Ten mecz był historyczny. Fani tenisa czekali na pojedynek Federera z Nadalem, niczym fani Gwiezdnych Wojen na Przebudzenie Mocy i, tak jak fani Star Wars, wszyscy wiedzieliśmy, że będziemy się przyglądać temu pojedynkowi z nie mniejszą ciekawością, niż kilka lat temu. W tym klasyku również momentami trudno było uwierzyć, że aktorzy są trochę starsi niż wtedy, kiedy toczyli ze sobą regularne bitwy. Choć błędów było znacznie więcej niż kiedyś.
Szczęśliwy bieg wydarzeń
Po rozlosowaniu turniejowej drabinki wszyscy zastanawiali się, kto i w której rundzie jest w stanie zagrozić faworytom do tytułu - Andyemu Murrayowi i Novakowi Djokovicowi. W decydującej fazie turnieju, czyli ok 1/4 finału, mieli oni trafić właśnie na dzisiejszych finalistów. Szyki pokrzyżowali im jednak Uzbek Denis Istomin, pokonując już II rundzie Serba 7:6 (10), 5:7, 2:6, 7:6 (5), 6:4 a także urodzony w Moskwie Niemiec Mischa Zverev, który w IV rundzie ograł lidera rankingu ATP 7:5, 5:7, 6:2, 6:4. Było wtedy jasne, że nie zobaczymy trzeciego z rzędu finału Australian Open z udziałem Brytyjczyka i Serba.
Z każdą rundą co raz lepsza postawa Króla ze Szwajcarii i walecznego Hiszpana sprawiała, że znacznie śmielej tenisowi fanatycy mówili o Grande Finale. Meczu między 17. Federerem a 9. Nadalem. Choć ich pozycje w rankingu mogą trochę zbijać z tropu, to nadal ci sami gladiatorzy. Wytrzymywali nawet długie 5-setowe maratony. Nie mogło być inaczej, ten finał musiał trafić w ręce Fedala, bowiem tak nazywają ich fani tenisa na całym świecie.
Piękna historia
Od dawna nie było tak bardzo wyczekiwanego finału turnieju Wielkiego Szlema, jak ten. Wszyscy byli pewni, że dzisiaj na naszych oczach wydarzy się rzecz historyczna, piękna. Dwa wielkie powroty. Rafael Nadal od blisko trzech lat nie zagrał w żadnym finale turnieju Wielkiego Szlema. A jeśli chodzi o Rogera Federera, to nie było wiadome, czy Szwajcar w ogóle w tym roku wyjdzie jeszcze na kort.
Krótko po nieudanym dla Federera Wimbledonie 2016, ten zapowiedział, że da sobie czas na odpoczynek i wyleczenie kontuzji. Dodał też, że jeśli do kwietnia 2017 nie uda mu się tego zrobić, to zakończy karierę. Tak się nie stało a my byliśmy świadkami wspaniałej walki.
Rafael Nadal zmagał się natomiast z wieloma kontuzjami, czego głównym powodem jest jego wyniszczający stawy styl gry. Jednak wrócił i na australijskich kortach przypominał momentami tego młodzieńca, który wygrywał pierwsze tytuły w spodniach 3/4 i koszulkach bez rękawków, co dla społeczności tenisowej było dość szokujące.
Co za mecz!
O 9:30 czasu polskiego na arenie im. Roda Lavera rozpoczęło się prawdziwe widowisko, którego świadkami na trybunach było ponad 15-tysięcy zapalonych kibiców i kolejne miliony przed telewizorami. A wszystko to, ponieważ na korcie mieli pojawić się 30-letni, czternastokrotny triumfator turniejów wielkoszlemowych - Rafael Nadal oraz 35-letni Roger Federer, który turnieje Wielkiego Szlema wygrał 17 razy. Choć nawet największym tenisowym laikom te nazwiska nie są obce, to nikt z nas nie mógł być do końca pewien, co tam się wydarzy.
Zaczęło się spokojnie, obydwaj tenisiści od początku serwowali bardzo pewnie, minimalnie lepszy był Federer, który w siódmym gemie pierwszego seta przełamał serwis Hiszpana i utrzymał przewagę do końca. W drugiej partii Nadal odpowiedział piekielnymi uderzeniami, z którymi Roger Federer miał problem, zaczął popełniać bardzo dużo błędów i szybko było już 4:0 dla Nadala, wtedy Szwajcar się obudził, zaczął grać luźniej i udało mu się nawet odrobić stratę jednego przełamania, mimo to przegrał 3:6.
W trzeciej partii Federer odpłacił Hiszpanowi pięknym za nadobne, dwukrotnie wygrał swój serwis i w międzyczasie przełamał podanie rywala, czym doprowadził do stanu 3:0. Potem tylko raz Nadal wygrał swój serwis i trzeci set zakończył się dosyć szybko wynikiem 6:1. Następny był bardzo podobny do drugiego - błędy Federera przy stabilnej grze Nadala doprowadziły do zwycięstwa Hiszpana 6:3.
Decydujące starcie
Piąty set zaczął się od tzw. przerwy medycznej dla Federera - jest to dość klasyczna zagrywka, kiedy zawodnicy zwłaszcza w wielkoszlemowych maratonach, chcą wybić z rytmu lepiej grającego przeciwnika. Tak było i tym razem, chociaż dzisiaj średnio to pomogło, bowiem Nadal rozpędzony po czwartym secie, w piątym szybko wyszedł na prowadzenie.
Gdy wydawało się, że Hiszpan wygra decydującą partię, ponieważ Federer nigdy nie radził sobie z odrabianiem strat przeciwko niemu, zdarzyła się rzecz dotąd niespotykana. Szwajcar zaczął atakować i przejmować inicjatywę, bardzo pewnie czuł się przy swoim podaniu, odrobił stratę przełamania. Gdy nadszedł gem serwisowy Rogera Federera przy stanie 5:3, nikt nie wątpił, kto dzisiaj zostanie zwycięzcą. Ta sztuka nie przyszła Federerowi tak łatwo, Nadal był bliski odrobienia strat, jednak dwie piłki mistrzowskie wystarczyły, aby Szwajcar mógł unieść ręce ku niebu i cieszyć się, jakby wygrał swój pierwszy tak duży turniej.
Łzy, piękne przemówienia i nagrody
Po triumfie mistrz z Bazylei nie krył wzruszenia. Chyba on sam ani nikt inny nie jest w stanie uwierzyć, że ojciec czwórki dzieci, dla którego 2016 rok był najgorszy w karierze, wygrał Australian Open i w jednym meczu pokonał wiele demonów z przeszłości.
Podczas ceremonii wręczenia nagród padło wiele ciepłych słów. Jako pierwszy głos zabrał prezes największego sponsora turnieju firmy motoryzacyjnej KIA, mówiąc Niestety, bardzo mi przykro, ale mogę wręczyć tylko jedną nagrodę. Później obydwaj tenisiści wymienili się ciepłymi i bardzo szczerymi wypowiedziami, chętnie wspominali swoje najlepsze lata i rozmowy sprzed pół roku, kiedy nie wierzyli, że będą jeszcze w stanie zagrać w finale wielkiego turnieju. Generalnie zrobiło się bardzo romantycznie, ale było to bardzo wskazane, bo mimo tego co powiedział prezes KIA, dzisiaj nie było przegranych.
Nie mam pojęcia, jak dalej potoczą się losy obydwu tenisistów, ale wiem, że obydwaj zawodnicy trochę namieszali w tym pięknym sporcie i przypomnieli, że tenis to wciąż nie tylko Djoković i Murray i jest to wspaniała wiadomość. Niezmiennie żyjemy w złotych czasach światowego tenisa.
Autor: Mateusz Włodarczyk | @mtj_wlodarczyk | mt.j.wlodarczyk@gmail.com
Swietny artykul!z mezem kibicowalam Raphaelowi, szkoda szkoda...pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuń