W czerwcu popełniłem tekst pod tytułem "Te entiendo, Presi" (Rozumiem cię, prezesie), w którym tłumaczyłem, dlaczego zwolnienie uwielbianego w środowisku madridismo Carlo Ancelottiego jest w pełni logiczną i dającą się uzasadnić decyzją. Półamatorski sztab, brak pomysłu taktycznego, zgrywanie jednej jedenastki, kilku graczy na nieswoich pozycjach, gra za zasługi i, co chyba najgorsze - wyplenienie gry bezpośredniej, podczas której piłka wędrowała przez kilka sekund z linii obrony do trio BBC; to wszystko skreśliło w moich oczach przyszłego trenera Bayernu. Za Włocha zatrudniono Rafę Beniteza - madridistę, który miał poprawić mankamenty. Po ledwo pół roku, gdy został zwolniony, tytuł tego tekstu brzmi "Kto może cię zrozumieć, prezesie?"
Na początku, gdy ogłaszano przyjście Hiszpana do Realu - nie byłem nastawiony ani sceptycznie, ani hurraoptymistycznie. Jego Liverpool oglądałem sporadycznie - praktycznie tylko w Lidze Mistrzów, Valencia to nie moje czasy, a Serie A to totalnie nie moja bajka. Jednak przesłania były na wskroś dobre: przychodził fachowiec znany z obsesji na tle taktyki, potrafiący ustawić obronę i niepozwalający zawodnikom wejść sobie na głowę. Nawet żart byłego zawodnika, Babbela ("zrobi z Ronaldo wielkiego obrońcę") paradoksalnie brzmiał pozytywnie. Wobec tego obdarzyłem Beniteza sporym kredytem zaufania.
Pretemporada wyglądała średnio; widać było, że gra 'do skrzydła, wrzutka, wybicie, przejęcie, kilka podań, do skrzydła, wrzutka, wybicie i kiedyś coś wpadnie' głęboko zakorzeniła się w piłkarzach, z których niektórzy otwarcie twierdzili, że tęsknią za włoskim szkoleniowcem. O ile gra w obronie nie wydawała się szczególnym problemem, to indolencja ofensywna rzucała się w oczy na każdym kroku poza meczami z Interem i Manchesterem City. Początek sezonu również nie porwał - 0:0 w Gijón zapoczątkowało ruch polskiego madridismo pod sztandarem "zwolnić grubego". Następny mecz, 5:0 z Betisem, był popisem Jamesa Rodrigueza, który miał stać się fundamentem nowego Realu. Trzy dni później Kolumbijczyk wypadł z powodu kontuzji. Niedługo później, po kolwjnych dwóch zwycięstwach (6:0 i 3:0) w jego ślady poszli Ramos, Danilo i drugi z przewidywanych kluczowych graczy - Bale. Bez tych zawodników drużynie zaczęło iść topornie, co poskutkowało wymęczonymi zwycięstwami nad Granadą i w Bilbao (notabene - w tym drugim Real stracił pierwszą bramkę w lidze), a potem pechowy remis u siebie z Malagą. Na Beniteza spadały tymczasem gromy za defensywność i... brak jasnego stwierdzenia, że Ronaldo jest najlepszym piłkarzem na świecie. Następne mecze to pewne zwycięstwa ze średnimi Malmoe i Levante i remisy z Atletico i PSG. W pierwszym z nich Real zdominował pierwszą połowę, ale w drugiej stracił inicjatywę i ostatecznie stracił prowadzenie, a gdyby nie fenomenalny Navas, mógłby nawet przegrać. W międzyczasie doszło do ostrej wymiany zdań z Ramosem, któremu nie podobało się zwrócenie uwagi za sprokurowanie karnego (mimo że popełnił w tej akcji trzy kryminalne błędy). To nie był koniec pecha Beniteza, bo podczas przerwy reprezentacyjnej, parę dni przed powrotem kontuzji doznał jeszcze jeden efektywny zawodnik - Benzema. Z kolei w Paryżu udało się osiągnąć 0:0 po przeciętnej grze, ale za to pomimo braku kilku podstawowych graczy. I tutaj uderzyła mnie pierwsza rzecz w Benitezie, tylko do dziś nie wiem, czy to celowe działanie dla ochrony graczy, czy może zero autokrytycyzmu - stwierdził, że w Paryżu Real rozegrał wspaniałe spotkanie.
Trzy dni później przyszedł mecz z Celtą, i tutaj mimo szybkiego prowadzenia 2:0 bez Navasa mogłoby być nieciekawie. Następnie pewne zwycięstwo z Las Palmas i przyszedł rewanż z PSG. Tutaj muszę się przyznać, że od nie widziałem tak słabego Realu w Lidze Mistrzów od marcowego meczu z Schalke. Totalne zero pomysłu na grę w ataku, Navas i kalectwo napastników rywala dały ostatecznie zwycięstwo 1:0, ale powoli podnosiły się głosy, że po takim czasie powinny pojawić się już jakieś rezultaty pracy Beniteza.
Następne dni to dwie porażki: najpierw z Sevillą, gdzie po półgodzinie fenomenalnej gry, podczas której spokojnie można było wbić ze trzy bramki, przyszła godzina niczego; a potem blamaż z Barceloną, gdzie mimo tego, że pojawiały się sytuacje, to goście trafiali do siatki po kardynalnych błędach stoperów i Danilo. Przed meczem pojawił się konflikt z wracającym wreszcie po kontuzji Jamesem, a po nim - z Isco. Następnym zwycięstwom nie warto poświęcać większej uwagi, za to mecz po rozbiciu Malmoe 8:0, na wyjeździe z Villarreal przypomniał dramat w Bilbao z marca. Totalne zero w pierwszej połowie, niemrawe próby w drugiej. Gracze poruszali się jak dzieci we mgle, a bez Kroosa przestał istnieć nawet Modrić. Do teraz wydaje mi się, że ten mecz naznaczył dalszą przyszłość Beniteza w Realu. Fakt faktem, następne mecze też nie porywały, ale wczoraj z Valencią, gdyby nie niegotowość do gry Varane - spokojnie można było myśleć o trzech punktach.
Po Klasyku Perez zwołał konferencję prasową, podczas której zapewnił, że Benitez ma pełne wsparcie zarządu. Podobnie twierdził jeszcze kilka tygodni wcześniej, mówiąc, że jest on rozwiązaniem problemu, nie problemem.
Wiele osób porównywało casus Beniteza z tego sezonu z przypadkiem Luisa Enrique rok temu w Barcelonie. Pierwsza część sezonu - bezsensowne porażki, remisy, brak pomysłu na grę, konflikty z kluczowymi piłkarzami - na Nowy Rok chyba wszyscy kibice Barcelony życzyli sobie jego dymisji. Pierwszy mecz nowego roku to porażka na własne życzenie z Realem Sociedad.
Został na stołku.
Zatrudniając Zidane'a, Real rozpoczyna budowanie drużyny od zera. I można mówić, że jedyną rzeczą, jakiej brakowało, była charyzma trenera i teraz piłkarze zaczną słuchać szkoleniowca, który ustawi drużynę tak, żeby wszyscy byli zadowoleni, a potem pojawią się wyniki. Ale to nigdy nie wyjdzie poza sferę marzeń. Na dobrą sprawę poza charyzmą Zizou (przy całej mojej sympatii do niego) nie ma nic do zaoferowania, a już na pewno nie myśl taktyczną. Drugi rok prowadząc Castillę, dysponującą chyba najlepszą kadrą ze swojej grupy 3 ligi nagminnie remisował. Pozostawiając Beniteza na stanowisku (notabene zawsze odnosił największe sukcesy wiosną, w mistrzowskim sezonie 2003/04 był o krok od straty pracy w zimie) pozostawał jeszcze promyk nadziei na trofea w tym roku. A dzisiejszą decyzją Florentino jej nas pozbawił.
Kto cię zrozumie, prezesie?
0 komentarze:
Prześlij komentarz