Stało się to, co się stać musiało – tak najlepiej skwitować odejście Ikera Casillasa z Realu Madryt. Kapitan spędził w klubie łącznie 25 lat, w tym 16 w pierwszej drużynie, od odejścia Raula w 2010 roku pełnił funkcję kapitana.
Jego parady wielokrotnie ratowały zespół, podczas bardzo chudych lat - od końcówki pierwszej kadencji Florentino Péreza, przez cały okres panowania Ramona Calderóna, aż po pierwszy rok drugiej kadencji obecnego sternika klubu bardzo często był jedynym utrzymującym galaktyczny poziom piłkarzem w drużynie. Jednak później, gdy klub dźwignął się już z kolan, jego konflikt z trenerem Mourinho podzielił madridismo na dwa stronnictwa, ten konflikt trwa do dziś i prędko się nie skończy. W ostatnim sezonie, gdy znów powierzona została mu funkcja pierwszego golkipera, widać było wyraźny spadek atrybutów fizycznych, był jednym z najgłośniej krytykowanych graczy. Teraz odchodzi i debata o jego zasługach dla Królewskich rozgorzała na nowo.
Niedawno,
gdy ogłoszono przyjście do klubu Rafaela Beníteza,
postanowiłem przypomnieć sobie, jak jego Liverpool zgniótł
Merengues w 1/8 finału Ligi Mistrzów wynikiem 5:0 w dwumeczu. W
blamażu na Anfield tylko jeden z graczy gości nie wyglądał jak
dmuchana lalka. Był to Iker, bez niego wynik końcowy mógłby
brzmieć 7 lub 8 do zera. Wyjął kilka niemożliwych piłek, co
niestety nie zmieniło nic, aczkolwiek był wtedy jedynym galáctico
na placu gry. Prawdziwą legendą, dzieckiem Realu, jedynym powodem
do zanikającej przez kilka poprzednich lat dumy madridismo:
najlepszy bramkarz świata bronił właśnie u nich. Nigdy nie będzie
mu zapomniane trzykrotne genialne zatrzymanie strzałów Bayeru
Leverkusen w Glasgow w 2002 roku, co pozwoliło na zdobycie La
Noveny; wtedy, w wieku 21 lat miał już na koncie dwa triumfy w
Lidze Mistrzów. Wtedy brakowało mu sukcesów z reprezentacją, ale
i to nadrobił. Mistrzostwo świata i dwukrotny czempionat w Europie,
za każdym razem był kluczowym punktem La Roja. Wszystko, co
definiuje żywą legendę.
Jednak
Realowi nie wystarczyło, że ich bramkarz święci sukcesy, oni sami
chcieli wrócić na szczyt. W tym celu do stolicy Hiszpanii do
najlepszego bramkarza globu dołączył najlepszy trener na świecie
– José Mourinho, którego zadaniem było przywrócić
konkurencyjność klubu. Jego zasługi dla madridismo wszyscy znają,
chociaż nie brakuje ludzi zarzucających mu zniszczenie señorío
Realu Madryt i legendy Casillasa. O ile w pierwszym sezonie symbioza
działała, jak należy, to później pojawiły się niewielkie
scysje, zwłaszcza że Iker miał kilka niewyraźnych spotkań, które
kosztowały Real utratę paru ligowych punktów. Sezon 11/12 jako
taki był oczywiście wielkim triumfem, wreszcie zdobyto tytuł La
Liga, pechowo stracona Liga Mistrzów miała być na wyciągnięcie
ręki w następnym sezonie, zniszczona została dominacja Barcelony,
ale forma El Santo nie była już tak stabilna. Co prawda, w lecie
znów został mistrzem Europy, ale w następnym sezonie jego
dyspozycja była bardzo, bardzo zła. Liga została przegrana
praktycznie w październiku, a kolejne błędy Casillasa doprowadziła
do posadzenia go na ławce. Tak zaczęła się otwarta wojna. Co
prawda Antonio Adán nie okazał się zmiennikiem na poziomie wyższym
niż ten prezentowany przez Castillę, przez co Iker wrócił do
bramki, ale szybko musiał z niej zejść, po złamaniu ręki po
kolizji z kolegą z drużyny, Álvaro Arbeloą. Zrządzenie losu
wprost nieprawdopodobne, jako że boczny obrońca przez cały czas
otwarcie wspierał Mourinho, a jego pojęcie madridismo było
całkowitym przeciwieństwem myślenia Casillasa. Rodzina bramkarza
do dziś nazywa Arbeloę „arcywrogiem” syna i człowiekiem
Péreza. Jako że poziom Adána był już znany, jasne było, że
Real potrzebuje nowego golkipera. Padło na Diego Lópeza, również
wychowanka Królewskich, wcześniej grającego w Villarreal i
Sevilli. Ku swojemu nieszczęściu miał bardzo podobne poglądy do
Arbeloi, co sprawiło, że zarówno on, jak i Mourinho do końca
swojej kariery w Madrycie byli szkalowani przez dziennikarzy będących
przyjaciółmi Ikera. Tutaj zaczyna się kolejny aspekt, który musi
być wzięty pod uwagę w ocenie pobytu bramkarza w Realu. Zawiązane
zostały przyjaźnie między nim a niektórymi dziennikarzami:
Julianem Ávilą czy kilkoma przedstawicielami grupy Prisa, wydającej
dzienniki takie jak AS czy El País. Notabene grupa ta od wielu lat
jest na wojennej ścieżce z Florentino Pérezem, próbując dostać
się do wnętrza klubu, używając jako tarcz Jorge Valdano czy
Casillasa oraz żurnalistów takich, jak Alfredo Relaño,
Tomas Roncero, Diego Torres i im podobni. Na dodatek narzeczona
Casillasa, Sara Carbonero pracuje w telewizji La Sexta. To właśnie
ona w lutym 2013, przed arcyważnymi meczami z Barceloną i
Manchesterem United poinformowała o rebelii piłkarzy Realu
przeciwko trenerowi. Już wcześniej, w sezonie 2010/11 pojawiły się
informacje, jakoby w szatni Królewskich działał 'kret' wynoszący
informacje, ale w 2013 przybrały one na sile. Sezon zakończył się
spektakularną klapą, nieudaną remontadą z Borussią Dortmund i
odejściem Portugalczyka.
Następny
trener, Carlo Ancelotti, ku zaskoczeniu wszystkich nie oddał
Casillasowi pierwszych skrzypiec, oddelegowując go na mecze
pucharowe, podczas gdy w lidze bronił Diego López. Po pierwszym
Klasyku w sezonie 13/14, gdy Barcelona po raz pierwszy od ponad roku
pokonała Real, trener Azulgrany – Tata Martino przyznał na
konferencji prasowej, że były przecieki, że Sergio Ramos zagra
w środku pola, co pozwoliło zmienić ustawienie drużyny na parę
godzin przed meczem. Znaczenie było jasne – domniemany kret
istniał i nie przestał wynosić planów trenera z szatni.
Podejrzany był jeden, zawodnik z długim stażem, sfrustrowany
oglądaniem kolejnego Klasyku z ławki rezerwowych. Sezon należy
jednak uznać za bardzo udany, mimo że nie udało się wygrać w
lidze. Królewscy pokonali Barcelonę w finale Pucharu Króla, oraz
doszli do finału Ligi Mistrzów, wreszcie mając szansę na
upragnioną Décimę. W
pierwszej połowie finału Iker popełnił tragiczny błąd, który
do 92 minuty i 48 sekundy oznaczał porażkę Blancos. Został jednak
uratowany przez Sergio Ramosa i jego wspaniały strzał głową.
Po
wakacjach López usłyszał, że nie ma dla niego miejsca w klubie, a
pierwszym bramkarzem został Casillas. To oznaczało jeszcze jedną
szansę, ale było już jasno widać, że to, co dawniej zrobiło
Ikera niedoścignionym, zniknęło. Ruchliwość, refleks – to
stało się obce dla 33-letniego bramkarza. I o ile na początku
drużyna prezentowała się dobrze, to później, razem ze słabszą
dyspozycją obrony okazało się, że w niedawnej ścianie porobiło
się sporo wyrw, szczególnie po bokach. Strzały w okolice rogu
bramki, czy nawet silne uderzenia w środek były ponad możliwości.
Porażka na wszystkich frontach kosztowała posadę Ancelottiego, ale
i udowodniła, że to musi być ostatni sezon El Santo jako golkipera
numer 1. Jako że nie chciał przypominać sobie gorzkich lat
spędzonych jako rezerwowy, wolał odejść, a i włodarze klubu
odetchnęli z ulgą.
Co
do mojej opinii, na pewno nie można przekreślić zasług Ikera,
ale, jak trafnie zauważył hiszpański dziennikarz Manuel Jabois, to już nie Casillas, to Ten, Co Tyle Nam Dał, czy Przy
rożnych obrona nie broniła bramki; broniła Casillasa. Na pewno
znacznie bliżej mi do poglądów Arbeloi, Xabiego Alonso czy Lópeza,
demonstrujących prawdziwe wartości madridismo i nigdy nie
działających na szkodę klubu. Nie mogę powiedzieć, że Casillas
cokolwiek zniszczył, czy bardzo mnie rozczarował, każdemu, kto
jest na świeczniku, upadek z niego musi sprawiać ból. Pod wpływem
tych negatywnych emocji zdarzają się fatalne błędy, a przecież
każdemu zdarza się pójść niewłaściwą drogą. Nie płaczę po
Ikerze, ale również nie zamierzam go szkalować.
0 komentarze:
Prześlij komentarz