Za kilkadziesiąt lat będę z dumą wspominał, kiedy stoczyłem walkę z samym z sobą i mimo braku wysokoprocentowych wspomagaczy zasiadłem we wtorkowe popołudnie, by się nieco pozłościć. Myślę, że nie tylko ja przeżyłem wczoraj spore katusze. Lech Poznań koniec końców nie dał jednak kompletnej plamy, ratując sytuację w ostatnim możliwym momencie i pokonał po golu w dogrywce 1:0 ŁKS Łódź w ramach 1/32 finału Pucharu Polski.
Organizatorzy tzw. Pucharu Tysiąca Drużyn chyba świadomie postanowili rozegrać to spotkanie o godzinie 15. Chcieli tym samym oszczędzić wielu kibiców Kolejorza, by ci nie musieli się jeszcze bardziej dołować. Bo chociaż Lech przez większą część spotkania miał przewagę, stworzył sobie multum okazji, to jednak nie było widać aż tak bardzo różnicy między zespołem rzekomo aspirującym do mistrzostwa Polski i drugim garniturem I-ligowca.
Trener Kazimierz Moskal z niewiadomych powodów postanowił bowiem na mecz z Lechem posłać do boju piłkarzy, którzy w obecnym nie mieli zbyt wielu okazji do gry. Tak więc w bramce stanął choćby Dominik Budzyński będący przez ostatnie lata rezerwowym w Śląsku, który koniec końców okazał się jednym z bohaterów tego starcia. Gdyby nie jego interwencje, ŁKS mógłby nie doprowadzić do dogrywki.
Ta jednak miała miejsce, bowiem żaden z piłkarzy, spośród których każdy kosztował pewnie tyle, ile wynosi cały budżet łodzian, nie potrafił umieścić piłki w siatce. A sytuacje były - najlepsze zmarnowali Amaral, Tiba oraz Gytkjaer. Cała ta trójka rozegrała zresztą 120 minut (pierwszy z nich został zmieniony właśnie tuż przed końcowym gwizdkiem). Patrząc na formę fizyczną wypoczętych Lechitów, to tym bardziej powodzenia w meczu z Miedzią...
Lech Poznań znowu męczył bułę, ale tym razem scenariusz spotkania przewidział jednak dla jego kibiców happy end. W 120. minucie Tymoteusz Klupś, który swoją zmianą dał pozytywny impuls (chociaż w pierwszych dwóch akcjach po wejściu na boisko tracił grunt pod nogami), popisał się świetną szarżą prawą stroną boiska. Nastolatek chwilę później posłał piłkę w kierunku Gytkjaera, a ten, przy pewnej dozie szczęścia, wystawił ją Amaralowi. I jeśli można mieć zarzut do Portugalczyka, że w całym meczu był zabójczo nieskuteczny, to w tej akurat sytuacji wykazał się dużym spokojem i zimną krwią. Mocnym strzałem dał Lechowi zwycięskiego gola i, co tu dużo mówić, już po raz drugi w obecnym sezonie uratował mu tyłek (poprzednio miało to miejsce w wyjazdowym meczu z Szachtiorem Soligorsk).
I chociaż we wtorek obejrzeliśmy w Łodzi całkiem niezłe spotkanie, biorąc pod uwagę nagromadzenie sytuacji czy nawet jakąś tam dozę emocji, to jednak nie ulega wątpliwości, że jeszcze chwila, a w kierunku Kolejorza można by zaadresować parafrazę cytatu Zbigniewa Lacha o Edwardzie Potoku (który notabene do niedawna pełnił funkcję prezesa Łódzkiego Związku Piłki Nożnej). Zespół trenera Ivana Djurdjevicia ostatecznie się jednak nie skompromitował, ale mimo wygranej, kibice Lecha wciąż nie mogą być zadowoleni. Czy zmieni to niedzielny mecz z Miedzią? Coś wątpię...
ŁKS Łódź - Lech Poznań 0:1 (0:0, 0:0, 0:0)
25.09.2018, Stadion Miejski w Łodzi, 15:00
Gol: 120' João Amaral
ŁKS: Dominik Budzyński - Kamil Rozmus, Maksymilian Rozwandowicz, Kamil Juraszek, Bartosz Widejko - Kamil Żylski (63' Patryk Bryła), Bartłomiej Kalinkowski, Wojciech Łuczak (88' Maciej Wolski), Mateusz Gamrot, Jakub Kostyrka (58' Piotr Pyrdoł) - Rafał Kujawa (99' Jewhen Radionow)
Lech: Matus Putnocky - Tomasz Cywka, Rafał Janicki, Dimitris Goutas, Wołodymyr Kostewycz - Łukasz Trałka, Maciej Gajos (63' Mihai Radut), Pedro Tiba - Kamil Jóźwiak (77' Tymoteusz Klupś), Christian Gytkjaer, Joao Amaral (120' Piotr Tomasik)
Kartki: Cywka, Trałka
Sędzia: Łukasz Szczech (Warszawa)
Piotrek Przyborowski
📷 Piotrek Przyborowski / aosporcie.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz