Przepiękny powrót, przepiękne zwycięstwo, przepięknie odśpiewany Mazurek Dąbrowskiego, a to wszystko dzięki dwóm kapitalnym skokom Kamila Stocha, który po raz trzeci wygrał konkurs Pucharu Świata na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Każde zwycięstwo w domu ma swój smak, ale to chyba smakuje najlepiej.
Poprawna pierwsza seria Polaków
W niedzielnym konkursie udział wzięło dziewięciu Polaków, a czterech z nich weszło do drugiej rundy. W pierwszych skokach zawiedli Jan Ziobro, który ewidentnie zgubił formę, Dawid Kubacki i Aleksander Zniszczoł, chociaż ten ostatni akurat miał pecha, ponieważ konkurs skończył na 31. miejscu - pierwszym, które nie daje miejsca w serii finałowej.
Z dobrej strony, przynajmniej w pierwszej serii, zaprezentowali się Maciej Kot, Klemens Murańka i Piotr Żyła. Kot oddał poprawny skok na odległość 121 metrów, chociaż w krótkim wywiadzie jakiego udzielił TVP po tym skoku przyznał, że popełnił błąd i chce go poprawić w drugiej serii. Murańka po skoku o metr dłuższym od Kota przez długi czas utrzymywał się w czołówce, lecz ostatecznie skończył na 20. miejscu. Żyła wylądował jeszcze dwa metry dalej niż Klimek i do drugiej serii przeszedł z 16. pozycji.
Celowo między Klimkiem, a Pietrkiem pominąłem skok Kamila Stocha, bo to była zupełnie inna liga. Skok zawodnika z trzeciej dziesiątki klasyfikacji generalnej na odległość 134 metrów, o dziwo, nie zaskoczył nikogo. Wszystko dlatego, iż tak daleko pofrunął dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi. Jak się później okazało był to najdłuższy skok w całym konkursie, chociaż po skokach czołowej piątki Pucharu Świata drżeliśmy o to czy Orzeł z Zębu będzie prowadzić po pierwszej serii.
Najpierw było źle, a potem wybuch radości!
Drugą część zakopiańskiego konkursu zainaugurował słaby skok Maćka Kota - 114,5 metra raczej nie poprawiło jego nastroju po pierwszej serii. Następnie na odległość 115,5 metra skoczył Klimek Murańka, a po nim, zaledwie, na 113 metrze wylądował Piotr Żyła. I tak oto Kot skończył 30., Żyła 27. a oczko wyżej od niego uplasował się Murańka.
Po pierwszej serii wykrystalizowała się grupa pięciu zawodników, którzy mieli szanse na zwycięstwo w konkursie, albowiem 5. Michael Hayboeck miał aż 9 punktów przewagi nad 6. Andersem Fannemelem. W czołówce natomiast różnice były niewielkie.
I żaden z tych pięciu skoków nie popsuł widowiska. Zaczął wicelider Pucharu Świata 132-metrowym skokiem. Następny był Severin Freund, który fantastycznie wykorzystał dogodne warunki atmosferyczne i skoczył metr dalej od Austriaka. Po niemieckim skoczku przyszedł czas na Słoweńca, Petera Prevca, który nie skoczył tak daleko jak jego poprzednik i musiał oddać miejsce na podium właśnie jemu. Stefan Kraft, lider Pucharu Świata, triumfator Turnieju Czterech Skoczni, skoczył wprost rewelacyjnie. Chyba każdy po jego skoku na moment zwątpił w zwycięstwo Stocha.
I ostatni był skok, na który czekaliśmy całe niedzielne popołudnie. Kamil Stoch, z numerem 45., zasiadł na belce. Gdy Łukasz Kruczek dał Polakowi sygnał do startu, Stoch potrzebował 133,5 metra, aby wygrać. Skoczył pół metra bliżej, lecz po dodaniu do noty bardzo wysokich ocen za styl nikt nie miał wątpliwości. Mistrz powrócił!
Radość Kamila Stocha i kilkudziesięciotysięcznego tłumu pokazuje nam, jak ważne było to zwycięstwo. Sam Kamil po konkursie powiedział, że właśnie zrealizował jeden ze swoich celów postawionych na ten rok. I choć ten sezon zaczął się kiepsko, to widzimy, że po zaledwie sześciu konkursach Kamil Stoch wraca do pełni dyspozycji, a wraz z liderem cała drużyna. To ważne w kontekście zbliżających się wielkimi krokami mistrzostw świata.
0 komentarze:
Prześlij komentarz