Nie tyle miał potrwać pucharowy sen Lecha Poznań. Kolejorz niecałe dwa miesiące po zakończeniu minionego sezonu Ekstraklasy pożegnał się już z Ligą Europy. Zespół trenera Nenada Bjelicy zremisował 2:2 w rewanżowym spotkaniu III rundy eliminacji tych rozgrywek z FC Utrecht i to Holendrzy zagrają o fazę grupową.
By napisać ten tekst należało nieco pozbierać myśli. W czwartek Lechici zagrali bowiem naprawdę dobry mecz, za co słusznie chorwacki szkoleniowiec Dumy Wielkopolski pochwalił ich na pomeczowej konferencji. Tak naprawdę jedną rzeczą, a jakże ważną, która Lechowi tego dnia nie wyszła, był końcowy wynik.
Oczywiście może zabrzmieć to zbyt emocjonalnie, ale Kolejorz nie po raz pierwszy swej historii został zrobiony w ch... odpadł z Europy, przegrywając przez jedną z najbardziej niezrozumiałych zasad w całym futbolu - tzw. bramki wyjazdowe. W czym bowiem ewentualny gol strzelony na Stadion Galgenwaard w minionym tygodniu byłby cenniejszy od bramki zdobytej przy Bułgarskiej?
Lech musiał w czwartek po prostu wygrać. Wydawało się, że bramkowy remis brzmi jak zupełna fikcja, bowiem poznaniacy przy Bułgarskiej w eliminacjach Ligi Europy jeszcze takiego wyniku nigdy nie osiągnęli. Ba! Dotąd Kolejorz nawet nigdy nie przegrał w Poznaniu w tej fazie tych rozgrywek. W eliminacjach LE uległ raz w roli gospodarza, lecz mecz z Fredrikstad w 2009 roku rozegrany został we Wronkach - poza tym w pierwszym spotkaniu z Norwegami w dalekiej Skandynawii poznaniakom udało się wygrać aż 6:1.
To właśnie u progu sezonu 2009/2010 Lech pożegnał się z rozgrywkami LE w podobny sposób jak w czwartek, czyli przez gole wyjazdowe - w IV rundzie eliminacji z inną drużyną z Beneluksu, Club Brugge. Wówczas w pierwszym starciu we Wronkach zespół prowadzony przez Jacka Zielińskiego wygrał 1:0 po trafieniu Sławomira Peszki w doliczonym czasie gry, w rewanżu został ograbiony z gola (bodajże po akcji Bartosza Bosackiego i Semira Stilicia), a ostatecznie po karnych musiał pożegnać się z Europą.
Tamto Club Brugge było jednak przeciwnikiem z zupełnie innej półki niż Utrecht. Może i Holendrzy w minionym sezonie zdołali wywalczyć w Eredivisie czwarte miejsce, ale w dwumeczu z Kolejorzem było widać, że tamtejszy futbol przechodzi pewien regres (w czwartek z LE pożegnało się PSV, przegrywając również rewanż z chorwackim NK Osijek). Tym weselsza jest więc pomeczowa wypowiedź trenera Erika ten Haga, który stwierdził, że... Utrecht był w dwumeczu lepszy i zasłużenie awansował do kolejnej rundy. Panie Ten Hag - 26 strzałów Lecha przy ośmiu Pana zespołu chyba jest wymowne.
Duma Wielkopolski odpadła z LE, bo była po prostu szalenie nieskuteczna, a zarazem objawił się brak zgrania w defensywie. Choć akurat przy trafieniu Gyrano Kerka już w 43. sekundzie (!) nie popisał się pilnujący napastnika gości Łukasz Trałka. Za to przy akcji na 1:2 katastrofalną stratę zaliczył inny z piłkarzy, którzy przy Bułgarskiej już jakiś czas grają - Wołodymyr Kostewycz (te pół roku już teraz dają mu stosunkowo długi staż na tle całej obecnej kadry).
Z czwartkowych pozytywów możemy podkreślić jeszcze kilka rzeczy. Kolejne dwa gole strzelił dla Lecha Christian Gytkjaer, choć szczególnie ten pierwszy mógł nie zostać zaliczony, gdyż wydaje się, że Duńczyk był na pozycji spalonej. Mój kolega Przemek Król z Radia Afera trafnie jednak podsumował, że narodził nam się w Poznaniu taki nasz Filippo Inzaghi - napastnik, który zawsze balansował na granicy spalonego, a przy tym potrafił strzelać z najróżniejszych pozycji. Jeśli Gytkjaer będzie dla Lecha strzelał jak Pippo dla Milanu, to chyba nikt w Poznaniu by się nie obraził.
Futbol jest okrutny, a z taką porażką (bo tak należy nazwać odpadnięcie z Utrechtem) należy się po prostu pogodzić. Jeszcze kilka lat temu nikt nie traktowałby pożegnania się z europejskimi pucharami poprzez dwa remisy z czwartą siłą ligi holenderskiej za wpadkę. Teraz innego określenia w sumie nie da się znaleźć, bowiem Utrecht na tle Lecha wypadł bardzo blado. Próbując kontynuować te włoskie porównania, zagrał jednak podobnie jak drużyny w Półwyspu Apenińskiego - wykazał się dużym sprytem i wyrachowaniem. Gracze Ten Haga już od pierwszej minuty, kiedy strzelili pierwszego gola... grali na czas. Wydawało się, że jeszcze w pierwszej połowie żółtą kartkę bankowo dostanie David Jensen, bramkarz gości. Tymczasem... nie dostał on upomnienia przez całe spotkanie! Choć to przypadek, jednak warto zauważyć, że sędzia Mads-Kristoffer Kristoffersen to rodak Jensena. Inna jednak sprawa, że ogólnie sędziowanie w obie strony w czwartek pozostawiało wiele do życzenia.
Lech Poznań może się już teraz skupić na krajowym podwórku. Już w niedzielę zmierzy się w Ekstraklasie w ramach 4. kolejki Ekstraklasy w meczu przyjaźni z Cracovią. Utrecht na inaugurację Eredivisie poczeka jeszcze tydzień, natomiast później zmierzy się w IV rundzie eliminacji Ligi Europy. A tam czeka go chyba jeszcze cięższe zadanie niż Lech Poznań - Holendrzy o fazę grupową zagrają bowiem z Zenitem Sankt Petersburg.
Lech Poznań - FC Utrecht 2:2 (1:1)
3.08.2017, INEA Stadion w Poznaniu, 20:15
Gole: 25' 90+3' Christian Gytkjaer - 1' Gyrano Kerk, 89' Cyriel Dessers
Lech: Matus Putnocky - Emir Dilaver (80' Deniss Rakels), Nikola Vujadinović, Rafał Janicki, Wołodymyr Kostewycz - Łukasz Trałka, Abdul Aziz Tetteh (85' Nicki Bille), Radosław Majewski - Maciej Makuszewski, Christian Gytkjaer, Mario Situm (71' Nicklas Barkroth)
Utrecht: David Jensen - Sean Kleiber, Mark van der Maarel, Willen Janssen, Edson Braafheid (69' Robin van der Meer) - Sander van De Streek, Ramon Leeuwin, Urby Emmanuelson (46' Yassin Aayub) - Zakaria Labyad - Gyrano Kerk (74' Giovanni Troupee), Cyriel Dessers
Kartki: Vujadinović, Situm, Nicki Bille - Janssen, van der Maarel, Ayoub (żółte), Leeuwin (czerwona za dwie żółte)
Sędzia: Mads-Kristoffer Kristoffersen (Dania)
Widzów: 33 446
Autor: Piotr Przyborowski | @P_Przyborowski | piotrek.przyborowski@gmail.com | foto: Oskar Jahns / aosporcie.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz