Rażące pustki na trybunach, szarpana gra i trzeci ligowy mecz z rzędu bez czystego konta. Nie tak miał rozpocząć się wrzesień przy Bułgarskiej. Lech Poznań zaledwie zremisował 1:1 z Piastem Gliwice w 7. kolejce Ekstraklasy i przerwy reprezentacyjnej raczej nie spędzi choćby na ligowym podium.
Oczywistym jest, że zespół Waldemara Fornalika, nawet mimo całkiem niezłego wejścia w nowy sezon (równie dobry miał jedynie w wicemistrzowskim sezonie 2015/2016) nie jest dla poznańskich kibiców najciekawszym rywalem i pewnie nigdy nie będzie. Tak, zgadza się, że pogoda w sobotni wieczór była wyjątkowo paskudna jak na tę porę roku (nad Poznaniem szalała ulewa, a w związku z tym również znacząco się ochłodziło). Niemniej, marne nieco ponad osiem tysięcy widzów zgromadzonych w sobotni wieczór przy Bułgarskiej to wstyd dla klubu, którego aspiracją jest walka o mistrzostwo Polski w blisko czterdziestomilionowym kraju.
To tak tytułem wstępu. Po spotkaniu trener Ivan Djurdjević powiedział, że punkt zdobyty przeciwko Piastowi należy uszanować. Wiadomo, że bądź co bądź to rezultat lepszy niż w dwóch poprzednich meczach razem wziętych, ale nie - nie można być szczęśliwym z remisu przed własną publicznością z zespołem, który w minionych rozgrywkach do końca drżał o ligowy byt. Oczywiście teraz Piast to już zupełnie inna, znacznie silniejsza drużyna, ale od Lecha zawsze oczekuje się więcej niż od innych ekstraklasowych rywali. Szczególnie przy Bułgarskiej.
Szkoleniowiec Kolejorza miał łatwe wejście w ligowe bagienko, bo jego drużyna: po pierwsze, była wtedy niemal w pełni zdrowa (od początku brakowało jedynie przez cały czas Roberta Gumnego); po drugie, w pierwszych kolejkach sprzyjał jej raczej terminarz (Wisła Płock, Cracovia, Śląsk i Zagłębie Sosnowiec punktowo raczej póki co nie szaleją). Z czasem zaczęły się jednak pierwsze problemy - system z trzema środkowymi obrońcami i wahadłowymi spisywał się w kratkę, poza tym sypały się jego kolejne elementy (czytaj: piłkarze doznawali kolejnych kontuzji).
W sobotę Djurdjević zdecydował się, pewnie poniekąd więc z konieczności, na powrót do gry czterema obrońcami. I trzeba przyznać, że przez większość meczu wyglądało to całkiem obiecująco, szczególnie biorąc pod uwagę, że na bokach zagrali Tomasz Cywka (pewniej czujący się w pomocy) oraz Marcin Wasielewski (był to jego czwarty występ w Ekstraklasie). Dość powiedzieć, że to nie oni zawinili zresztą przy stracie gola, ale nie uprzedzajmy faktów.
To Lech strzelił bowiem jako pierwszy. Najaktywniejszy na boisku Kamil Jóźwiak w 36. minucie szarpnął lewą flanką, minął kilku zawodników Piasta jak tyczki i w końcu jeden z nich powstrzymał go już w polu karnym w sposób nieprzepisowy. Sędzia Tomasz Kwiatkowski nie miał wątpliwości i podyktował rzut karny, którego na gola zamienił Christian Gytkjaer.
O ile na lewej stronie szalał chyba najlepszy w niebiesko-białych barwach tego dnia Jóźwiak, to na prawej flance znów cieniem samego siebie był Maciej Makuszewski. Wydawało się, że akurat dla obu skrzydłowych zmiana ustawienia będzie niczym zbawienie. Maki mocno szarpał w pierwszych meczach sezonu, ale widać, że pozycja wahadłowego nie jest dla niego idealna. Nawet jednak stawiany przez Djukę nieco wyżej póki co nie potrafił pokazać tyle dobrego, co choćby jesienią ubiegłego roku, kiedy to dostał szansę debiutu w reprezentacji Polski. Teraz też pojedzie na kadrę, a o swojej formie z pewnością co nieco zdradzi też w niedzielnej Cafe Futbol. I miejmy nadzieję, że już po zgrupowaniu wróci do Poznania naładowany pozytywną energią. Tej czasem brakuje całemu Lechowi.
W drugiej połowie Kolejorz miał kolejne sytuacje, ale brakowało mu ponownie skuteczności. Ową pozytywną energię odnalazł gdzieś w szatni za to Piast. Aktywni w przodzie byli zarówno Joel Valencia, jak i Tom Hateley. To właśnie po strzale tego drugiego z nich goście wyrównali zresztą w 73. minucie. Po rzucie rożnym nieupilnowany Anglik uprzedził Matusa Putnockiego i dał Piastowi gola na wagę remisu. Inna sprawa, że chyba nieco lepiej mógł w tej sytuacji zachować się nasz gagatek Vernon De Marco...
W sobotę przy Bułgarskiej padł więc podział punktów, a mogło być jeszcze gorzej. Trafienia Valencii kilka minut po golu Hateleya ostatecznie nie uznał sędzia Kwiatkowski, dopatrując się minimalnego spalonego. Tak czy inaczej, dla Lecha mecz z Piastem był nie tylko trzecim z rzędu bez wygranej w lidze, ale też już kolejnym z udziałem własnej publiczności, kiedy ta nie doczekała się właśnie zwycięstwa. Po raz ostatni Kolejorz przy pełnych lub umówmy się, częściowo zapełnionych trybunach w Ekstraklasie wygrał na początku kwietnia. Trochę słabo jak na ekipę, która, co już zostało wyżej wspomniane, mentalnie chce być gotowa na walkę o mistrzostwo Polski...
Lech Poznań - Piast Gliwice 1:1 (1:0)
1.09.2018, Stadion Miejski w Poznaniu, 20:30
Gole: 36' Christian Gytkajer (rzut karny) - 73' Tom Hateley
Lech: Matus Putnocky - Tomasz Cywka, Rafał Janicki, Vernon De Marco, Marcin Wasielewski - Maciej Makuszewski (46' Dioni Villalba), Łukasz Trałka, Pedro Tiba, Kamil Jóźwiak (75' Tymoteusz Klupś) - Joao Amaral (86' Paweł Tomczyk), Christian Gytkjaer
Piast: Frantisek Plach - Marcin Pietrowski, Jakub Czerwiński, Uros Korun, Mikkel Kirkeskov - Aleksander Jagiełło (54' Mateusz Mak), Patryk Dziczek, Thomas Hateley, Jorge Felix - Joel Valencia (89' Gerard Badia) - Michal Papadopulos (65' Piotr Parzyszek)
Kartki: Cywka, Pedro Tiba, Jóźwiak, Tomczyk - Dziczek (wszyscy żółte)
Sędzia: Tomasz Kwiatkowski (Warszawa)
Widzów: 8139
Ocena aosporcie.pl: Lech miał na wyciągnięcie ręki czerwony pasek i ligowe trzy punkty. Tymczasem skończyło się na komisie i warunkowym remisie. Szkoda.
Piotrek Przyborowski
📷 Piotrek Przyborowski / aosporcie.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz