W kolejnym tekście z cyklu #CzarnyKoszmarKolejorza przedstawiamy Wam piłkarza, który w Pucharze UEFA rywalizował z Robertem Lewandowskim, w Serie A z Krzysztofem Piątkiem i jest dobrym kolegą Bereszyńskiego i Linettego w Sampdorii. Podobnie jak poprzedni bohater cyklu Emmanuel Adebayor przez długi czas, właściwie przez całą swoją karierę był lojalny jednej lidze. Jednak w przeciwieństwie do Togijczyka, Fabio Quagliarella pozostał lojalny również swojej ojczyźnie.
Fabio Quagliarella profesjonalną karierę piłkarską rozpoczął w 1999 roku w Torino, choć był stamtąd wypożyczany najpierw do Fiorentiny, a potem Chieti Calcio. Później, w 2005 roku trafił do Udinese, w którym po raz pierwszy miał do czynienia z Lechem Poznań.
Jednak zanim to nastąpiło, nadal był wypożyczany. Jednym słowem, możemy powiedzieć, że Włoch to taki ekstraklasowicz, włoski Piotr Reiss, Paweł Brożek czy Marcin Robak (którzy co prawda za granicę wyjeżdżali, ale wracali do macierzystej ligi, bo tu czuli się najlepiej) który podróżuje po swojej ojczyźnie od klubu do klubu i utrzymuje swój poziom, żeby grać w najwyższej klasie rozgrywkowej w swoim kraju, ale jednocześnie nie dostał wystarczająco interesującej oferty z zagranicy.
Marcin Kikut, Jezus Maria!
Czyli słynny cytat z dwumeczu pomiędzy poznaniakami, a właśnie Udinese Calcio. Po świetnym meczu z Austrią Wiedeń i awansie z niełatwej grupy, w której podopiecznym Franciszka Smudy przyszło walczyć z Deportivo La Coruña, AS Nancy i Feyenoordem Rotterdam. W 1/16 Pucharu UEFA przyszło im się zmierzyć z klubem Quagliarelli.
Dramatyczny mecz na śniegu, którego jednym z bohaterów był właśnie Włoch. To on głową po rzucie wolnym rozpoczął strzelanie w Poznaniu, pięć minut później goście z południa prowadzili już 2:0, tym razem po przypadkowym samobóju Manuela Arboledy. Uwielbiany przez poznańskich kibiców Kolumbijczyk szybko odkupił winy, trafiając do odpowiedniej tym razem bramki, wcześniej jednak Samira Handanovica pokonał Peruwiańczyk Hernan Rengifo. Ostatecznie pierwsze starcie między tymi drużynami skończyło się remisem 2:2, co nie było złym prognostykiem przed rewanżem.
Zwłaszcza, że rewanż we Włoszech rozpoczął się jak marzenie. Już w 13. minucie gola dla gości z Poznania strzelił Rengifo, który z pewnością był dla Udine prawdziwym koszmarem. Bohater tego tekstu został zmieniony po przerwie, gdy na tablicy wyników widniał wynik korzystny dla Kolejorza. Niedługo jednak musieliśmy czekać na wyrównanie, co wciąż dawało Lechowi nadzieję na awans. Niestety w 91. minucie po kiksie Marcina Kikuta (i słynnych słowach Macieja Iwańskiego) było już 2:1.
Taktyczną ciekawostką w kontekście tego dwumeczu może być fakt, że popularny Franz grał z Włochami mało popularnym w Polsce ustawieniem 3-5-2 z Hernanem Rengifo i Robertem Lewandowskim z przodu, co chyba znaczy, że właśnie wtedy Smuda zaufał Lewemu. Trenerskie ciekawostki na tym się nie kończą - Smuda w całym dwumeczu dokonał jedynie trzech zmian. Niechęcią do zmian zasłynął później podczas Euro w Polsce.
Niejedyne spotkanie z Lechitami
Quagliarella później miał jeszcze jedną okazję zmierzyć się z Kolejorzem w Lidze Europy w barwach Juventusu, jednak był wtedy kontuzjowany. W Sampdorii, do której trafił w 2016 roku, jest kolegą klubowym dwóch byłych zawodników z Poznania - Bartosza Bereszyńskiego i Karola Linettego, a wcześniej z powodzeniem był wsparciem dla młodszego kolegi z ataku Dawida Kownackiego.
Pomimo 37 wiosen na karku nie zwalnia tempa, wciąż jest w wysokiej formie. W zeszłym sezonie został królem strzelców Serie A z imponującym wynikiem 26 goli, wyprzedzając tym samym Duvana Zapatę i Krzysztofa Piątka.
Włoch jest niczym Noriaki Kasai, choć już nie najmłodszy, to nie spuszcza z tonu. W tym sezonie w 21 meczach pokonał bramkarzy rywali dziewięciokrotnie i cztery razy asystował. Być może nie jest to wynik tak dobry, jak w rok temu, ale nadal jego klub nie ma na co narzekać. Wiemy już, że Quagliarella będzie zawodnikiem Sampdorii Genua również w przyszłym sezonie. Molto bene!
Mateusz Włodarczyk
0 komentarze:
Prześlij komentarz