Chcąc jak najbardziej zachować poprawność patriotyczną, po czwartkowym rozstrzygnięciu w dwumeczu pomiędzy Legią Warszawa, a Ajaxem Amsterdam należy mówić nie o mistrzu Polski, który odniósł sromotną porażkę, ale o przyszłości polskiej kadry - Arkadiuszu Miliku. To on poprowadził holenderski czołg, aby ten zdemolował wojskowy klub z ulicy Łazienkowskiej w Warszawie.
Umówmy się, czy ktoś jest z Warszawy, czy z Poznania, czy z Gdańska, każdy, kto oglądał ten mecz, widział, że mistrz Polski, którym w zeszłym sezonie okazała się drużyna z Warszawy, ma jeszcze duże braki w porównaniu do mistrza Holandii. Warto przypomnieć, że jeszcze niedawno Jakub Kosecki twierdził, iż Wojskowi zagrają swój ostatni mecz w Lidze Europy na Stadionie Narodowym.
Po dzisiejszym wieczorze bliżej do finału tych rozgrywek Ajaxowi. Drużyna prowadzona przez Frank'a de Boer, pozwoliła swoim przeciwnikom zagrać niezłe 50 minut w całym dwumeczu (40 w Holandii i 10 w Polsce). Przez pierwsze 10 minut w rewanżu komentatorzy z TVN Turbo widzieli pozytywy w każdym zachowaniu, w każdym strzale i przejęciu. Aż do feralnej 11. minuty, kiedy to Jasper Cillessen wykopnął futbolówkę z 5. metra. Piłka trafiła pod nogi Milika, a ten eskortowany przez dwójkę stoperów, dobiegł do pola karnego Dusana Kuciaka i pewnym strzałem nie pozostawił żadnych szans Słowakowi.
Wtedy już byliśmy pewni, że nie zobaczymy w tym meczu dogrywki. Dwie minuty później spokojnie mogliśmy oddać żonie pilota, aby ta mogła zobaczyć swój ulubiony program czy też serial. Przez te 120 sekund zgasła nawet iskierka nadziei. Rzut wolny, dośrodkowanie, które zostało podbite przez golkipera legionistów i strzał głową Viergevera do pustej bramki - to ten moment, po którym warszawscy kibice opuściliby stadion, gdyby mogli tam w ogóle wejść.
Akcja, podczas której padła trzecia bramka, mogłaby być podsumowaniem całej rywalizacji polsko -holenderskiej. Mocne wybicie Kuciaka, szybko zastopowana akcja i piłka zmierza z powrotem w stronę bramki Legii. Dwa podania, ostatnie do Milika, szybki rajd Polaka i pewny, banalny wręcz strzał, który był ostatnim gwóździem do trumny stołecznej drużyny.
Geniusz Arkadiusz
Główną rolę w tym ponad 120-minutowym spektaklu zagrał Arkadiusz Milik, polski snajper, trzykrotnie pokonał słowackiego bramkarza. Raz na swoim stadionie, przepięknie, a dwie następne bramki padły już przy pustych trybunach w Warszawie. Tę w Amsterdamie zdobył głównie dzięki świetnym umiejętnościom technicznym, te przy Łazienkowskiej dzięki opanowaniu i pewności siebie.
Arkadiusz Milik ma ogromny talent i choć nie lubi być nazywany "drugim Lubańskim" czy też "drugim Lewandowskim" ma ogromne predyspozycje, aby stać się najlepszym napastnikiem w historii naszego kraju. Jego wczesny wyjazd na zachód był krytykowany, lecz teraz przeszkadza chyba tylko kibicom Legii, bo naprawdę nie rozumiem, jak można określać Milika zdrajcą, a także innymi inwektywami nie nadającymi się do cytowania. Ten człowiek robi to, co potrafi najlepiej i po pierwszym gwizdku sędziego, aż do ostatniego, dla niego nie ma innego celu niż strzelenie gola i nieważne, czy przeciwnikiem jest Legia, Wisła czy Barcelona. On ma strzelać bramki.
Cała Polska nie może się doczekać reprezentacyjnego meczu z Irlandią, który już za miesiąc. Miejmy nadzieję, że pomimo kłopotów kadrowych w obronie, Adam Nawałka stawiając na dwójkę Milik-Lewandowski zapewni nam kolejne 3 punkty w drodze do Francji.
0 komentarze:
Prześlij komentarz