W pigułce
W meczu finałowym o Puchar
Polski, na Stadionie Narodowym w Warszawie, Lech Poznań przegrał z Legią
Warszawa 1:2. Zanim przejdę do sedna, streśćmy wydarzenia z dzisiejszego
spotkania.
Pierwsza połowa: nie bójmy się
tego powiedzieć, Lech grał jak natchniony… do 29. minuty spotkania. Nacierali,
stwarzali sobie okazje. W 20. minucie nieszczęśliwie dla Legii bramkę
samobójczą wbił Jodłowiec. W tym momencie z pewnością radość była. Lech nie
zamierzał się cofać, grał wciąż do przodu. Punkt zwrotny nastąpił jednak już po
niecałych 10 minutach. Wówczas środkowy obrońca Legii zreflektował się za swój
błąd strzelając bramkę na 1:1. Od tego momentu Lech wyraźne osłabł, ale to
jeszcze nie był najgorszy moment. Do szatni piłkarze schodzili z mieszanymi
uczuciami, chociaż było widać wyraźną przewagę Lecha. Nie dam sobie powiedzieć,
że nie: pierwsza połowa zdecydowanie dobra w wykonaniu Lechitów.
No i na tym koniec pochwał, bo
czas na drugą połowę… I znów się powtórzę, ponieważ słowo, którego używam w
swoich raportach od dłuższego czasu, idealnie ukazuje to, jak wygląda gra
poznańskich piłkarzy – „DNO”. W drugiej połowie oglądaliśmy zupełnie inne
zespoły. Legia wyszła pewnie, jak wojownicy. Lech? … jak oldboje. Nie mam
zielonego pojęcia, co Skorża podał piłkarzom w przerwie, ale wiem, że nie był
to napój izotoniczny, ponieważ Lecha w drugiej połowie zwyczajnie nie było.
Zniknęli. W 55. minucie Saganowski podniósł na 1:2 i tak już zostało do końca.
Na tym poprzestańmy, bo nie mam siły pisać o tym, ile okazji mieli Lechici do
tego, żeby wyrównać wygrać ten mecz.
Co wy robicie?! Kolejorz, co wy
robicie?!
Lech cudem przedostał się do
finału. Po przeprawie z Błękitnymi była realna szansa na wygraną. No, w teorii
na pewno była szansa. Po dzisiejszym meczu doszedłem jednak do wniosku, że jak
zwykle teoria nie idzie w parze z praktyką.
Kolejorz przegrał i niestety
zrobił to na własne życzenie. Po pierwszej połowie chyba w życiu nie
przypuszczałbym, że mecz może się zakończyć wynikiem 1:2. Piłkarze (i nie tylko
oni) po raz kolejny zawiedli swoich kibiców i po raz kolejny jest mi za nich
wstyd. To co obejrzałem utwierdziło mnie w przekonaniu, na jak niskim poziomie
wygląda gra Lecha. Tragedia, farsa, blamaż, katastrofa… nie wiem, jakich słów
mogę jeszcze użyć. Zwykle winą obarczam zawodników, potem trenera. Dziś
obarczam cały klub.
Piłkarze
Po pierwsze, oczywiście piłkarze,
bo wcale nie mam zamiaru ich pominąć. Zupełnie nie wiem, co dziś wyprawiał
Maciej Gostomski. Ten człowiek wyglądał dziś jak strach na wróble – stał, przewracał
się, straszył i nikt się go nie bał. Może już czas pomyśleć na zatrudnieniem
nowego trenera bramkarzy, albo nad solidnym wzmocnieniem w tej części boiska,
bo Gostomski udowodnił dzisiaj, że jego gra w Ekstraklasie jest kompletną
pomyłką.
Obrona… Kędziora słabo, zawiodłem
się. Arajuuri dzielnie, uratował kilka sytuacji. Kamiński przeciętnie. Douglas
dobrze, chociaż bezsensowne wejście łokciem i druga żółta kartka. Pomocnicy
super, ale tylko w pierwszej połowie. Trałka trzyma poziom, Linetty coś tam
walczy, Hämäläinen, jak zwykle, mocno szarpał. W drugiej wszyscy grali tak,
jakby im odcięli prąd.
Pawłowski mnie zawiódł – biegł bez
sensu do przodu, nawet nie patrzył gdzie i tracił co chwilę piłkę. Kownacki dobrze,
walecznie, ale do 25. minuty – potem jego poziom gry już nie opadał, a PIKOWAŁ
w dół. A Zaur? Zawsze się uśmiecham, kiedy mam coś o nim napisać. Może w
skrócie: najpierw nieźle, potem tragicznie.
Trener
Panie Macieju, CO SIĘ DZIEJE?!
Gdzie ten trener, który dwukrotnie zdobywał ze swoim klubem tytuł mistrza kraju?
Gdzie ten trener, który dwukrotnie zdobywał Puchar Polski? Jak słyszę te wszystkie
opowieści, to aż mnie mdli. Nie wiem nawet, od czego mam zacząć wymieniać
Pańskie absurdalne wyczyny. Myślę jednak, że wszystko jest spowodowane brakiem
odpowiedniego ustawienia drużyny.
Od dawna się zastanawiam, czy w
słowniku Pana Macieja figuruje takie słowo, jak: taktyka. Ten trener może i ma jakiś pomysł. Nie zarzucam mu tego,
ale jeśli się ma jakiś plan, to należy dążyć do jego zrealizowania, a trener
wydaje się w ogóle nie mieć o tym pojęcia. Widać, że zespół ma grać jakimś
stylem (spokojny atak i przesuwanie się pod bramkę). Jednak w wykonaniu Lecha
sznurek, zamiast iść wzdłuż linii obrony, pomocy, a potem ataku, idzie mniej
więcej tak: Bramkarz -> Obrona -> Bramkarz -> Obrona -> […] . Raz
po raz pokaże się Trała, raz po raz dojdzie podanie do Kaspera. I co? … i nic.
Innym faktem jest to, że aby była
gra musi być psychika, a tej wydaje się kompletnie brakować poznańskim
piłkarzom. I tutaj znów: od czego jest trener? Przecież to on jest
odpowiedzialny, za dobre przygotowanie mentalne zespołu. I co? … i znów nic.
Jeśli Skorża chce jeszcze odnieść
jakikolwiek sukces w tym sezonie, to musi się poważnie zastanowić na sensem
swojego pobytu w Poznaniu. Teraz, po nieudanym meczu morale zespołu spadną na
pewno diametralnie i wątpię, aby nasz szkoleniowiec
był wstanie jeszcze je odbudować.
Zarząd
I wreszcie to, o czym chyba
jeszcze nigdy nie wspominałem – nieodżałowany Pan Karol Klimczak i Piotr
Rutkowski. CO TO JEST?! To jest drużyna? W takim razie, gdzie są piłkarze? Bo
ja tu nie widzę piłkarzy. Ja tu widzę amatorów! Liga zawodowa piłki nożnej - czy nie takie hasło widnieje pod
logiem T-Mobile Ekstraklasy? Więc o co chodzi? Porównywałem sobie ostatnio
szacowaną wartość składu Lecha za czasów Jacka Zielińskiego/Jose Maria Bakero i
teraz, za czasów Skorży. Wyszło na to, że obecny skład Lecha jest wart aż o
POŁOWĘ MNIEJ, niż jeszcze niecałe pięć lat temu. Czy właśnie taką politykę
prowadzi Lech? Jeśli tak, to gratuluję – może za następne 5 lat Kolejorz będzie
najbardziej wartościową drużyną… w drugiej lidze…
Tyle na dziś, nie mam siły pisać o niczym innym. Lech po raz kolejny dał
ciała i udowodnił, że nie nadaje się ani do Ekstraklasy, ani nigdzie indziej, a
już tym bardziej do LE, gdzie podobno mają zamiar startować… z czym?
Autor: Jan Śmiełowski | jachurzeski.aos@gmail.com
Autor: Jan Śmiełowski | jachurzeski.aos@gmail.com
0 komentarze:
Prześlij komentarz