Niedawno pisaliśmy, że najlepszą ligą świata jest Primera División. Teraz przyznajemy się do (częściowego) błędu. Najlepsza liga globu dopiero dzisiaj się zaczyna i powiedzmy sobie szczerze, że jest to też zdecydowanie rozrywka, na którą oczekuje najwięcej piłkarskich kibiców, nie tylko z Europy. Czas zacząć Ligę Mistrzów!
Od reformy w 1992 roku rozgrywki te przyciągają coraz więcej kibiców na stadiony, do barów i przed telewizory. Na całej medialnej i marketingowej otoczce zyskują też oczywiście kluby, niektóre na całej tej formule nieźle się w ostatnich latach spasły. Tylko w zeszłym sezonie UEFA dała wszystkim 32 szczęśliwcom do rozdysponowania 900 milionów euro, a zapewne w najbliższych latach będzie ich jeszcze więcej. Tym elitarnym rozgrywkom zaczynają coraz mocniej interesować się możni tego świata i skoro najpierw do grona sponsorów dołączył rosyjski Gazprom, to właściwie pozostaje nam tylko czekać na to, jak Fly Emirates czy jakieś inne Qatar Airways zechce przelać na konto europejskiej organizacji godziwą sumkę.
Kasa wreszcie da jakość?
Tak naprawdę na Lidze Mistrzów nie da się stracić, chociaż w istocie nie zawsze zyski, również te sportowe, są takie, jakich by oczekiwano. Europejską potęgę budowały już takie drużyny jak Zenit czy Galatasaray. I chociaż obie od kilku lat są już na tych przysłowiowych salonach, to jednak nie zdołały jeszcze zawojować choćby jednej edycji. Wicemistrzowie Rosji tylko w tym okienku przeputali na dwóch zawodników lekką ręką 30 milionów euro (jeśli dodamy do tego kupionego zimą tego roku z Rubina Rondóna, to nawet 47). A to i tak transfery najbardziej zmyślne w ostatnich latach, bo Ezequiel Garay to obrońca, jakich mało mamy na tej planecie, z kolei Javi García też jest w stanie wprowadzić do zespołu z Sankt Petersburga nową jakość. Zresztą ten sezon może wreszcie należeć do nich, bo André Villas-Boas to szkoleniowiec, który w pucharach swoje już osiągnął (z Porto wygrał Ligę Europy), a i drużyna wydaje się być naprawdę ciekawa i oparta wcale nie na jakichś grajkach łapiących dorywczą fuchę przed emeryturą.
Turcy też w tym roku mogą zrobić coś więcej niż tylko ćwierćfinał sprzed dwóch sezonów. Cesare Prandelli zapewne nie będzie już pamiętać o tym, że gdyby trochę poczekał, to mógłby teraz grać w tych samych rozgrywkach z Juventusem i już tworzy swoją Galatę. Chociaż i tak Włochowi będzie chyba jednak trudniej, bo aż takich wielkich gwiazd jak Hulk, Rondón czy Witsel w składzie nie ma. Największymi postaciami ekipy z Istambułu są jednak też postacie doskonale znane kibicom. Wesley Sneijder jest po bardzo udanych dla niego i jego reprezentacji Mistrzostwach Świata oraz Burak Yılmaz, który tyle razy już odchodził do Włoch, że aż wciąż gra w stolicy Turcji. A ja i tak wciąż będę liczył na Brumę, który wciąż jest wielkim talentem i nadzieją portugalskiej piłki, a że ma w sobie coś z Balotellego, to już inna sprawa.
Ale kto wygra?
Nie jestem wielkim fanem przewidywania czegokolwiek przed sezonem, bo ten jest długi i jeszcze bardzo dużo może się w jego trakcie wydarzyć. Mój kibicowski nos podpowiada mi jednak, że w tym sezonie w finale tych zacnych rozgrywek wystąpi Chelsea i Barcelona, jeśli oczywiście obie nie spotkają się ze sobą w którejś ze wcześniejszych faz. Możecie oczywiście uznać mnie za głupca, że to tak naprawdę takie strzelanie, ale mam swoje teorie na ten temat, które postaram się udowodnić.
Ekipa José Mourinho sezon Premier League rozpoczęła w iście niesamowitym stylu, a większość ekspertów już przed sezonem przewidywali, że to właśnie The Blues będą rządzić i dzielić w lidze. W istocie, to jeden z głównych celów portugalskiego geniusza, który triumfu w niej jeszcze nie odniósł. I niby w Lidze Mistrzów triumfował już dwukrotnie, ale nie udało mus się tego dokonać jeszcze ze swoją Chelsea. Jeśli jednak Manchester United, który teraz rywalizuje już tylko na dwóch frontach, odpali, to trzecia ekipa ostatniego sezonu być może skupi się bardziej na LM. Drużyna ze Stamford Bridge ma też bardzo szeroką kadrę, a i zmiennicy z powodzeniem mogliby grać i nawet grali w poprzednich sezonach w Lidze Mistrzów. Petr Čech, Filipe Luís czy Mohamed Salah to nie są zawodnicy, którzy w tym sezonie grali w każdym meczu od pierwszej minuty, a na pewno w dowolnym innym zespole by to robili. A jeśli dodamy do tego zawodników pierwszego składu i fenomenalną młodzież, jak choćby francuską rewelację, Kurta Zoumę, to wyjdzie nam zespół kompletny.
Z kolei Barcelona latem przeszła prawdziwą kadrową rewolucję. Teraz z nowymi bramkarzami, obrońcami, Rakiticiem i (już niedługo) Luisem Suárezem, a i przede wszystkim nowym trenerem, Blaugrana może znowu zmieść piłkarską Europę. Po tym, co wydarzyło się w zeszłym i dwa sezony temu Duma Katalonii chce odzyskać wreszcie twarz i pokazać, iż umie radzić sobie w Lidze Mistrzów bez Pepa Guardioli. Trio Neymar - Messi - Suárez już teraz straszy na europejskich stadionach, a przecież jeszcze tak naprawdę nie zagrało ze sobą ani minuty. Jestem jednak dziwnie spokojny o to, że Urugwajczyk stworzy ze swoimi kompanami z Ameryki Południowej atak marzeń, który pomoże w drodze do Berlina.
Chociaż to w sumie jest wróżenie z fusów, to bardzo byłbym szczęśliwy, gdyby takowy finał mielibyśmy przyjemność obejrzeć. Chociaż powiedzmy sobie szczerze, że w Lidze Mistrzów mamy tyle świetnych zespołów, że właściwie nie ma znaczenia, które zagrają w finale. Te elitarne rozgrywki mają za zadanie przede wszystkim dostarczyć nam masę frajdy i rozrywki oraz wypracować u piłkarskich kibiców cierpliwość. Bo któż nie czeka na wtorkowe i środowe wieczory, by obejrzeć najlepszą ligę świata?
foto: własne
0 komentarze:
Prześlij komentarz