęcie
i zacząłem je analizować, powiedziałem sobie: "Kurczę, z tymi koszulkami
się coś nie zgadza, gdzie herb Lecha, o którym wszędzie czytałem". Za
sprawą komentarza na Facebooku okazało się, że na koszulkach znalazło się wtedy
logo Centrum Zdrowia Dziecka, zakrywając w ten sposób warciany emblemat. Udało
mi się to potwierdzić w trakcie rozmowy z kierownikiem. Skąd akurat one? Co do
tego nie mamy stu procent pewności, ale prawdopodobnie miało to związek ze
sparingiem z Herthą Berlin rozegranym pięć miesięcy przed opisywanym meczem, z
którego dochód przeznaczono na budowę ośrodka CZD.
- To odkrycie dało mi największą
satysfakcję. Udało się odczarować pewne zakłamanie, może o małym znaczeniu, ale
które pojawia się w wielu wydawnictwach, bo mowa w nich, że zasłaniając herb
Warty, naklejono lub przyszyto do niego emblemat Lecha. Jestem ciekaw, czy
Radek Nawrot pisząc nową edycję "Najsłynniejszych meczów Lecha
Poznań" skoryguje tę informację.
- Jakim zainteresowaniem
cieszy się zbiórka?
- Sporo było pytań, czy będzie
można wesprzeć projekt, gdy go zapowiadałem. To zainteresowanie niekoniecznie
przełożyło się na zbiórkę, co to też może mieć różne przyczyny.
- Liczyłem na tych dwadzieścia,
może trzydzieści sztuk programu, a obecnie - wliczając te, które udało się
sprzedać poza zbiórką, bo niektórzy nie chcą płacić przez internet, choćby
starsze osoby - ponad piętnaście jest.
- Co sądzisz o kulturze zbierania programów meczowych w Polsce? Jak bardzo różni się ona choćby od Anglii? Słyszałam też, że sporą popularnością cieszą się one w Czechach.
- O Czechach nie wiem, natomiast
oczywiście te nasze programy są dużo uboższe niż te w Premier League czy
Championship, co też dobrze pokazuje przypadek meczu Manchester City - Lech.
- Albo z Rangers FC.
- Tak, dokładnie. Trudno
mówić o kulturze programów w kontekście Polski, bo gdyby się one sprzedawały, to by wciąż wychodziły. Jest, kilkadziesiąt, może kilkaset osób, które się tym
interesują. Jest to mała grupa pasjonatów, co zresztą wspomniane zostało na
początku.
- Co powinien zawierać
współczesny program, by przyciągnąć kibica? Jesteś zwolennikiem innowacji czy
tradycji?
- Jestem tradycjonalistą. Jeśli
coś mi się podoba, nie zmieniałbym tego.
- Co jeszcze posiadasz w
swoich zbiorach?
- Książki, to przede wszystkim. Są
też medale. Koszulek nie traktuję jako kolekcji, mam kilka piłek, ale tak
naprawdę to wszystko, co można przeczytać, bo lubię czytać, co zresztą widzisz.
- Trudno mi się nie zgodzić, patrząc na wypełniony po brzegi regał. Jeśli chodzi o typowo "lechowe" publikacje, zwracasz uwagę, że ich liczba jest niewielka.
- Jest bardzo mało, nie ma co
porównywać. Usiądziesz, chwilę poszperasz i masz wszystkie. Z "Okoniem"
Ryszarda Chomicza jest trudniej, przez pewien czas podobne było z
"Okoniem" Radka Nawrota, lecz tu zrobiono dodruk. Nie mam publikacji
wydanej z okazji 40-lecia klubu. Tą na 50-lecie kupiłem natomiast z dedykacją
dla spółdzielni mieszkaniowej. Encyklopedię Fuji mam z autografami zawodników,
bo w Empiku odbywało się spotkanie autorskie i udało się ich kilka zdobyć,
choćby Romana Jakóbczaka.
Czytaj też 👉 Michał Chamera: "Tu trzeba być naturalnym" [WYWIAD]
- Jeśli chodzi o regularne
publikacje, istniały także "Poznański Kalejdoskop Piłkarski" i
"Magazyn Kolejorz".
- "PKP" bardzo mi się
podobało. Choć było to stosunkowo proste wydawnictwo, czekało się na każdy
numer. Tylko w jednym kiosku na Górczynie można było je kupić, więc zawsze się
tam pojawiałem. To czasy, gdy tak naprawdę nie było wiele źródeł wiedzy o
Lechu.
- Bazując na materiałach,
które posiadasz, myślałeś może, aby stworzyć coś samemu?
- Jak więcej tego materiału zrobię, może kiedyś, ale na ten moment to zbyt odległa perspektywa. Nie chcę aż tak wybiegać.
❗ Zbiórkę można wesprzeć do 5 września ❗
rozmawiała Wiktoria Łabędzka
@w_labedzka
📷 Lech Poznań - programy meczowe oraz Wiktoria Łabędzka / aosporcie.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz