Liczbę decyzji, które podczas 90-minutowego meczu piłki nożnej musi podjąć sędzia piłkarski liczymy w setkach. To wymagająca, a zarazem w wielu momentach bardzo niewdzięczna profesja. O tajnikach rozstrzygania futbolowych meczów rozmawiamy z sędzią piłkarskim oraz Referentem ds. Obsad Sędziowskich w Wielkopolskim Związku Piłki Nożnej - Tomaszem Nowickim.
Przemek Król, aosporcie.pl: - Na początku chciałbym zapytać jak wyglądał Pana początek przygody z sędziowaniem?
Tomasz Nowicki: - Od dziecka byłem pasjonatem piłki nożnej. Kochałem tę dyscyplinę sportu, grałem w piłkę w zespołach młodzieżowych, później także w drużynie seniorskiej. Gdy rozpocząłem studia w Poznaniu, regularne treningi mocno kolidowały z nauką. Chciałem jednak mieć styczność z tą dyscypliną sportu, dlatego w 2005 roku zapisałem się na kurs sędziowski, czego dziś na pewno nie żałuję. Przez te kilkanaście lat zwiedziłem wiele ciekawych miejsc, nie tylko w Polsce, ale również w Europie. Były to miejsca, których gdyby nie sędziowanie, nigdy bym nie zobaczył. Poznałem także wielu ciekawych ludzi. Przez te kilkanaście lat działam w organizacji sędziowskiej, jak również czynnie prowadzę zawody piłkarskie.
- No właśnie, nie tylko udziela się Pan na boisku, ale także zajmuje się Pan w WZPN szkoleniami sędziów.
- Tak, prowadzimy szkolenia sędziowskie. W styczniu rozpoczęliśmy kurs dla kandydatów na sędziów piłkarskich. Zapisała się rekordowa liczba osób - przyszło ponad 250 maili od chętnych ludzi, którzy chcą zostać w przyszłości arbitrami. Także jest to duże wyzwanie przed nami, żeby wszystkie te szkolenia przeprowadzić i na koniec zorganizować egzamin - teoretyczny i praktyczny. Uczestnicy po pozytywnym ukończeniu tych testów będą mogli przystąpić do prowadzenia spotkań.
- Jak w takim razie zaczyna się przygoda świeżo upieczonego sędziego, który pomyślnie przeszedł egzamin końcowy?
- Na początku osoba, która ukończy kurs, rozpoczyna sędziować zawody dziecięce i młodzieżowe, a dokładniej te najmłodsze grupy, czyli orliki i młodziki. Następnie zostaje ona wyznaczona jako asystent na mecze juniorów, ale także na B-Klasę i A-Klasę. Po roku taki adept staje się sędzią rzeczywistym i sędziuje jako główny B-klasę. Systematycznie z roku na rok, choć zdarza się że ta ścieżka jest przyspieszana, sędzia awansuje do wyższych klas rozgrywkowych.
- Jak profesja sędziego wpływa na jego życie prywatne?
- Na pewno nie można mówić o tym w kategorii praca. Lepszym słowem jest tutaj pasja, ponieważ osoby, które zaczynają sędziować, najczęściej robią to dlatego, że jest to ich hobby - lubią to robić i dlatego zostają sędziami i rozwijają się w tym temacie. Bycie sędzią wiąże się ze sporą ilością wyrzeczeń. Zawody ligowe czy turnieje piłkarskie odbywają się oczywiście najczęściej w weekend, ale bywają także w tygodniu. Może się okazać, że zabraknie czasu na spotkania z najbliższymi, a niekiedy będzie trzeba zrezygnować z wyjazdu na urodziny czy tego typu imprezy.
- Chcąc być coraz lepszym sędzią, trzeba także pamiętać o odpowiednim przygotowaniu fizycznym - czeka nas sporo treningów, przebiegniętych kilometrów oraz wizyt na siłowni. Czasy, kiedy sędzia kojarzył się z postacią pana z brzuszkiem już mijają. Teraz każdy chce się czuć dobrze na boisku - być przygotowanym zarówno fizycznie, jak również mentalnie i prowadzić te zawody na jak najwyższym poziomie.
- Jakie czynniki z drugiej strony jednak odstraszają młodych adeptów gwizdka od kontynuowania przygody z sędziowaniem?
- Z grupy, która rozpoczyna przygodę z sędziowaniem i kończy kurs, po pół roku czy roku nie zostaje nawet połowa. Jednym z powodów tego jest, że jeśli taki statystyczny młody chłopak w wieku 16 czy 18 lat jest nie do końca mocny psychicznie i pojedzie na zawody młodzieżowe, podczas których przy linii bocznej będzie stał KOR, czyli tzw. Komitet Oszalałych Rodziców, który zacznie krzyczeć, wyzywać i mieć pretensje, to niejedna osoba po takich kilku meczach po prostu rezygnuje i stwierdza, że to nie jest dla niego i odchodzi od sędziowania.
- Są też takie sytuacje, że ci młodzi ludzie jeszcze nie mają prawa jazdy. Tata lub mama zawiozą ich na mecz w mniejszej miejscowości, gdzie rozgrywane są mecze najniższych klas rozgrywkowych. Tam zdarza się, że na trybunach nie jest przyjemnie, ktoś krzyknie, zacznie wyzywać i wtedy nawet nie sam sędzia, ale rodzic stwierdza, że nie chce, żeby ich dziecko brało w czymś takim udział, bojąc się, że ich pociesze grozi nawet jakieś niebezpieczeństwo. Grono ludzi, którzy nie wyobrażają sobie życia bez gwizdka przy ustach czy chorągiewki w dłoni, jest jednak naprawdę duże.
- Mundial 2006 roku. 1/8 finału. Mecz Portugalia - Holandia. Rozstrzygający to spotkanie rosyjski sędzia Walentin Iwanow pokazuje 16 żółtych i 4 czerwone kartki. Pamiętam ten mecz jak dziś i gdy po tym spotkaniu spadła na arbitra fala krytyki, kończąc jego przygodę z mundialem w Niemczech, w pewnym sensie zrobiło mi się go żal. Pamiętam, że wydawało mi się, że to nie była jego wina, że tego dnia piłkarze mieli wyjątkowo gorące głowy. Dziś już po latach wiem jednak, że jego udział w tzw. „Bitwie o Norymbergę” był niemały, bo w żargonie sędziowskim funkcjonuje przecież takie pojęcie jak „zarządzanie meczem”. No i chyba wówczas Rosjanin umiejętnie tym spotkaniem nie zarządzał?
- Zgadza się. Często dany mecz, jeśli chodzi o ocenę pracy arbitra, musimy wręcz oceniać pod kątem owego zarządzania. To nie jest tak, jak pewnie wydaje się niektórym osobom, że sędzia wychodząc na boisko tylko odgwizduje przewinienia w prawo, w lewo i na tym jego rola się kończy. Już przed zawodami sędziowie przygotowują się do danego meczu, oglądają te zespoły, zanim zaczną im sędziować.
- Na tym najwyższym poziomie można podać przykład UEFA, która zatrudniła analityków odpowiedzialnych przed meczami Ligi Mistrzów czy Ligi Europy za przekazanie sędziom informacji i zwrócenie uwagi na charakterystycznych zawodników, tzw. „troublemakerów”, którzy są trudni do zarządzania. Tacy analitycy koncentrują się także na taktyce, która współcześnie często zmienia się w zależności od sytuacji na boisku. Każdy sędzia, który wychodzi na zawody, jest do tego przygotowany i wie, z jakimi zawodnikami będzie miał do czynienia. Na pewno piłkarz wychodzi na boisko z innym podejściem, jeśli jeszcze w tunelu przed wyjściem na mecz sędzia powie mu: „Oglądałem twoje spotkanie w zeszłym tygodniu, widziałem, że zachowałeś się tak i tak. Nie rób tego, nie idź tą drogą. Jeżeli chcesz być lepszym zawodnikiem, nie powinieneś się tak zachowywać”. I to na pewno w jakiś sposób działa na psychikę danego zawodnika i bierze on to w jakimś stopniu pod uwagę.
- Jak jest w Pana przypadku, gdy Pan sędziuje mecze? Jaką stosuje Pan strategię: raczej podejście na zasadzie „dam pograć piłkarzom” czy jednak od razu próba temperowania już pierwszych oznak ostrej i pozbawionej zasady fair play gry?
- Każdy mecz jest inny. Nie ma dwóch takich samych spotkań. Na pewno trzeba wyczuć atmosferę. Zdarzają się zawody, które decydują bezpośrednio o awansach. Bywają też mecze derbowe, gdzie spotykają się dwa zespoły z sąsiedztwa i atmosfera jest już napięta długo przed pierwszym gwizdkiem. I tu kluczowe jest to wspomniane zarządzanie.
- Jestem za tym, aby jak najwięcej rozmawiać z zawodnikami, działać prewencyjnie, żeby nie dopuścić do dużej ilości niebezpiecznych zagrań czy nierozważnych wślizgów. Staram się wypośrodkować, znaleźć tę receptę na poszczególnych zawodników: na jednego podczas meczu zadziała rozmowa i proste podpowiadanie: „nie ciągnij”, „nie rób tego”, a w stosunku do innego piłkarza może to wcale nie zdać egzaminu.
- Jak wygląda znajomość przepisów piłkarzy grających na poziomie drugiej czy trzeciej ligi? Czy często te pretensje, które są przez nich artykułowane wobec sędziego wynikają z ich wyrachowania, czy jednak w grę wchodzi też po prostu nieznajomość przepisów?
- Ciekawe pytanie. Faktycznie jest coraz lepiej: i piłkarze, i trenerzy rozwijają się. My też jako sędziowie jesteśmy zapraszani przez zespoły. Przeprowadzamy szkolenia, które z roku na rok ewoluują. Jest sporo zmian w przepisach gry w piłkę nożną. Rzeczywiście, pretensje niektórych są zupełnie nieuzasadnione i czasami my sami jako sędziowie się zastanawiamy, o co chodziło konkretnemu piłkarzowi, który przybiegł z roszczeniami albo trenerowi, który szaleje przy linii bocznej, podczas gdy dla nas jest to sytuacja czarno-biała.
- Pamiętam taki mecz sprzed bodajże trzech lat, gdy PSG rywalizowało z Liverpoolem. Te zawody prowadził nasz najlepszy sędzia Szymon Marciniak i po meczu ogromne pretensje miał do niego trener anglików Juergen Klopp. Po czasie Niemiec stwierdził w jednym z wywiadów, że jemu jest zdecydowanie lepiej zrzucić winę za porażkę, a co za tym idzie odpowiedzialność na zespół sędziowski, niż na swoich zawodników. Dzięki temu jego piłkarze lepiej czują się przed następnym meczem.
- Przydarzyła się Panu kiedyś taka sytuacja, że nie wiedział Pan, jak zagwizdać w sytuacji, która wymykała się wszelakim przepisom i wymagała improwizacji z Pana strony?
- W środowisku sędziowskim mamy takie powiedzenie: „oczekuj nieoczekiwanego”. Faktycznie zdarzają się sytuacje, które zarysowane są tylko na testach teoretycznych i których prawdopodobieństwo wydarzenia się na meczu jest znikome. Na przykład takie przykładowe pytanie z testu: „Piłka zmierza w kierunku bramki po strzale i podczas lotu pękła. Co wtedy zrobić?”. Wydaje się to mało prawdopodobne, a jednak miałem do czynienia z takim przypadkiem. Drugi przykład to film „Piłkarski poker”, w którym w jednej ze scen jest wykonywany rzut wolny dla drużyny broniącej. Obrońca chce tę piłkę podać do swojego bramkarza, ten piłki nie opanowuje i wpada ona do bramki. Zespół przeciwny cieszy się z gola, a sędzia podejmuje w tym momencie jedyną słuszną decyzję, czyli dyktuje rzut rożny dla drużyny przeciwnej. Trzeci przykład: w jednym z meczów w ostatnich miesiącach zawodnik podchodził do rzutu karnego i trafił w słupek. Dobitka była już celna, ku uciesze zespołu, który egzekwował jedenastkę, ale sędzia w takiej sytuacji nie mógł tego gola uznać z powodu tzw. „podwójnego zagrania”, co skutkowało rzutem wolnym pośrednim dla drużyny przeciwnej.
Czytaj też 👉 Nika Kwekweskiri nie powiedział ostatniego słowa. Powalczy o pozostanie w Lechu
- Czy zawodnicy, gdy sędzia nie widzi, często dopuszczają się jakichś nieczystych zagrań?
- Zawodnicy raczej koncentrują się jednak na grze, aniżeli na zatruwaniu sobie nawzajem życia. Na pewno na niższych poziomach rozgrywkowych sędziowie mają nieco trudniej w porównaniu do rozgrywek na najwyższym szczeblu w europejskich ligach czy w polskiej ekstraklasie, w której jest czterech sędziów na boisku i dwóch w wozie VAR i w razie błędnej decyzji sędziego na boisku, ta decyzja może być cofnięta. W ogóle, uważam że VAR jest bardzo dobrym narzędziem i wydaje mi się, że kibice już przyzwyczaili się, że nawet jeśli sędzia popełni błąd na boisku, a potem go skoryguje, to nikt nie będzie miał do niego pretensji, a wręcz wzbudza to szacunek zawodników czy kibiców, że sędzia potrafił przyznać się do błędu i zmienia pierwotnie błędną decyzję na prawidłową.
- Załóżmy, że popełnił Pan na boisku przed chwilą błąd w ocenie jakiejś sytuacji boiskowej. Czy jest w głowie taki mechanizm, żeby zrekompensować ten błąd drugiemu zespołowi w dalszej części gry?
- Sędziowie są tylko ludźmi i popełniają też błędy. Faktycznie, gdy człowiek popełni błąd to myśli o tym przez jakiś czas, ale naprawianie błędu błędem nie jest dobrym wyjściem z sytuacji. Jeśli popełnimy błąd, to gdy wracamy do domu, bywa, że myślimy o tym dużo, analizujemy i robimy samooceny ze swoich spotkań, czyli oglądamy ten mecz jeszcze raz na laptopie. Zastanawiamy się, w czym tkwił błąd - czy wynikał on ze złego ustawienia, czy ktoś mnie zasłonił, czy być może byłem zbyt daleko od akcji. Ten czas między meczami to okres, gdy jest wiele okazji by przemyśleć co można poprawić, by stawać się coraz lepszym sędzią.
📷 Archiwum prywatne Tomasza Nowickiego, Roger Gorączniak
0 komentarze:
Prześlij komentarz