aosporcieaosporcieaosporcie

4 grudnia 2020

Lech Poznań szybko rozpalił iskrę nadziei. Niestety jeszcze szybciej ją ugasił

Lech Poznań rozpalił wśród kibiców wielkie nadzieje po awansie do Ligi Europy. Ta złota jesień Kolejorza ostatecznie okazała się jednak ponurą chlapą. 

Kibic to specyficzna jednostka. Myśląca często sercem, a nie rozumem. Pragnąca dla swojej drużyny jak najlepiej. Teoretycznie chcąca, by jego ukochany zespół w każdym kolejnym spotkaniu zwyciężał. 

Poznański przykład pokazuje jednak, że nie zawsze tak musi być. Oto bowiem przed czwartkowym meczem Ligi Europy z Benficą, spotkaniu, które powinno być traktowane jako priorytet, szansa na zaprezentowanie swoich umiejętności na tle klubu grającego w LE przez przypadek, pojawił się pomysł, by to spotkanie odpuścić.


Dlaczego? Bo szanse na awans małe, bo Rangersi z Benficą już właściwie są jedną nogą w fazie pucharowej. Owszem, przed meczem na Estadio da Luz przewaga obu tych ekip nad Lechem i Standardem wynosiła pięć punktów, ale przecież nie tylko matematycznie Kolejorz wciąż mógł ten awans wyrwać. Dwie wygrane z tymi silnymi, ale też nie znowu galaktycznymi ekipami zbliżyłby Lecha mocno do powtórzenia sukcesu z 2010 roku.

Tak się jednak nie stało. I może rzeczywiście zespół Jorge Jesusa był wczoraj o kilka klas lepszy, może rzeczywiście Duma Wielkopolski była w Lizbonie jedynie tłem dla wicemistrzów Portugalii. Ale żeby odpuścić mecz już na starcie?! To, moim zdaniem, ze sportowego widzenia niedopuszczalne.

Zgadzam się ze słowami Mateusza Borka, który nie rozumie w tej sytuacji Piotra Rutkowskiego i reszty osób zarządzających Lechem. Jak można bowiem dopuścić do tego, by z wielkiego europejskiego święta, które Kolejorzowi zdarza się raz na pół dekady uczynić niemal mecz towarzyski?! Jak można już na starcie pozbawić się szans nie tylko na sportowy sukces, ale także punkty do rankingu klubowego UEFA oraz całkiem spore pieniądze?!

❌ 4:0 to najwyższa porażka Lecha Poznań w fazie grupowej europejskich pucharów. Wcześniej przegrywał on w niej co najwyżej dwoma golami (Manchester City, Braga, Basel, Fiorentina, Benfica)

I już tu nawet nie chodzi o sam skład, ten był mocno eksperymentalny, w żadnym meczu o stawkę Kolejorz nie zagrał w takim ustawieniu. Już nawet nie chodzi o posadzenie na ławce Mikalea Ishaka, który przecież miał spore szanse, by zostać królem strzelców fazy grupowej LE czy Daniego Ramireza, którego pomysłowości z pewnością brakowało na boisku. Chodzi mi raczej o wszechobecne wrażenie panujące przed meczem, że spotkanie w Lizbonie jest raczej dla Lecha przyjemną wycieczką w środku sezonu, aniżeli jednym z najważniejszych spotkań w jego nowożytnej historii.

Tym bardziej nie rozumiem kibiców, a nawet części dziennikarzy, którzy bronią takiej postawy Lecha. Zaraz ktoś powie, że przecież ten w niedzielę gra bardzo ważny mecz ligowy. Owszem, z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Beniaminkiem okupującym obecnie dno tabeli i wciąż wyczekującym pierwszego zwycięstwa na wyjeździe.


Jeśli więc Kolejorz ma oszczędzać swoich najcenniejszych piłkarzy, by w niedzielę nie stracili oni znowu gola po strzale jakiegoś młodzieżowca w doliczonym czasie gry, to chyba trzeba odpuścić tę całą walkę o puchary. Po co do nich później awansować, skoro później traktuje się je w Poznaniu jako zło konieczne? 

Piotrek Przyborowski
@P_Przyborowski
📷 Lech Poznań / Przemek Szyszka

0 komentarze:

Prześlij komentarz