aosporcieaosporcieaosporcie

17 sierpnia 2018

Do trzech rund sztuka. Lech Poznań - KRC Genk 1:2

Nieco dłużej niż rok temu trwała europejska przygoda Lecha Poznań w sezonie 2018/2019. Wszystko to jednak przez terminarz, który rewanż III rundy eliminacji Ligi Europy zaplanował nieco później niż to miało miejsce latem 2017 roku. Kolejorz ponownie odpadł jednak już na trzeciej przeszkodzie, choć tą okazał się solidny i niezły w ofensywie KRC Genk. Lech przegrał 1:2 i to Belgowie zagrają z Brøndby o fazę grupową.

Za rok minie dekada od dwumeczu z innym przedstawicielem Jupiler Pro League. W 2009 roku Lech przystępował do dwumeczu z Club Brugge w pierwszym, historycznym wręcz sezonie Ligi Europy jako uczestnik 1/16 finału ostatniej edycji Pucharu UEFA. Nie był może faworytem, ale z pewnością Belgów nie traktowano wówczas jako przeszkody nie do przejścia. Jako rywala, którego pokonanie będzie traktowane jako cud.

Czasy się jednak zmieniły i teraz, co pokazuje przykład Legii, nawet rywal z Luksemburga może napsuć sporo krwi polskim kibicom. Ponownie zmieniła się również nasza percepcja na ligę belgijską. Od tego czasu tamtejsze kluby aż ośmiokrotnie gościły w fazie grupowej Ligi Mistrzów przy zaledwie jednym epizodzie Legii w przypadku Ekstraklasy. W elitarnym gronie nie gościł jedynie mocarny Anderlecht, ale dwa razy choćby właśnie Club Brugge, a raz tego zaszczytu dostąpił też Genk.

I chociaż trener gości Philippe Clement zazdrościł nam w Polsce stadionów (w Belgii o kasę od władz samorządowych na takie zachcianki nie jest tak łatwo), to my możemy zazdrościć Genkowi i całej lidze belgijskiej tempa i kierunku, w którym rozwija się ich kraj pod względem czysto piłkarskim. I nie chodzi tu tylko o kluby, ale też reprezentację, która na mistrzostwach świata w Rosji wywalczyła brązowy medal.

Przed czwartkowym meczem nastroje w Poznaniu były bojowe. Kolejorz rozgrywki ligowe rozpoczął przecież bardzo dobrze, po czterech kolejkach ma na swoim koncie komplet punktów. Pod tym względem prezentuje się lepiej od Smerfów. Podopieczni Clementa w trzech spotkaniach zgromadzili na swoim koncie siedem oczek, a ostatnie starcie z Oostende rozstrzygnęli dopiero w końcówce, kiedy na boisku pojawili się tacy piłkarze jak Leandro Trossard czy Rusłan Malinowski.


W czwartek Genk tego błędu już powtórzyć nie chciał i zamiast sprawiać sobie nerwową końcówkę, postanowił załatwić wszystko już w pierwszej połowie. W 19. minucie bezsensownie piłkę pod nogi Ndongali zagrał Nikola Vujadinović. Jego w pierwszym składzie miało tego dnia nie być, ale zastąpił kontuzjowanego tuż przed meczem Wołodymyra Kostewycza. I podobnie jak w zeszłym roku w starciu z Utrechtem, tak i tym razem dał prezent przybyszom z Beneluksu. Piłka po dośrodkowaniu 27-letniego skrzydłowego Belgów świetnie spadła na głowę Mbwany Samatty. Ten, zupełnie nieupilnowany przez grającego z konieczności na wahadle Vernona de Marco, nie miał problemów z pokonaniem Jasmina Buricia.

Ten gol tak naprawdę przekreślił szanse Lecha na awans. W tym momencie Kolejorz potrzebował już czterech trafień, by zagrać w IV rundzie. Co gorsze, wcale nie pokazywał w ofensywie dużo więcej niż w pierwszym spotkaniu w Belgii. Na domiar tego wszystkiego, już w doliczonym czasie gry pierwszej połowy błysnął też Marco Guida. Włoski arbiter podyktował wówczas dość kontrowersyjny rzut karny za rzekomy faul Kamila Jóźwiaka na Ndongali. Jedenastkę na gola zamienił Leandro Trossard i było już tak naprawdę po ptakach.


Jeszcze w pierwszej części Duma Wielkopolski zmieniła ustawienie. Chociaż wielu kibiców cieszyło się, że solidny w ostatnich tygodniach Thomas Rogne wyleczył się na mecz z Genkiem, w 29. minucie okazało się, że być może Norweg nie był jednak do końca gotowy do gry. Byłego gracza Celticu na boisku zastąpił Maciej Orłowski i Kolejorz zaczął grać ustawieniem z czterema obrońcami. I trzeba przyznać, że akurat w meczu z Belgami wyglądało to o wiele bardziej ciekawie niż gra trójką z wahadłowymi.

W drugiej połowie Lech wreszcie zaczął prezentować się na tle Genku jak równorzędny rywal. W 50. minucie po rzucie wolnym wykonanym przez Pedro Tibę strzał główką Vujadinovicia obił jedynie słupek, ale futbolówka wybita tuż zza szesnastkę idealnie trafiła na nogę Tomasza Cywki, którym naprawdę niezłym strzałem pokonał Vukovicia i tym samym trafił swojego pierwszego gola od... 16 sierpnia 2014 roku. Cykl mundialowy, nie ma co!

Zarówno Lech, jak i Genk mieli jeszcze swoje okazje, ale wynik się już nie zmienił. W ciągu ostatniej dekady Kolejorz ośmiokrotnie uczestniczył w eliminacjach Ligi Europy, a teraz po raz piąty w tym czasie odpadł już w III rundzie. I chociaż po raz pierwszy od lat mierzył się w tej fazie z rywalem ze zdecydowanie wyższej od siebie półki, to może my po prostu oczekujemy zbyt wiele? Może ta przeklęta III runda jest po prostu dla Lecha sufitem nie do przebicia? W sumie lepiej, żeby ten sufit był produkcji belgijskiej niż luksemburskiej, ale wciąż jest to marne pocieszenie... 

Lech Poznań - KRC Genk 1:2 (0:2)
16.08.2018, Stadion Miejski w Poznaniu, 20:15

Gole: 50' Tomasz Cywka - 19' Mbwana Samatta, 45' Leandro Trossard 

Lech: Jasmin Burić - Rafał Janicki, Thomas Rogne (29' Maciej Orłowski), Nikola Vujadinović - Kamil Jóźwiak, Pedro Tiba, Tomasz Cywka, Vernon De Marco - Maciej Gajos (78' Darko Jevtić), Joao Amaral - Christian Gytkjaer (73' Paweł Tomczyk)

KRC: Daniel Vuković - Joakim Maehle, Sebastien Dewaest, Joseph Aidoo, Jere Uronen - Rusłan Malinowski (74' Ibrahima Seck), Alejandro Pozuelo (60' Jakub Piotrowski), Sander Berge - Leandro Trossard (61' Edon Zhegrova), Mbwana Samatta, Dieumerci Ndongala

Kartki: Kamil Jóźwiak - Rusłan Malinowski

Sędzia: Marco Guida (Włochy)

Widzów: 20765


Piotrek Przyborowski
📷 Oskar Jahns / aosporcie.pl

0 komentarze:

Prześlij komentarz