Pucharowy sen
Wydawało się, że Lechowi w piątek nic złego stać się nie może. Gino Lettieri przygotowuje już od kilku dni swoją drużynę do jednego z najważniejszych meczów w historii kieleckiego klubu. Już we wtorek Złocisto-krwiści udadzą się do Gdyni na rewanżowe spotkanie półfinału Pucharu Polski z Arką, którego stawką będzie bilet na decydujące starcie na Stadionie Narodowym. W pierwszym meczu w stolicy województwa świętokrzyskiego Korona wygrała 2:1, więc choć to ona jest teoretycznie faworytem rewanżu, z pewnością w Trójmieście czeka ją bardzo przetarcie. Szczególnie, że dla ekipy Leszka Ojrzyńskiego to ostatnia szansa na załapanie się do europejskich pucharów (Arkowcom nie udało się awansować do czołowej ósemki).
Choć więc w Poznaniu nie zagrali m.in. Nika Kaczarawa, Jacek Kiełb czy Jakub Żubrowski (ten ostatni wciąż jeszcze nie zdążył się wyleczyć, z kolei Bartosz Rymaniak i Mateusz Możdżeń zapewnili trenerowi, że będą gotowi na wtorkowy mecz na 100%, Lech nie zdołał z tego skorzystać. Dość powiedzieć, że pierwszą poważną sytuację zyskał, kiedy podyktowano mu rzut karny za faul na Nikoli Vujadinoviciu. O piłkę standardowo spór stoczyli walczący o koronę króla strzelców Christian Gytkjaer i wciąż będący nie w pełni dyspozycji Darko Jevtić (aż strach pomyśleć, co by było, gdyby w podobnej sytuacji jak Duńczyk znalazł się Marcin Robak). Ostatecznie piłkę wziął Szwajcar i... jego strzał wybronił Zlatan Alomerović. To o tyle znamienne, że ten sam bramkarz w lutowym spotkaniu pomiędzy obiema drużynami wybronił w 94. minucie spotkania w Kielcach jedenastkę wykonywaną przez... Gytkjaera.
Podobnie jak wtedy, tak i teraz Kolejorz przegrał z Koroną 0:1. W 35 minucie, czyli zaledwie chwilę po niewykorzystanym rzucie karnym z dystansu huknął Sanel Kapidzić. Człowiek, który w ostatnich latach seryjnie ładował bramki w lidze norweskiej, ale w naszej Ekstraklasie po raz pierwszy dostał szansę gry od pierwszej minuty (do piątku miał w niej zresztą rozegrane... 22 minuty). Strzał urodzonego w Sarajewie Duńczyka był absolutnie nie do wybronienia.
370 dni - tyle Lech Poznań był niepokonany przed własną publicznością. Po raz ostatni Kolejorz przegrał przy Bułgarskiej w dramatycznych okolicznościach 9 kwietnia 2017 z Legią Warszawa (1:2)
Paradoksalnie, od momentu straty gola Lech wcale nie zaczął szturmować bramki Alomerovicia. Defensywne ustawienie Korony zdało egzamin, Kolejorzowi bardzo trudno było się dostać w obręb szesnastki gości. Jeszcze w pierwszej połowie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego wprost w bramkarza trafił Łukasz Trałka. Najbardziej dogodną okazję z gry zmarnował już w 69. minucie wprowadzony w przerwie za Kamila Jóźwiaka Ołeksij Chołbenko. Po wrzutce Tymka Klupsia z prawej strony i zgraniu piłki przez Gytkjaera Ukrainiec dostał prawdziwą patelnię, ale stojąc zaledwie pięć metrów od bramki uderzył tak, że futbolówka poszybowała nad poprzeczką.
Niecałe dziesięć minut później znowu po rzucie wolnym, ale tym razem znacznie groźniej, uderzył Trałka. Niestety i w tym przypadku lepszy okazał się golkiper gości. Alomerović nie musiał z kolei interweniować chwilę później, kiedy to grający w końcówce jako trzeci napastnik Vujadinović świetnie przyjął sobie piłkę w polu karnym, by jednak fatalnie przestrzelić obok słupka.
Wnioski?
Chociaż jeszcze w końcówce dość aktywny był Piotr Tomasik i po jego szarżach na lewej stronie Lech kilkakrotnie zagroził bramce Korony, wynik się już nie zmienił. Inna sprawa, czy będący w naprawdę niezłej formie krakowianin nie powinien rozpocząć meczu w pierwszym składzie. Oczywiste jest, że z mentalnego punktu widzenia Bjelica nie chce zapewne osłabić Kostewycza, ale wydaje się, że w ostatnich tygodniach to Polak znajduje się w lepszej dyspozycji.
W sumie pewnie powoli powinno też nas zacząć martwić to, że w dwóch ostatnich meczach do bramki nie trafił Gytkjaer. I może nie chodzi jedynie o jego ewentualną koronę króla strzelców, ale to, że w obecnym sezonie jest on niemal talizmanem Kolejorza. Spośród 12 ligowych meczów, w których Duńczykowi udawało się trafić do bramki przeciwnika, Lech przegrał tylko dwa, aż dziewięciokrotnie wygrywając. Poznańskiemu wikingowi ktoś jednak musi podać...
Lech Poznań przegrał przy Bułgarskiej po raz pierwszy od ponad roku, ulegając w stolicy Wielkopolski po raz pierwszy w historii (!) Koronie Kielce 0:1 i zapewne jeszcze dzisiaj straci fotel lidera Ekstraklasy. Należy jednak pamiętać, że wciąż to zespół Nenada Bjelicy ma wszystko w swoich rękach. Być może taki napompowany do granic możliwości po ostatnich wynikach balonik musiał pęknąć, by teraz piłkarze na spokojnie rozpoczęli swój marsz po mistrzostwo Polski. Oby!
Lech Poznań - Korona Kielce 0:1 (0:1)
13.04.2018, INEA Stadion w Poznaniu, 20:30
Gol: 35' Kapidzić
Lech: Matus Putnocky - Robert Gumny (66. Tymoteusz Klupś), Emir Dilaver, Nikola Vujadinović, Wołodymyr Kostewycz (76. Piotr Tomasik) - Łukasz Trałka, Maciej Gajos, Radosław Majewski - Darko Jevtić, Christian Gytkjaer, Kamil Jóźwiak (46. Ołeksij Chobłenko)
Korona: Zlatan Alomerović - Bartosz Rymaniak, Radek Dejmek, Pape Diaw, Ken Kallaste (61. Michael Gardawski) - Mateusz Możdżeń, Adnan Kovacević (66. Adnan Kecskes) - Nabil Aankour, Łukasz Kosakiewicz, Sanel Kapidzić (76. Elia Soriano) - Zlatan Janjić
Kartki: Gumny, Jevtić, Klupś - Diaw, Kosakiewicz, Alomerović, Dejmek (wszyscy żółte)
Sędzia: Krzysztof Jakubik (Siedlce)
Widzów: 20 054
Piotrek Przyborowski
📷 Oskar Jahns / aosporcie.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz