Lech Poznań po serii fatalnych spotkań bez wygranej wreszcie z trzema punktami w Ekstraklasie. Semir Stilić w końcu za to w pierwszym składzie w naszej lidze. Niedzielny mecz Lecha z Wisłą Płock spełnił marzenia kilku osób w tym piłkarskim zakątku świata. Kolejorz wygrał z Nafciarzami 2:1 i zmniejszył tym samym stratę do prowadzącej trójki.
Minął miesiąc od ostatniego meczu Dumy Wielkopolski przed własną publicznością. Wówczas gościła przy Bułgarskiej inna Wisła, ta z Krakowa i od tego czasu zmieniło się naprawdę sporo. Z 26 tysięcy kibiców frekwencja stopniała do raptem 13 tysięcy, a i z przewagi punktowej nad Legią Warszawa zrobiła się strata do mistrzów Polski. Liderem wciąż, mimo pewnych czasowych perturbacji jest natomiast Górnik Zabrze.
Lech nie potrafił zwyciężyć od innego pamiętnego spotkania u siebie, kiedy to zdeklasował Legię 3:0. Nie potrafił, choć po drodze miał teoretycznie co jakiś czas zawodzącą Jagiellonię Białystok, mizerną jesienią Lechię Gdańsk czy przede wszystkim beniaminka - Sandecję Nowy Sącz. Zeszłotygodniowy mecz rozegrany w Niecieczy był tak słaby, że nawet nie potrafiłem sklecić po nim czegokolwiek, co nadawało by się nie tyle do publikacji, lecz później do odczytania.
Wydawać by się mogło, że nie ma lepszego rywala nad odblokowanie niż przyjazd do Poznania Wisły Płock. Rywal, który w Ekstraklasie w stolicy Wielkopolski nigdy nie wygrał. Rywal, który ostatnie punkty przy Bułgarskiej zdobył w 2002 roku. Lecz jak doskonale wiemy Kolejorz to zespół, który lubi przełamywać ostatnio tabu, a jesienią dał Wiśle się pokonać po raz pierwszy od przeszło 11 lat. Nastawienie, choć bojowe (na Twitterze pojawił się ankiety, czy Lech wygra dzisiaj 3, 4 czy może 5:0), należało jednak nieco ostudzić.
Lech wyszedł w swoim standardowym ustawieniu, choć słabego jak barszcz w ostatnich meczach Radosława Majewskiego zastąpił na boisku Mihai Radut, który jednak zagrał na skrzydle, co pozwoliło Darko Jevticowi na powrót na swoją ulubioną pozycję numer 10. Tam nie zagrał dzisiaj jakiegoś popisowego widowiska, ale było widać, że to miejsce na boisko po prostu lepiej mu leży. Z kolei Rumun próbował robić wiatr na lewej stronie, trochę zaszarżował, nawet ostatecznie niaml zanotował asystę. Lecz nie uprzedzajmy faktów.
Kolejorz dość mocno i wysoko rozpoczął ten mecz, ale nie ma się co dziwić - Wisła jak gra (a właściwie nie gra), każdy widzi. Ataki Lecha były jednak również takie, jak każdy widzi (przynajmniej w ostatnich tygodniach) - mierne, mało pomysłowe i przez to nieskuteczne. Wreszcie jednak w 13. minucie Maciej Makuszewski dostał piłkę na swojej prawej stronie i po kilku zepsutych wcześniej przez niego akcjach nieźle wszedł do środka i naprawdę dobrym strzałem... po prostu pokonał Seweryna Kiełpina. Choć bramkarz płocczan chyba mógł zachować się w tej sytuacji lepiej, trzeba oddać reprezentantowi Polski, że zademonstrował w tej akcji, dlaczego selekcjoner Adam Nawałka to właśnie jemu może dać szansę w Rosji.
Wydawało się, że może wreszcie Lech wygra wysoko i przekonująco przy Bułgarskiej i trener Nenad Bjelica choć na chwilę uciszy wszystkich krytyków. Jeszcze chwilę później fantastycznie Christiana Gytkjaera wypatrzył Maciej Gajos, który posłał mu wspaniałe podanie między nogami jednego z Wiślaków. Strzał Duńczyka w jakiś jedynie sobie znany sposób wybronił jednak Kiełpin. A chwilę później...
...gola strzelili goście. Świetna kontra w wykonaniu podopiecznych Jerzego Brzęczka i współpraca na linii Jose Kante - Nico Varela - Semir Stilić. Ostatecznie to właśnie były pomocnik Lecha, który grał przy Bułgarskiej w latach 2008-2012, pokonał bezradnego w tej sytuacji Matusa Putnockiego. Bośniak oczywiście swojej radości nie okazał, ale z pewnością w głębi serca był z siebie dumny. Przecież jeszcze niedawno pozostawał bez pracodawcy, a teraz strzelił swojego pierwszego gola w Ekstraklasie od 17 marca i trafienia... przeciwko Wiśle Płock jeszcze wówczas w barwach Wisły Kraków.
Nad Poznaniem znowu pojawiły się więc czarne chmury. Wielkopolski Twitter już szykował się na kolejną dawkę szydery, Facebookowi komentatorzy zacierali ręce, już nie mogąc się doczekać hejtowania Bjelicy i spółki na oficjalnym fanpage'u Lecha. Kolejorz w tym niezbyt wielkim widowisku zdołał więc strzelić gola, który swoim dostosował się do jego poziomu. W 45. minucie Mihai Radut owszem rozprowadził fajną akcję na prawej stronie, ale później niemal stracił piłkę. Niemal bowiem po jego podaniu vel. dośrodkowaniu fatalnie przyjął ją (a właściwie przyjąć próbował) Alan Uryga i ostatecznie gdzieś tam (nie-wiadomo-skąd) odnalazł się Chrisitan Gytkjaer, który strzelił zwycięskiego w tym spotkaniu dla Lecha gola. Dla Duńczyka było to siódme trafienie w niebiesko-białych barwach w obecnym sezonie ligowym. Tym samym ma już o trzy bramki więcej, niż jego rodak Nicki Bille Nielsen zdobył podczas swojego znacznie dłuższego pobytu w Poznaniu.
NBN zresztą pojawił się na boisku w drugiej połowie. Wszak ostatnio był widziany w formie w towarzyskim meczu z Tarnovią Tarnowo Podgórne, w którym strzelił cztery gole. Niestety tym razem jego występ można streścić w ten oto sposób:
29-latek w jednej akcji chciał zachować się niczym Wiking i po starciu z Sewerynem Kiełpinem okazało się, że to jednak polska Husaria w historii naszego świata była formacją silniejszą. Przynajmniej jeśli chodzi o pojedynki z udziałem nosa, który z pewnością nie należy do najmocniejszych punktów poznańskiego napastnika.
W drugiej połowie nic więcej ciekawego już się nie działo. Może jedynie Dominik Furman znowu zapragnął dostać Snickersa, kiedy to po jednej z akcji zaczął wykrzykiwać do sędziego Tomasza Musiała. Zresztą ostatecznie tego wonderkida zabraknie w następnym meczu Wisły Płock. Ta będzie nomen-omen musiała w nim powalczyć o przełamanie. W Poznaniu się nie udało. Bo do dwóch przełamań jednocześnie dojść przecież nie mogło. Lech wygrał po raz pierwszy od 1 października i choć gra wciąż wygląda gorzej niż listopadowa pogoda, to mimo wszystko z lekkim optymizmem można podchodzić do grudniowych pojedynków. A tam przecież Piast, Cracovia, Zagłębie i Bruk-Bet. 13 punktów to minimum.
Kolejorz dość mocno i wysoko rozpoczął ten mecz, ale nie ma się co dziwić - Wisła jak gra (a właściwie nie gra), każdy widzi. Ataki Lecha były jednak również takie, jak każdy widzi (przynajmniej w ostatnich tygodniach) - mierne, mało pomysłowe i przez to nieskuteczne. Wreszcie jednak w 13. minucie Maciej Makuszewski dostał piłkę na swojej prawej stronie i po kilku zepsutych wcześniej przez niego akcjach nieźle wszedł do środka i naprawdę dobrym strzałem... po prostu pokonał Seweryna Kiełpina. Choć bramkarz płocczan chyba mógł zachować się w tej sytuacji lepiej, trzeba oddać reprezentantowi Polski, że zademonstrował w tej akcji, dlaczego selekcjoner Adam Nawałka to właśnie jemu może dać szansę w Rosji.
Wydawało się, że może wreszcie Lech wygra wysoko i przekonująco przy Bułgarskiej i trener Nenad Bjelica choć na chwilę uciszy wszystkich krytyków. Jeszcze chwilę później fantastycznie Christiana Gytkjaera wypatrzył Maciej Gajos, który posłał mu wspaniałe podanie między nogami jednego z Wiślaków. Strzał Duńczyka w jakiś jedynie sobie znany sposób wybronił jednak Kiełpin. A chwilę później...
...gola strzelili goście. Świetna kontra w wykonaniu podopiecznych Jerzego Brzęczka i współpraca na linii Jose Kante - Nico Varela - Semir Stilić. Ostatecznie to właśnie były pomocnik Lecha, który grał przy Bułgarskiej w latach 2008-2012, pokonał bezradnego w tej sytuacji Matusa Putnockiego. Bośniak oczywiście swojej radości nie okazał, ale z pewnością w głębi serca był z siebie dumny. Przecież jeszcze niedawno pozostawał bez pracodawcy, a teraz strzelił swojego pierwszego gola w Ekstraklasie od 17 marca i trafienia... przeciwko Wiśle Płock jeszcze wówczas w barwach Wisły Kraków.
Nad Poznaniem znowu pojawiły się więc czarne chmury. Wielkopolski Twitter już szykował się na kolejną dawkę szydery, Facebookowi komentatorzy zacierali ręce, już nie mogąc się doczekać hejtowania Bjelicy i spółki na oficjalnym fanpage'u Lecha. Kolejorz w tym niezbyt wielkim widowisku zdołał więc strzelić gola, który swoim dostosował się do jego poziomu. W 45. minucie Mihai Radut owszem rozprowadził fajną akcję na prawej stronie, ale później niemal stracił piłkę. Niemal bowiem po jego podaniu vel. dośrodkowaniu fatalnie przyjął ją (a właściwie przyjąć próbował) Alan Uryga i ostatecznie gdzieś tam (nie-wiadomo-skąd) odnalazł się Chrisitan Gytkjaer, który strzelił zwycięskiego w tym spotkaniu dla Lecha gola. Dla Duńczyka było to siódme trafienie w niebiesko-białych barwach w obecnym sezonie ligowym. Tym samym ma już o trzy bramki więcej, niż jego rodak Nicki Bille Nielsen zdobył podczas swojego znacznie dłuższego pobytu w Poznaniu.
NBN zresztą pojawił się na boisku w drugiej połowie. Wszak ostatnio był widziany w formie w towarzyskim meczu z Tarnovią Tarnowo Podgórne, w którym strzelił cztery gole. Niestety tym razem jego występ można streścić w ten oto sposób:
29-latek w jednej akcji chciał zachować się niczym Wiking i po starciu z Sewerynem Kiełpinem okazało się, że to jednak polska Husaria w historii naszego świata była formacją silniejszą. Przynajmniej jeśli chodzi o pojedynki z udziałem nosa, który z pewnością nie należy do najmocniejszych punktów poznańskiego napastnika.
W drugiej połowie nic więcej ciekawego już się nie działo. Może jedynie Dominik Furman znowu zapragnął dostać Snickersa, kiedy to po jednej z akcji zaczął wykrzykiwać do sędziego Tomasza Musiała. Zresztą ostatecznie tego wonderkida zabraknie w następnym meczu Wisły Płock. Ta będzie nomen-omen musiała w nim powalczyć o przełamanie. W Poznaniu się nie udało. Bo do dwóch przełamań jednocześnie dojść przecież nie mogło. Lech wygrał po raz pierwszy od 1 października i choć gra wciąż wygląda gorzej niż listopadowa pogoda, to mimo wszystko z lekkim optymizmem można podchodzić do grudniowych pojedynków. A tam przecież Piast, Cracovia, Zagłębie i Bruk-Bet. 13 punktów to minimum.
Lech Poznań - Wisła Płock 2:1 (2:1)
26.11.2017, INEA Stadion w Poznaniu, 15:30
26.11.2017, INEA Stadion w Poznaniu, 15:30
Gole: 13' Maciej Makuszewski, 45' Christian Gytkjaer - 36' Semir Stilić
Lech: Matus Putnocky - Robert Gumny, Emir Dilaver, Rafał Janicki, Wołodymyr Kostewycz - Maciej Gajos, Łukasz Trałka, Mihai Radut (84. Nicklas Barkroth) - Maciej Makuszewski, Christian Gytkjaer (61. Nicki Bille (71. Deniss Rakels)), Darko Jevtić
Wisła: Seweryn Kiełpin - Cezary Stefańczyk, Alan Uryga, Adam Dźwigała, Kamil Sylwestrzak (87. Jakub Łukowski) - Dominik Furman, Damian Szymańki - Giorgi Merebashvili, Semir Stilić (81. Kamil Biliński), Nico Valera (70. Konrad Michalak) - Jose Kante
Wisła: Seweryn Kiełpin - Cezary Stefańczyk, Alan Uryga, Adam Dźwigała, Kamil Sylwestrzak (87. Jakub Łukowski) - Dominik Furman, Damian Szymańki - Giorgi Merebashvili, Semir Stilić (81. Kamil Biliński), Nico Valera (70. Konrad Michalak) - Jose Kante
Kartki: Radut - Stefańczyk, Furman (żółta)
Sędzia: Tomasz Musiał (Kraków)
Widzów: 13 587
0 komentarze:
Prześlij komentarz