Wiele wskazuje, że to właśnie dwumecz III, nie ewentualnej IV rundy eliminacji Ligi Europy będzie dla Lecha Poznań największą przeszkodą w drodze do fazy grupowej tych rozgrywek. Kolejorz już w czwartek rozpocznie batalię w wyjazdowym spotkaniu z Genkiem. I chociaż jeszcze niedawno powiedzielibyśmy, że poznaniacy nie mają w tym starciu cienia szans, po ostatnich wyczynach drużyny trenera Ivana Djurdjevicia nastroje w stolicy Wielkopolski nieco się zmieniły.
Brązowi medaliści tegorocznego mundialu Thibaut Courtois oraz Kevin De Bruyne, a także obecna gwiazda Napoli Kalidou Koulibaly. Co łączy tę trójkę? To właśnie ci piłkarze mieli spory udział przy ostatnich wielkich sukcesach Genku. Koledzy z reprezentacji Czerwonych Diabłów odegrali znaczące role w mistrzowskim sezonie 2010/2011, Senegalczyk z kolei miał współudział przy zdobyciu Pucharze Belgii w roku 2013.
Od tego czasu Genk nie miał okazji dołożyć do swojej gabloty żadnego trofeum i pod tym względem to Lech wypada tutaj dużo lepiej, mając na uwadze zdobyte w tym czasie mistrzostwo kraju oraz dwa Superpuchary. Jeśli jednak spojrzymy w statystyki dotyczące ostatnich sezonów w europejskich pucharach, tutaj przewaga czwartkowego rywala Kolejorza jest ogromna.
Począwszy od sezonu 2011/2012 klub z Limburgii czterokrotnie wywalczył prawo gry w europejskich pucharach, a dokładniej w Lidze Europy. Nie dość, że za każdym razem udawało się mu dochodzić do fazy grupowej, to w trzech przypadkach grał też w LE na wiosnę. Szczególnie udane były rozgrywki 2016/2017. Choć Belgowie musieli wówczas rywalizować już od II rundy eliminacji, a w grupie znaleźli się z takimi drużynami jak Athletic czy Sassuolo, to ostatecznie udało im się zajść aż do ćwierćfinału, po drodze eliminując rumuńską Astrę i... Gent, z którym w czwartek zmierzy się Jagiellonia. Ostatecznie tamtą europejską przygodę zakończyła batalia z Celtą Vigo.
Genk jak Lech czy Lech jak Genk?
Patrząc na Genk, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że pod wieloma względami przypomina on Lecha, tylko że... na nieco większą skalę. Nawet barwy obu klubów się zgadzają - przedstawiciel Jupiler Pro League, podobnie jak Lech, jest niebiesko-biały. A że to ten pierwszy kolor przeważa i u Belgów, to właśnie stąd wziął się też przydomek klubu - Smerfy.
Nawet, jeśli Lech dokonał latem wielkich jak na swoje możliwości transferów, to wciąż zakupy Genku są nieporównywalnie większe. Belgijski rywal Kolejorza w sumie wydał na wzmocnienia blisko 13 milionów euro. Co jednak istotniejsze i najlepiej obrazuje strategię obraną przez Genk, a zarazem odróżnia jego transfery od wzmocnień Lecha, to średnia wieku pozyskanych przez Belgów piłkarzy, która wynosi zaledwie 21,5 roku.
Wśród nich jest oczywiście też do niedawna przedstawiciel naszej Ekstraklasy. Jakub Piotrowski był bohaterem rekordowego transferu w historii Pogoni Szczecin. Portowcy zainkasowali za niego dwa miliony euro, ale biorąc pod uwagę jakość szkolenia w jego nowym klubie, może on już wkrótce zostać sprzedany za dużo większą sumę. Genk, podobnie jak Kolejorz, działa niczym fabryka przyszłych gwiazd. Sergej Milinković-Savić, Wilfred Ndidi oraz Leon Bailey - cała ta trójka przeszła tę samą drogę co młodzieżowy reprezentant Polski. Trafili do Genk w młodym wieku za grosze ze słabszych lig, a łącznie belgijski potentat zarobił na nich blisko 50 milionów euro.
Wiele porównań dotyczy też trenerów pierwszego zespołu. Chociaż akurat Philippe Clement, który podobnie jak Ivan Djurdjević występował jako obrońca i zagrał nawet na MŚ 1998 i Euro 2000, posiada nieco większe doświadczenie w pracy z seniorami, wciąż nie powala ono na kolana. Zanim przyszedł w grudniu zeszłego roku na Luminus Arena, by zgasić pożar pozostawiony po sobie przez Alberta Stuivenberga, z seniorami pracował jeszcze tylko przez pół roku w Waasland-Beveren. Do tego szkolił też młodzież w Club Brugge, był asystentem w sztabie pierwszej drużyny, a przez moment nawet tymczasowym trenerem.
Powtórka z historii?
Biorąc pod uwagę potencjał finansowy i wyniki osiągane na europejskiej arenie w ostatnich latach, wyszłoby nam, że na papierze murowanym faworytem tego dwumeczu jest Genk. Dodatkowo w ostatnich latach Kolejorz już dwukrotnie odpadał z drużynami z Beneluksu, ale trzeba też przyznać, że zarówno w dwumeczu ze wspominanym przed chwilą Club Brugge, a także z Utrechtem był o włos od awansu.
W XXI wieku już raz zdarzyło się jednak, że Lech zdecydowanie nie przystępował w eliminacjach w roli faworyta. Ba! Był wręcz skazywany na porażkę, a bukmacherzy nie dawali mu wcale dużo większych szans na awans niż przed czwartkowym meczem. W sierpniu 2010 roku atmosfera przed pierwszym, również wyjazdowym spotkaniem z Dnipro Dniepropietrowsk była zdecydowanie gorsza niż przed starciem z Genkiem, a mimo wszystko ostatecznie to Lech wyszedł zwycięsko z tego pojedynku. A jak się to później skończyło, doskonale wszyscy wiemy...
Piotrek Przyborowski
📷 Wikimedia Commons / Geert Budenaerts
0 komentarze:
Prześlij komentarz