Ósmy tydzień za nami,
a względem ostatniego tygodnia, w Lechu nie widać wyraźnej poprawy. Po fatalnym
scenariuszu z Koroną, na osłodę zwycięstwo z Łęczną, jednak czy zasłużenie? Spójrzmy
na wszystko z szerszej perspektywy…
Kto pamięta 28
kwietnia 2007?
Właśnie tego dnia ostatni raz Lech Poznań rozegrał swój mecz
z Górnikiem Łęczną. Kolejorz wygrał wówczas u siebie 1:0. Dziś to spotkanie, z
obecnie grających w klubie piłkarzy, mogą pamiętać jedynie Krzysztof Kotorowski
(bramkarz Lecha) i Veljko Nikitović (pomocnik GK Łęczna). Inni piłkarze grający
w tamtym meczu w większości zakończyli już karierę, lub odeszli do innych
klubów.
Zdaniem Linettego
- W Poznaniu nie
zamierzamy tracić punktów! - tak powiedział rozgrywający Kolejorza i faktycznie tak się
stało. Jednak dodał także, że w Poznaniu kibice oczekują wielkich wyników, oraz
że takich właśnie się doczekamy. Niestety to co pokazali dzisiaj Lechici prawie
wcale nie pokrywa się z tym, o czym zapewnił nas Karol.
Skorża nawiązując do
meczu z Koroną
- Sami dla siebie
jesteśmy największym przeciwnikiem - mówił w wywiadzie szkoleniowiec Lechitów. Cóż, fakt, że mecz
z Koroną nie należał do najlepszych. Piłkarze chociaż strzelili dwie bramki, to
dopuścili ostatecznie do remisu 2:2 w ostatnich sekundach spotkania. Po bramce
w 94. minucie sędzia już nie wznowił gry i piłkarze musieli wrócić do Poznania
tylko z jednym punktem. Można by przypuszczać, że po tym meczu, zawodnicy i
trener wyciągną jakieś wnioski. Czy tak się stało? Według mnie nie… Dlaczego?
No to przejdźmy
wreszcie do konkretów!
Lech Poznań wygrał u siebie z Górnikiem Łęczna 1:0. Słaby
wynik, nawet bardzo słaby. Patrząc na całokształt spotkania, ta bramka to był
cud! Lechici nie zasłużyli dziś na zwycięstwo, a wręcz nie zasłużyli nawet na
remis. To co działo się w drugiej połowie wołało o pomstę do nieba. Piłkarze
grali fatalnie. Tracili piłki w najgorszych możliwych sektorach boiska i w najłatwiejszy
możliwy sposób. Podawali niecelnie, o strzałach nawet nie wspominając. Nie
mieli pomysłu na grę, a ich lekkomyślność i brak rozwagi mogła się zakończyć
utratą bramki… i to nie jednej.
Uratowało nas chyba jedynie to, że goście mieli
rozregulowane celowniki i nie umieli wbić piłki do naprawdę słabo strzeżonej
bramki Gostomskiego, na którym dzisiaj mocno się zawiodłem. Nie umie paradować,
ani łapać piłki. Obrona dzisiaj też nie trzymała się kupy.
W środku pola bez większych różnic – Linetty nieco poniżej
oczekiwań, Trałka przeciętnie. Uważam, że najsłabszym punktem był dziś Darko
Jevtić, który absolutnie nie wiedział co się wokół niego dzieje. Nie umiał się
odnaleźć, podawał niecelnie, nie w tempo, nieefektywnie kiwał się z obrońcami,
co prawdopodobnie było przyczyną jego zmiany.
Słabe wejście zaliczył także Lovrencsics, którego nie
przypominam sobie ani razu przy piłce. Pawłowski – na przeciętnym poziomie,
dużo niepotrzebnych kiwek, samolubnych wypadów i parę niecelnych uderzeń,
chociaż mimo wszystko, jakby nie grał, jest on jedną z głównych sił napędowych
w Lechu.
No a Sadajew? Nie wiem czy zagrał jak zagrał, bo wciąż
jeszcze nie wyleczył w pełni kontuzji, ale jeśli tak, to niech wraca i leczy.
Owszem, parę razy zagroził, oddał może z jeden, góra dwa strzały, jednak nie pamiętam,
by jakikolwiek był na tyle dobry by zagrozić bramce rywali. Kownacki, wszedł ze
zmiany i trochę poruszył zespół, ale to wciąż trochę za mało.
Keita wybawca
To chyba najlepsze określenie na wyczyn Norwega w dzisiejszym
spotkaniu. W 81 minucie popisał się on wspaniałym strzałem z 30 metra, który zaskoczył
absolutnie wszystkich i chyba nawet jego samego. W sytuacji, gdy nikt nie
podchodzi do piłki i miejsca jest dość, jedynym i najlepszym rozwiązaniem
przeważnie jest strzał. Z takiego właśnie założenia wyszedł Muhamed i oddał
niesamowity, mierzony strzał w okienko, którego raczej nie był w stanie obronić
bramkarz. Dzięki temu Kolejorzowi udało się wyjść z twarzą i uniknąć kolejnego,
niepotrzebnego remisu. Aby obejrzeć bramkę Keity kliknij tutaj.
A jak zdrówko?
Wciąż zespół musi się obejść bez Kebby Ceesay’a, Macieja
Wilusza i Vojo Ubiparipa. Pierwszy ciągle bez zmian, drugiego wykluczyła
operacja barku, po której powróci prawdopodobnie dopiero w marcu, a trzeci niby
wrócił do treningów z pełnym obciążeniem, a i tak nie wiadomo, czy, i kiedy
wróci na boisko. Problemy także nie opuściły jeszcze Barry’ego Douglasa.
Cóż, może wreszcie
czas by zamiary zaczęły przynosić efekty, bo póki co, z tych obietnic mało
wynika. Faktycznie, wygrana była, ale gdybym wyszedł ze stadionu w 80 minucie,
to nie powiedziałbym, że Lechitom uda się jeszcze wbić piłkę do siatki, bo
uważam, że nie zasłużyli na zwycięstwo. Liczą się jednak punkty i z dwojga
złego lepiej, że właśnie 3 zostały przy Bułgarskiej!
Autor: Jan Śmiełowski | jachurzeski.aos@gmail.com | foto: a o sporcie
Autor: Jan Śmiełowski | jachurzeski.aos@gmail.com | foto: a o sporcie
0 komentarze:
Prześlij komentarz