Wstrzymywałem się z tym tekstem, bo czułem, że czas chwilę odczekać, jak opadnie pierwsza fala uderzeniowa tuż po spotkaniu. Poczekałem więc kilka dni i zabrałem się za pisanie. Jednak już na samym początku coś mnie uderzyło. Informacja o tym, że Lech Poznań przegrał z Zagłębiem Lubin, wcale nie była dla mnie szokująca. Przecież u siebie Kolejorz nie wygrał z Miedziowymi od 2015 roku. Patrząc na kolejne fakty, zacząłem wręcz zastanawiać się, dlaczego kibice łudzili się, że Duma Wielkopolski w tym meczu zdobędzie jakiekolwiek punkty.
Jednak w piątek ich nie zdobyła, co należy traktować jako sensowne rozstrzygnięcie, jeśli spojrzymy na suche fakty. Chociaż w tygodniu poprzedzającym mecz starałem się bagatelizować wyniki zimowych sparingów, być może jednak nie powinienem tego robić. Być może porażki z pasterzami z Serbii czy Bułgarii nie powinny się przydarzyć. Być może styl we wszystkich tych meczach, a właściwie jego brak, mógł być dla nas swoistym ostrzeżeniem.
Kibice w Poznaniu są z jednej strony fatalistami, a z drugiej wciąż gdzieś marzą o powrocie do wielkości. Do lat 2008-2010, kiedy to Kolejorz jak równy z równym rywalizował z Feyenoordem, Udinese, Juventusem, Manchesterem City czy Bragą. Otóż te czasy już nie wrócą, a przynajmniej nie nastąpi to w najbliższych sezonach. Europa odjechała nie tylko Lechowi, pod względem sportowym Stary Kontynent odjechał całej Ekstraklasie.
Możemy bowiem nazywać Serbów czy Bułgarów pasterzami, ale ci pierwsi już przegonili nas w rankingu ligowym, ci drudzy pewnie zrobią to za rok. Ligę z okolic Morza Czarnego wybierają już przecież ci też bardziej wartościowi piłkarze naszych rozgrywek jak ostatnio Jacek Góralski czy Jakub Świerczok.
W tym wszystkim Lech chciał się jakoś odnaleźć. Został eksporterem, tak jak powinna cała nasza liga. Inne kluby z czasem to zrozumiały, też zaczęły sprzedawać za setki tysięcy czy już miliony euro do zachodnich lig. Problemem całych rozgrywek, tak samo jak i Lecha jest jednak strategia, a właściwie jej brak.
Wydawało się jednak, że trener Adam Nawałka jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Może i w reprezentacji Polski trafił na wybitne pokolenie, ale nie zmienia to faktu, że wyprowadził on ją z niezłego g*wna. Teraz po pierwszych grudniowych meczach w roli szkoleniowca Kolejorza, pojawiły się przesłanki ku temu, by wierzyć, że uda mu się podobny zabieg na organizmie zamieszkującym Bułgarską 17.
Po pierwszym ligowym meczu w 2019 roku tę wiarę można jednak gdzieś zatracić. Lech grał w piątek chaotycznie, tragicznie nie tylko w obronie, ale przede wszystkim w środku pola, a zawiódł nawet w przodzie. Przecież w pierwszej połowie jedynką konkretną sytuację, którą sobie stworzył, to niecelna próba głową Vujadinovicia po rzucie rożnym. A to wszystko przy akompaniamencie niemal 13 tysięcy wciąż wiernych kibiców.
I co z tego, że Lech w piątek prowadził po golu Christiana Gytkjaera, skoro nawet sam Duńczyk chwilę później zawiódł. Nie wykorzystał kolejnego błędu Forenca i tym samym nie zamknął losów spotkania (choć jak mówi niedawny jubilat, trener Czesław Michniewicz, któremu składamy najlepsze życzenia, 2:0 to niebezpieczny wynik).
Zamknęło, ale Zagłębie Lecha w jego polu karnym. Gdyby nie interwencje Buricia, to pewnie nie skończyłoby się jedynie na 1:2 i trafieniach Bartłomieja Pawłowskiego i samobóju Vujadinovicia. Zresztą co tu dużo mówić - obroniony rzut karny i tytuł najlepszego zawodnika Kolejorza w tym meczu przyznany przez Was na naszym Twitterze chyba mówią same za siebie. Burić walczy o kontrakt w Lechu i jeśli standardowo nie rozłoży się zdrowotnie w okolicach marca/kwietnia, to rzeczywiście tę nową umowę może dostać.
Sam Lech miał umowę z kibicami. W grudniu spełnił jej pierwsze warunki - zaczął punktować. Teraz miał do tego dojść styl. Niestety póki co nie mamy ani jednego, ani drugiego. Pozostaje jedynie wierzyć, że to, jak sam napisał klub na łamach swoich mediów społecznościowych, pierwsze śliwki robaczywki...
Piotrek Przyborowski
0 komentarze:
Prześlij komentarz