Lech Poznań z dnia na dzień coraz bardziej przesuwa granice żenady i kompromitacji. Kiedy wydaje się, że wszystko wraca na właściwe tory, sytuacja w poznańskim klubie wywracana jest do góry nogami. Tak jest chociażby w przypadku wyczekiwanego przy Bułgarskiej transferu nowego skrzydłowego.
Kądzior nie dla Lecha
Łączony w ostatnim czasie z Kolejorzem Damian Kądzior został w poniedziałkowy wieczór piłkarzem Piasta Gliwice. Tym samym Lech w dalszym ciągu nie ściągnął nowego bocznego pomocnika, co znacznie ogranicza pole manewru trenerowi Maciejowi Skorży. Ale… No właśnie, jest jedno "ale".
Tym razem sprawa wcale nie rozeszła się o pieniądze, co w przypadku Lecha może być co najmniej zaskakujące. Co więc było powodem rezygnacji z byłego już piłkarza SD Eibar?
Na transfer Kądziora nosem kręcił sam szkoleniowiec poznańskiego zespołu. Według naszych informacji trenerowi Skorży nie do końca odpowiada typ zawodnika jakim jest 29-latek. Lech nie był więc konkretny w negocjacjach, a sam zainteresowany podpisał umowę z Piastem. Jak można usłyszeć przy Bułgarskiej, alternatywy są dwie.
Portugalska odsiecz mało prawdopodobna
Jak poinformowali Tomasz Włodarczyk z portalu "Meczyki.pl" oraz Dawid Dobrasz z "Głosu Wielkopolskiego", Kolejorz rozważa ściągnięcie do Poznania wychowanka Sportingu Lizbona, 27-letniego Carlosa Mane. Jednak jak udało nam się dowiedzieć, mało prawdopodobne jest, że do Lecha trafi czwarty Portugalczyk.
Mane prowadzi bowiem zaawansowane rozmowy z tureckim Kayserisporem, w którym w zeszłym sezonie na wypożyczeniu przebywał Karlo Muhar. Do tego portugalski skrzydłowy ma do wyboru kilka innych opcji, które wydają się być bardziej atrakcyjne niż polska Ekstraklasa. Mówi się również o bardzo dużych wymaganiach finansowych piłkarza Rio Ave oraz wysokiej kwocie wykupu. Portal "Transfermarkt" wycenia go na 1,5 miliona euro.
Drugie nazwisko nie jest znane, lecz jedno jest pewne. Zrezygnowano z zawodnika, którego obserwowano przez długi czas i z którym to prowadzono już dwukrotnie rozmowy na temat transferu, na rzecz kogoś, kogo skauci Lecha znają stosunkowo krótko. Co najgorsze, to nie pierwsza taka sytuacja.
Lech lubi koty w worku
Kolejorz nie pierwszy raz negatywnie zaskakuje w kontekście odrzucenia sprawdzonego zawodnika na rzecz zupełnie nowego na listach przedstawianych sztabowi trenerskiemu przez scouting. Warto przypomnieć, że wcale nie tak dawno, bo niecały rok temu, do poznańskiego klubu trafił Jan Sykora. Wtedy zrezygnowano z Damjana Bohara z Zagłębia Lubin.
Kiedy do Poznania ściągano czeskiego skrzydłowego, mówiono o najlepszym zakupie od lat. Ekstraklasa lubi jednak weryfikować umiejętności wielu piłkarzy. Nie inaczej było więc w przypadku Sykory, który, lekko mówiąc, nie wypalił. A już na pewno nie na miarę wydanych na niego 700 tysięcy euro. Chyba, że cztery asysty w 22 meczach ligowych były tym, czego oczekiwano od Czecha.
z grajków, którzy mieli przyjść do Lecha można zbudować piękną jedenastkę ;-)
— NedStark (@ned_78) May 7, 2021
W tym samym czasie Bohar w barwach chorwackiego NK Osijek rozegrał 33 spotkania, w których zdobył dziewięć bramek. Warto nadmienić, że dwie z nich udało mu się dołożyć w pierwszej kolejce nowego sezonu.
Kolejnym przykładem odpuszczenia transferu jest Jesus Imaz, obecnie reprezentujący barwy białostockiej Jagiellonii. Cofnijmy się do zimy 2018. Z problemami finansowymi boryka się Wisła Kraków, ówczesny klub hiszpańskiego napastnika. Lech może ściągnąć go za przysłowiową czapkę gruszek. I wtedy wchodzi on. Cały na biało. Adam Nawałka.
Były już trener Lecha stwierdził wówczas, że nie chce rozkradać Wisły, do której to szkoleniowiec miał zresztą ogromny sentyment. W tym samym czasie do gry weszła Jagiellonia, która czujnie wykorzystała sytuację i wykupiła z krakowskiego klubu nie tylko Imaza, ale również Martina Kostala oraz Zorana Arsenicia. Można?
Niedługo potem Imaz karał Lecha kolejnymi golami zdobywanymi w żółto-czerwonych barwach. Aż głowa boli, kiedy pomyśli się, że mogło być odwrotnie.
Gdzie ta szeroka kadra?
W sezonie 2020/21 wszyscy nasłuchali się szalonych opowieści dyrektora sportowego Lecha, Tomasza Rząsy o szerokiej kadrze, która miała wystarczyć do walki na trzech frontach. Efekt? 11. miejsce w ligowej tabeli, ostatnia pozycja w grupie Ligi Europy i ćwierćfinał Pucharu Polski. Tym razem miało być inaczej.
No właśnie, miało. Kolejorzowi na cztery dni przed inauguracją rozgrywek brakuje wzmocnień na przynajmniej kilku pozycjach. Do tego niepewny jest występ od pierwszej minuty jedynego lewego obrońcy, Barry'ego Douglasa, który w związku z koniecznością odbycia kwarantanny po przylocie do Polski przepracował z zespołem zaledwie małą część okresu przygotowawczego.
Nie tylko sytuacja na bokach boiska pozostawia wiele do życzenia. Warto nadmienić, że Lech w meczach towarzyskich miał ogromne kłopoty w grze obronnej, a nie zdecydowano się na ściągnięcie nowych piłkarzy na pozycje stopera i bramkarza.
Co więcej, w klubie rozważano zakup golkipera, pytano nieśmiało o Frantiska Placha, ale po przysłowiowym "koszu" postanowiono zostać z tymi, których mają i poczekać na powrót Krzysztofa Bąkowskiego z wypożyczenia. Kolejny przykład braku konkretnego planu działaczy na Kolejorza.
Zaprosili gości i nie przyszli
W tym wszystkim trzeba wspomnieć, że nadchodzący sezon powinien być niezwykle ważny dla wszystkich ludzi związanych z Lechem. Poznański klub obchodzi stulecie swojego istnienia, a póki co na próżno szukać powodów do optymizmu. Problemy zdają się piętrzyć z dnia na dzień, a co gorsza wydaje się to być jedynie czubek góry lodowej.
Kolejorz w przeddzień obchodów swoich 100. urodzin wygląda na kogoś, kto zaprosił wielu gości na swoją imprezę i nie postanowił się na niej pojawić. Kogoś zupełnie nieodpowiedzialnego za swoje ruchy, a raczej ich brak. Quo vadis, Lechu?
0 komentarze:
Prześlij komentarz