Wczoraj już pisaliśmy o El Clásico, ale dzisiaj czas na ciąg dalszy. Wczorajszy mecz Realu z Barceloną, który zakończył się wynikiem 3:1 przypominał Klasyk na Bernabéu sprzed trzech lat. Bramka na samym początku, wyrównanie około 30 minuty, a na drugą część wyszła tylko jedna drużyna. Wczoraj role się jednak odwróciły.
Pomyliłem się co do składów, ale wychodzi na to, że moje ustawienie mogłoby być skuteczniejsze od tego, na jakie zdecydował się Luis Enrique. Xavi to kompletna katastrofa. Nie odbierał piłek, nie rozgrywał do przodu i tylko raz pokazał się na dobrej pozycji, ale nie dostał podania od Messiego. Było widać, że Argentyńczykowi bardzo zależało na pobiciu rekordu Zarry na Bernabéu. Nie wykorzystał jednak ani jednej z dwóch dogodnych sytuacji do strzelenia bramki. Kolejną pomyłką był Mascherano na środku obrony. Już w poprzednim sezonie był obiektem kpin, nie dziwię się, w końcu stoper mierzący 1,75 metra to niecodzienna sytuacja. Na samym początku meczu można było to zauważyć, kiedy Benzema najpierw strzelił w poprzeczkę, a potem dobił w słupek. Różnica wzrostu Argentyńczyka i Francuza to 12 cm. Podczas wyskoku - jeszcze większa.
Do tego coś, co wytypowałem prawidłowo; fatalna dyspozycja Piqué i Busquetsa. O ile na początku pierwszy z Hiszpanów grał poprawnie, potem kibice zbliżali się do zawału serca po każdym jego zagraniu. Kulminacją była strata piłki podczas wyprowadzania na 17 metrze, na szczęście dla niego Benzema nie wykorzystał tej okazji. O drugim nie można powiedzieć nic. Może to, że sprawdziły się moje słowa. Jeżeli drużyna nie kontroluje spotkania, Sergio przeszkadza. W obronie nie istniał, w pomocy jego zadania (podawanie do tyłu) przejął Xavi. Co więcej, najgorszym błędem Dumy Katalonii był brak wzmocnienia ekipy w środku. Odszedł Fàbregas, przyszedł Rakitić. Zostało pięciu pomocników: Iniesta, Rakitić, Xavi, Mascherano i Busquets. (Sergi Roberto ciężko nazwać pomocnikiem, raczej podawaczem w bok). Jest jeszcze Rafinha, ale świeżo po kontuzji, na dodatek niezgrany z drużyną. I mamy paradoksalną sytuację. Mascherano ląduje w obronie, pomoc tworzą Iniesta, Busquets i niespodzianka taktyczna - Xavi zamiast Rakiticia. Po godzinie wyczerpany Generał opuszcza boisko, wchodzi Chorwat, i nagle Iniesta schodzi z boiska trzymając się za łydkę. Kto pozostał? Sergi Roberto. Rezultat znamy.Kiedyś opisałem swoje przemyślenia nt. Suàreza. Po co Barcelonie Suárez? Ok, miał asystę, prawie dwie. Ok, grał dobrze. Ale wydawanie fortuny na trzecią supergwiazdę w ataku to absurd. Obrona kuleje, nie ma wartościowych zmienników na ŻADNEJ pozycji, bo jak nazwać zmianę Suárez ↔ Pedro? I potem pretensje Dlaczego nie wszedł Munir? Nie wszedł, ponieważ to drugi Cuenca, pierwszy raz powiedziałem to podczas meczu z Elche. Chyba w żadnym meczu poza Elche nie pokazał nic. Za trzy lata będzie gwiazdą Rayo Vallecano. Barcelona posiada przyzwoitych zmienników tylko na pozycji... bramkarza. Do tego dochodzi embargo transferowe. Xavi po tym sezonie idzie do ligi arabskiej/amerykańskiej/indyjskiej (niepotrzebne skreślić), i zostają czterej gracze, podczas gdy w drużynie na takim poziomie powinno być ich co najmniej 6. W obronie: Alba i pożal się Boże Adriano, Mathieu, Bartra, fatalny Piqué i wiecznie kontuzjowany Vermaelen. Na prawej stronie Alves i, uwaga, Montoya. Culés chyba nigdy nie myśleli, że mogą płakać za Alvesem, ale za rok, gdy podstawowym obrońca będzie Montoya, może zrobić się ciekawie. W ataku bajeczne trio, ale gdy wypadnie jeden element, Blaugrana jest skazana na Munira lub Pedro. Jednak największym problemem Azulgrany jest swoisty marazm 4-3-3. To ustawienie zostało spopularyzowane przez Guardiolę i do dziś nie porzucone. Piłkarze o zupełnie innej charakterystyce są zmuszeni do takiej samej gry. To skutkuje najsłabszą Barceloną od wielu lat. Jakby się przyjrzeć - Mascherano próbuje grać tak, jak robił to Puyol, Mathieu miał być następcą Abidala, a Neymar Villi.
Jedyna szansa na zdobycie czegokolwiek w tym sezonie, to uniknięcie kontuzji. Na razie mają dobrą pozycję wyjściową, wszyscy poza Iniestą są zdrowi, prowadzą w lidze i mają dość stabilną sytuację w grupie LM.
Podsumowując, jeżeli ktoś jeszcze wierzył, że Cykl się nie skończył, wczorajsze spotkanie pozbawiło go złudzeń. Mimo kupna gwiazd, Barcelona kuleje. Kuleje szczególnie w środku pola, gdzie przez lata nie mieli sobie równych. Dobitnie pokazała to akcja Realu około 75 minuty, gdy fani krzyczeli Olé przy każdym zagraniu Merengues. Trwało to dobre kilka minut.
Autor: Zbigniew Jankiewicz | zbig.jankiewicz@gmail.com
0 komentarze:
Prześlij komentarz