Lubię, kiedy drużyna pokazuje pazurki. Zresztą - kto tego nie lubi. Lech Poznań trenera Dariusza Żurawia dojrzewa na naszych oczach. Kluczem w tym procesie są paradoksalnie nie ci bardziej doświadczeni piłkarze Kolejorza, lecz młodzianie dopiero wkraczający w wielki świat futbolu. Ich kolejny test, przeciwko Piastowi w Gliwicach, zaliczyli na piątkę z plusem. Wygrali 2:0 i wciąż pozostają, przynajmniej matematycznie, w walce o mistrzostwo Polski.
Grać przez niemal całą połowę w osłabieniu i strzelić dwa gole? Normalnie w przypadku Lecha nawet nie pomyślelibyśmy o takim scenariuszu. Szczególnie, jeśli dodamy do tego, że Duma Wielkopolski grała na wyjeździe w rundzie finałowej. Przy takiej konfiguracji poznaniacy po raz ostatni wygrali w maju 2018 roku przeciwko Zagłębiu Lubin. Choć potem w fazie finałowej rozegrali w delegacjach jeszcze sześć spotkań, nie potrafili zwyciężyć w ani jednym z nich. Co dopiero mówić o dodatkowo jeszcze grze w dziesięciu...
Lech radzić sobie jednak musiał, bo Thomas Rogne wyleciał za dwie słuszne, aż jednak bolące serce żółte kartki. Wydawało się, że będzie się bronił i tak w gruncie rzeczy było. Albo jednak na posterunku stał Mickey van der Hart, albo poprzeczka bramki strzeżonej przez Holendra. Ewentualnie wykopujący piłkę przewrotką z pola karnego Lubomir Satka.
Lech radzić sobie jednak musiał, bo Thomas Rogne wyleciał za dwie słuszne, aż jednak bolące serce żółte kartki. Wydawało się, że będzie się bronił i tak w gruncie rzeczy było. Albo jednak na posterunku stał Mickey van der Hart, albo poprzeczka bramki strzeżonej przez Holendra. Ewentualnie wykopujący piłkę przewrotką z pola karnego Lubomir Satka.
Lubomir Satka wraz z resztą bloku defensywnego szczególnie w drugiej połowie musiał ratować Lecha momentami w naprawdę niekonwencjonalny sposób. | fot. lechpoznan.pl / Przemysław Szyszka |
Na co liczy drużyna grająca w osłabieniu? Na stałe fragmenty gry i kontry. I z tych dwóch elementów skorzystał Lech. Najpierw za sprawą wirtuoza w postaci Jakuba Modera, którego obecność w pierwszym składzie Kolejorza powoduje, że on nie tylko strzela, ale i poznaniacy goli też nie tracą. Później dzięki Pedro Tibie, który dzięki bramce w doliczonym czasie gry, dobijającej resztki nadziei Waldka Kinga Fornalika i spółki, zapewniła Lechowi trzy punkty, a u jego kibiców zastopowała palpitacje serc.
Lech się buduje i po raz kolejny w ostatnim czasie pokazał charakter. Wygrał mecz, w którym nie zasłużył pewnie i choćby na punkt. Choć walka o mistrzostwo wciąż pozostaje jedynie marzeniem i jest równie prawdopodobna jak niepodtapiające się rondo Kaponiera, gdzieś z tyłu głowy pewnie zaczyna się coś kiełkować. Podobno jak przy Bułgarskiej powoli tworzy się coś naprawdę wyjątkowego.
0 komentarze:
Prześlij komentarz