Czym jest rok bez blamażu z Wisłą Kraków, możemy się teraz pytać. Rok temu fatalny mecz u siebie, aczkolwiek pechowo przegrany. W sobotę gra nie wyglądała źle, ale Kolejorz ani razu nie był bliski remisu.
Już na początku rywale objęli prowadzenie, gdy Kádár wykonał kolejny ze swoich pustych przelotów, a potem jeszcze piłka odbita od niego trafiła z powrotem do Boguskiego, który skierował ją do siatki. I o ile następne 80 minut to przewaga Lecha, któremu brakowało to ostatniego podania, to wykończenia, to pokonania świetnie dysponowanego Cierzniaka. I w doliczonym czasie piłka wyrzucona z autu zmierzała do Jankowskiego, ten uciekł Kádárowi i wiślacy wyszli dwóch na jednego. Douglas zaryzykował, nie przejął piłki, a ta trafiła do Boguskiego, który złapał Buricia na wykroku i strzelił między jego nogami.
Warto tutaj zwrócić szczególną uwagę na dyspozycję węgierskiego obrońcy Lecha, który w kolejnym meczu z rzędu popełnia kuriozalne błędy. Od początku sezonu jest najsłabszym punktem drużyny i nie daje nadziei na poprawę. A jako że Arajuuri jest kontuzjowany, Bednarek za młody, a Wilusz jest Wiluszem, to Kádár utrzymuje się w wyjściowej jedenastce. Wydawało się, że wpadki z poprzedniego sezonu, oraz te Lechią i Pogonią można wybaczyć, ale kuriozalna, absurdalna, przechodząca ludzkie pojęcie interwencja przeciwko FC Basel przelała czarę goryczy i teraz usiądzie. A może weźmie się w garść i zacznie grać na odpowiednim poziomie? Nie. Dwie asysty to jego sobotni dorobek, a kto wie, czy i w Szwajcarii nie zobaczymy znów czegoś ciekawego. Na razie można powiedzieć jedno: przyszedł do klubu jako następca Wołąkiewicza i jak na razie w tej roli sprawdza się perfekcyjnie.
Jakby co, nie uważam, że powinien odejść z Kolejorza. Jako lewy obrońca czy defensywny pomocnik radzi sobie świetnie. Ale jego akcje na środku obrony muszą się skończyć. W desperacji nie wiem, czy Wilusz nie grałby lepiej.
Następny mecz będzie okazją do pokazania się dla rezerwowych graczy, na awans raczej nie ma co liczyć. W poprzednim sezonie zdobycie trzech goli na stadionie św. Jakuba przekroczyło możliwości Realu Madryt, tak więc nie uważam, że gracze Lecha mogliby o tym marzyć. A już na pewno nie z obecną dyspozycją ataku. O ile Thomalla jest aktywny, pomaga w rozegraniu akcji (może nie tak, jak Sadajew, ale nie jest pod tym względem źle), to podobnie jak Czeczeniec seryjnie marnuje sytuacje bramkowe. A Marcin Robak z każdym kolejnym meczem utwierdza mnie w przekonaniu, że powód jego kupna jest jeden: ktoś w klubie tęskni za Ślusarskim. Nie biega, nie próbuje nawet dojść do sytuacji, a jeżeli już ktoś wypracuje mu świetną okazję – trafi raz na cztery próby. I przegrywa pojedynki powietrzne, co przy jego warunkach fizycznych bardzo rozczarowuje. Może przesadzam, może jeszcze będziemy mieli pociechę zarówno z niego, jak i z Kádára, przecież Sadajew czy Arajuuri też nie mieli dobrych początków. Na razie jednak wygląda to źle.
Słowem podsumowania: Lech zaczął sezon bardzo podobnie, jak rok temu. Aczkolwiek gra podoba się bardziej i prędzej czy później coś z tego będzie. Nie widzę w tym wszystkim problemu taktycznego: z Pogonią zabrakło kluczowych zawodników, z Bazyleą zadecydowała niesłuszna czerwona kartka, w sobotę natomiast zabrakło szczęścia, a swoje zrobiły też błędy indywidualne. Ale przełom jest konieczny, oby to spotkanie z Koroną Kielce przyniosło długotrwałą zmianę w wynikach.
PS: Raport został napisany jeszcze przed całą pilską aferą. Do niej odniesiemy się w najbliższym czasie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz