25. kolejka Premier League nadeszła tak szybko, że zanim zapracowany widz
zdążył ochłonąć po weekendowych emocjach, już musiał szykować się na następne. Co działo się we wtorek i środę na angielskich boiskach?
Najciekawsze spotkania toczyły się przy Anfield Road, gdzie Liverpool po
remisie w derbach z Evertonem podejmował Koguty z White Hart Line, natomiast
ich rywale z Merseyside jechali do Londynu na starcie z liderującą Chelsea.
Oprócz tego Arsenal mierzył siły z Leicester City na własnym stadionie, Czerwone
Diabyły starły się z beniaminkiem z Burnley.
Balo przyćmił Kane'a!
Tottenham po zwycięstwie w North London Derby był
drużyną naładowaną i gotową do marszu w górę tabeli- w końcu nic tak nie
motywuje jak pokonanie rywala zza miedzy. Na podobne wsparcie mentalne nie
mogli liczyć The Reds, którzy kilka dni wcześniej jedynie bezbramkowo
zremisowali z Evertonem. Dla odchodzącego latem do Stanów Zjednoczonych Stevena
Gerrarda było to ostatnie starcie derbowe w koszulce Liverpoolu, zatem w ustach
kapitana reprezentacji Anglii na pewno pozostawał pewien niesmak. Mecz był
szybki, wyrównany i obfitujący w akcję zaczepne z obu stron boiska, o czym
świadczy wysoki, pięciobramkowy wynik. Swoją wysoką formę ponownie potwierdził
Harry Kane, który po raz kolejny strzela gola w meczach z silnym rywalem.
Podobnie jak w starciach z Chelsea i Arsenalem, tak również i na Anfield młody
angielski napastnik umieścił piłkę w siatce rywala. Całkiem niedawno to z
Arsenalu naśmiewano się, że jest drużyną opartą wyłącznie o dokonania Alexisa
Sancheza, a bez niego zespół zdecydowanie traci w ataku. I jakkolwiek trudno
nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że Chilijczyk wnosi wiele werwy i
zaangażowania ,a także boiskowej pasji, tak nie wypada nie zauważyć, że bez
goli Kane’a Tottenham nie wygrał by tak wielu spotkań. Odkrycie sezonu? Anglik
może mieć spore szanse na ten tytuł, jeżeli tylko utrzyma wysoką strzelecką
formę. Ciężko właściwie powiedzieć, co jest jego najsilniejszą bronią, raczej
na jego doskonałą dyspozycję składa się wiele czynników, zamiast jedna,
wyróżniająca cecha. Szybkość, dobra kontrola nad piłką, zdolność do zastawiania
się, precyzyjne, techniczne uderzenie, oraz tak ważna dla napastnika zdolność
do znalezienia się w polu karnym rywala, no i doskonała skuteczność pod bramką
przeciwnika. Harry Kane ma szansę stać się dla Tottenhamu kimś, kim był Gareth
Bale- lokomotywą ciągnącą zespół od zwycięstwa do zwycięstwa. A właściwie byłby
tą główną siłą napędową, gdyby nie Mario Balotelli. Występ Włocha w tym meczu
potwierdza tylko regułę, że grając w Premier League należy spodziewać się
absolutnie wszystkiego- choćby napastnik nie potrafił strzelić od wielu
kolejek, był straszliwie nieskuteczny i większość kibiców już chciałaby go
widzieć poza swoim ukochanym klubem, to i tak może strzelić bramkę w najmniej
spodziewanym momencie. Kto wie, może to zasługa wąsów zapuszczonych w stylu
Mariachi sprawiła, że Mario się odblokował i teraz będzie ostoją ofensywy The
Reds? Podsumowując zatem: doskonałe spotkanie, wynik 3-2 dla gospodarzy.
Wasyl nie dał rady w prawie polskim pojedynku
Kanonierzy po kompromitującej na niezbyt dalekim
wyjeździe musieli bardzo szybko wrócić
do pełnej dyspozycji, gdyż na Emirates przyjeżdżała drużyna Lisów z
Leicester. Przegrana z Tottenhamem zapewne zachwiała pewnością siebie Kanonierów; a co najważniejsze zepchnęła ich za plecy ligowe rywala w walce o
pozycję premiowaną występem w Lidze Mistrzów. Teoretycznie zadanie wyglądało na
łatwe, w końcu Leicester to beniaminek i spadkowicz, jednak jak wiadomo w lidze
angielskiej nie ma łatwych spotkań, a i sam przeciwnik nie jeden razu już
potrafił zaskoczyć swoją dyspozycją, wygrywając u siebie choćby z Manchesterem
United, czy też remisując z drużyną z czerwonej części północnego Londynu
właśnie. Plan drużyny gości zakładał bronienie dostępu do własnej szesnastki
całą drużyną, dodatkowo linia obrony została złożona z pięciu obrońców. Atak
mieli kreować szybcy skrzydłowi, wśród których błyszczał Riyad Mahrez,
bezczelnie obracający defensorami Arsenalu i niejednokrotnie znajdujący się w
niebezpiecznych sytuacjach podbramkowych. Gospodarze rozpoczęli starcie bez
typowego napastnika, na ławce rezerwowych zasiedli zarówno Danny Welbeck, jak i
Olivier Giroud. Granie bez szpicy przy tak głęboko ustawionej defensywie rywala
wydawało się być zadaniem wyjątkowo trudnym. I takie rzeczywiście było.
Wymiennie grający na pozycji wysuniętego napastnika Theo Walcott i Alexis
Sanchez raz za razem odbijali się od muru złożonego z obrońców, byli łapani na
spalonym, albo też nie byli w stanie dosięgnąć piłki. Goście bronili z ogromną
wolą walki i gdy tylko nadarzała się okazja to od razu uruchamiali swoich
zawodników ofensywnych. Kiedy wydawało się, że spotkanie może w ten sposób
wyglądać aż do 90 minuty, impas zdecydował się przełamać Laurent Koscielny,
który po podaniu z rzutu rożnego(!) przez Mesuta Oezila strzelił tuż koło nogi
broniącego Marka Schwarzera. Asystujący Niemiec był z resztą jedną z
najjaśniejszych postaci całego widowiska- zaskoczył mnie swoją grą, zarówno z
przodu, gdzie wykreował świetne okazje Walcott’owi, jak i swoją grą defensywną,
która może nie powalała na kolana, ale na pewno był sporym krokiem naprzód w
porównaniu do poprzednich meczów tego sezonu. Spotkanie oczywiście nie mogło
przebiegać w sposób w pełni kontrolowany przez Kanonierów, którym udało się
zdobyć drugą bramkę(piłka odbita przez Schwarzera spadła pod nogi Theo, który
tym razem już się nie pomylił), ale jednocześnie stracić gola w
kompromitujących okolicznościach i rozpaczliwie walczyć o zdobycie trzech
punktów. Na dodatek kontuzji ponownie nabawił się Aaron Ramsey, który boisko
opuścił dziesięć minut po tym, jak pojawił się na murawie, a także Alexis
Sanchez, brutalnie potraktowany przez jednego z rywali. Wszystko to może źle
wróżyć na nadchodzące spotkania. Na razie jednak kibice Arsenalu mogą cieszyć
się z 3 punktów. Arsenal - Leicester 2-1.
W starciu Niebieskich lepsi ci ze Stamford
Drużyna Jose Mourinho w Premier League wygląda niemal jak czołg,
który niepowstrzymanie prze od zwycięstwa do zwycięstwa. Nie zawsze są to
potyczki proste, łatwe i przyjemne, do takich na pewno należało ostatnie
starcie z The Toffies, w którym to The Blues zdołali strzelić bramkę
dopiero w ostatnich minutach spotkania, dzięki trafieniu Brazylijczyka Williana.
W meczu od pierwszej minuty grał ściągnięty z Fiorentiny Kolumbijczyk Juan
Cudardado, po którym było widać, że jego proces aklimatyzacji w zespole musi
jeszcze trochę potrwać. Według mnie zbyt często decydował się na drybling,
podczas gdy lepszym rozwiązaniem byłoby podanie do któregoś z lepiej
ustawionych partnerów. Jednak ponieważ jest to zawodnik o ponadprzeciętnych
umiejętnościach to jestem pewien, że jeszcze nie raz przekona kibiców do
swojego talentu, o ile dostosuję się oczywiście do filozofii portugalskiego
menedżera, który nie boi się przecież pozbywać się nawet najlepiej wyszkolonych
technicznych zawodników z powodu ich zbyt małego zaangażowania w grę obronną. W
defensywie Chelsea chyba na stałe zagościł Kurt Zouma, ściągnięty latem z Saint-Etienne,
który wygryzł ze składu Gary’ego Cahilla. Młody Francuz wygrywał wiele
pojedynków powietrznych z równie dobrze co on zbudowanym Romelu Lukaku, a także
imponował spokojem. Mecz był bardzo wyrównany, co rzadko się zdarza, zwłaszcza
na Stamford Bridge. Ofensywne sytuacje dla gospodarzy najbardziej starał się
kreować Eden Hazard, który pojawiał się w prawie każdym miejscu boiska i za
każdym razem stwarzał realne zagrożenie swoją doskonałą kontrolą nad piłką i
przeglądem pola. Jednak to goście mieli jedną z najlepszych sytuacji, kiedy to
przed linię obrońców wypadł belgijski napastnik Evertonu i będąc w sytuacji sam
na sam z Petrem Cechem trafił bramkarza w nogę. A raczej to Cech instynktownie
tam ją postawił. Fenomenalna obrona pozwoliła Chelsea na zdobycie trzech
punktów. Mecz jednak nie był pozbawiony kontrowersji, z których największą jest
dla mnie zachowanie piłkarzy zarówno Chelsea, jak i Evertonu pod koniec
spotkania. Może przemawia przeze mnie niechęć do lokalnego rywala, ale chyba
nie tylko ja uważam, że Branislav Ivanović często przesadza ze swoją agresją.
Na dobrą sprawę mógł razem z Gareth’em Barry’m
zostać wyrzuconym z boiska, po tym jak złapał w pas przeciwnika i
uderzył go głową. Rozumiem: zaangażowanie i serce włożone w grę. Jednak takie
zachowania są już tylko niepotrzebnym przejawem agresji, który tylko negatywnie
oddziałuje na samych piłkarzy, ale także na kibiców. Ja sam po takich akcjach
czuję, że gdyby to mnie potraktowano w ten sposób, to Serb na pewno dostałby za
swoje. Chelsea grając w jedenastu na dziesięciu wyszarpała trzy punkty.
Chelsea - Everton 1-0.
Z innych
wydarzeń minionej kolejki należy jeszcze wymienić:
- Pierwsze wyjazdowe zwycięstwo Queens Park Rangers! Na Stadium of Light goście wygrali z Sunderlandem 2-0 i dokonali rzeczy nieosiągalnej dla nich w tym sezonie. Czyżby odejście Harry’ego Redknappa miało aż tak pozytywny wpływ na jego byłych podopiecznych?
- Zwolnienie Paula Lamberta z Aston Villi - zaskoczenia być nie może, gdyż The Villans w kolejnym sezonie toczą nierówną walkę ze samym sobą, nie mogąc przełamać niemocy strzeleckiej. Czy zwolnienie menedżera poprawi ich sytuację w tabeli?
0 komentarze:
Prześlij komentarz