aosporcieaosporcieaosporcie

21 maja 2019

Biegał, śpiewał, królował, lecz kibiców Lecha nie oczarował


Ponoć był kotem na treningach, czasem nawet nieźle prezentował się w sparingach, ale jak przychodził czas na mecz, to Mihai Radut prezentował się tak dobrze jak rumuńskie drogi. Piłkarz, który w Poznaniu dał się poznać jako dobry biegacz i świetny wodzirej, ostatecznie wreszcie pożegnał się z Lechem Poznań.

Trzeba przyznać, że o mało którym piłkarzu, który tak niewiele wnosił do gry Kolejorza, pisałem w ostatnich latach tak często jak o 29-latku. Kiedy Rumuński Beckham przychodził zimą 2017 do Lecha, ówczesny trener Nenad Bjelica wiązał z nim spore nadzieje. Lech, podobnie jak to rzekomo ma miejsce w przypadku innych piłkarzy, obserwował Raduta od dawna, a ten bliski przyjścia na Bułgarską był już pół roku wcześniej. Wtedy jednak wybrał petrodolary w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Szybko jednak się zreflektował i ostatecznie trafił do Poznania.

Według relacji prosto z Rumunii, Răduț dysponuje świetnym dryblingiem i niezłym strzałem. Ponoć też dobrze wykonuje rzuty wolne, a tego Lechowi w sumie od odejścia Barry'ego Douglasa do Turcji mocno brakowało (Maciek Gajos nie potrafił pokazać przy nich tego, co robił w Jagiellonii) - w takich wtedy słowach opisywałem dwukrotnego reprezentanta Rumunii, który miał być poważnym konkurentem dla... Szymona Pawłowskiego.

Czas pokazał, że Bjelica chyba trochę jednak za wcześniej odstrzelił Pawłowskiego, a zbyt długo trzymał się Raduta. Chociaż już u Chorwata jego pozycja z czasem zaczęła słabnąć. Być może kluczowa okazała się tutaj kontuzja, którą odniósł wiosną ubiegłego roku. Tuż przed nią prezentował w Lechu swoją najwyższą formę. W dwóch spotkaniach z rzędu zanotował wówczas po asyście, w tym tę piękną przeciwko Legii w Warszawie, kiedy zabawił się niczym z dzieckiem z późniejszym uczestnikiem mundialu w Rosji, Arturem Jędrzejczykiem. To właśnie wtedy wydawało się, że najbliżej jest pierwszego składu Lecha, że być może wreszcie odnalazł w sobie tę cząstkę Hagiego.


Czas pokazał, że się tak nie stało. Kontuzja w marcowym meczu z Lechią Gdańsk sprawiła, że u Bjelicy Radut już nie zagrał. U Ivana Djurdjevicia pojawiał się w miarę regularnie, dopóki Djuka nie musiał drżeć o swoją posadę. Dariusz Żuraw nie dał mu już natomiast choćby minuty ani podczas swojej pierwszej, ani też drugiej misji ratunkowej. Być może zaważyło to, że znał Raduta z rezerw, w których ten wystąpił w obecnym sezonie w pięciu meczach (jeden gol). Adam Nawałka z kolei najpierw podarował mu raptem pół godziny w spotkaniu ze Śląskiem pod koniec grudnia, by kolejny raz wypuścić go do boju dopiero w meczu przeciwko Koronie, po którym to były selekcjoner został zwolniony z Kolejorza. Ostatni mecz Nawałki w Lechu okazał się też tym ostatnim dla Raduta.

Ostatecznie jego 2,5-letni pobyt w Ekstraklasie został zwieńczony jedną, co prawda ładną, ale JEDNĄ bramką przeciwko Bruk-Betowi i ośmioma asystami. Teraz piłkarz, którego trener Nenad Bjelica chwalił za bieganie, będzie musiał znaleźć nowego pracodawcę. A Lech musi z kolei szukać nowego zawodnika do intonacji swoich klubowych przyśpiewek w szatni.


Piotrek Przyborowski
📷 Oskar Jahns / aosporcie.pl

0 komentarze:

Prześlij komentarz