Wszechogarniająca nasz komercjalizacja futbolu już od pewnego czasu zbiera swoje żniwa także, a być może przede wszystkim w identyfikacji klubu. Jedni zmieniają barwy, drudzy herb. Ten jest ważny dla każdego kibica, o czym świadczy reakcja niektórych z nich na nowe logo Juventusu. To jednak nie pierwsza tego typu zmiana w ostatnich latach.
Odsłonięcie nowego herbu na wczorajszej konferencji mistrza Włoch, która odbyła się notabene w Mediolanie (mimo, że to stolica mody na Półwyspie Apenińskim, to nie sądzę, by Real zdecydował się ogłaszać nowe logo np. w Barcelonie), wywołało mieszane uczucia wśród zarówno ekspertów, jak i szczególnie kibiców. Jedni uważają nowy wizerunek klubu za jak najbardziej zgodny z idącymi trendami - trochę minimalizmu, trochę nowoczesności itd. Do podobnych zabiegów od kilku lat dochodzi choćby w NBA (np. Brooklyn Nets, chociaż tutaj nastąpiła też zmiana lokalizacji drużyny) czy też MLS, gdzie nawet sama liga zmieniła swoją całą identyfikację w 2015 roku. To samo wydarzyło się również przed tym sezonem w Premier League.
Marketing lubi znane twarze, a więc również rozpoznawalne znaki. Czasem potrzeba jest jednak jakaś odmiana, która ma po prostu wywołać większe zainteresowanie daną marką, a przez to wzrost sprzedaży. Niewątpliwie od wczoraj w świecie piłkarskim przewija się motyw złych działaczy Juve, którzy postanowili zbezcześcić klubowy symbol.
Andrea Agnelli nie powinien być jednak traktowany jako żaden prekursor w tej diabelskiej zabawie kibicowskimi emocjami. Przed nim pojawiło się bowiem kilku mniejszych lub większych szaleńców, którzy postanowili wprowadzić w kluby pewien powiew świeżości.
Hull City
Sprawa głośna, bowiem przedmiotem sporu pomiędzy właścicielami i kibicami nie było tylko i wyłącznie logo, do którego zmiany ostatecznie doszło. Z herbu zniknął napis The Tigers, ale dodano zamiast tego datę powstania klubu.
W przypadku Hull największe spory dotyczyły jednak samej nazwy. Assem Allam chciał bowiem w 2014 roku zmienić historyczny Hull City na Hull Tigers, by jeszcze bardziej podkreślić znaczenie symbolu klubu, co miało zresztą mu pomóc na rynku azjatyckim. Ten ruch powstrzymała jednak angielska federacja, która nie zgodziła się na takie rozwiązanie.
Aston Villa
Kosmetyka w tym przypadku to mało powiedziane. Przed obecnymi rozgrywkami działacze The Villans postanowili przygotować dla fanów... taką oto niespodziankę. Rewolucjne zmiany w herbie polegały na zwiększeniu lwa w centralnej części i usunięciu z niego słowa Prepared, co akurat wyszło dość groteskowo, patrząc na to przez pryzmat spadku klubu z Birmingham w zeszłym roku z Premier League.
Tutaj oczywiście fani nie mieli o co mieć zbytnio pretensji, no może oprócz ceny całej tej zabawy. Początkowo media pisały o kwocie... DWÓCH miliona funtów (!), toteż klub wydał oświadczenie, który podał, że autentyczna cena wyniosła tylko 80 tysięcy. Tylko...
Everton
Fani Evertonu nie mają łatwo. Ukazany wyżej po lewej (skądinąd bardzo ładny dla oka) herb obowiązywał bowiem przez zaledwie rok. W tym przypadku władze The Toffees posłuchały kibiców, którym nie spodobał się fakt usunięcia z ich klubowego znaku motta nil satis nisi optimum, czyli... tylko najlepszy jest wystarczająco dobry. Po roku postanowiono więc wrócić do tej pięknej łacińskiej sentencji.
Cardiff
Przykład Cardiff jest nieco inny niż te już wymienione (no może o pewne schematy zahacza też o to Hull). Vincent Tan, ekscentryczny właściciel walijskiego klubu w momencie, kiedy przyszedł do klubu ze stolicy Walii, zapragnął, by jego zespół grał w czerwonych barwach. Powód? Te są w jego rodzinnej Malezji uznawane za znak szczęścia czy czegoś tam. Podobnie Smok miał być symbolem siły (chociaż on akurat znajdował się w herbie już wcześniej, bowiem to przecież znak rozpoznawczy całej Walii), blablabla. Chyba nie trzeba tłumaczyć, że marginalizacja bluebirda niezbyt spodobała się miejscowym? O sprawie szerzej pisaliśmy na łamach aosporcie w zamierzchłym już 2013 roku w cyklu... Piłkarskie Zbrodnie.
Tan w swoim postanowieniu wytrwał przez trzy lata, ale nawet i on w końcu ustąpił. W 2015 roku Cardiff powróciło do tradycyjnych barw, a herb wrócił w miarę do normalności. To jednak wciąż jedna z najbardziej drastycznych takich historii w erze tzw. modern football.
Do tego można by ze spokojem oczywiście dodać masę przykładów zmian klubowych herbów za Oceanem, ale w przypadku zespołów ze Stanów Zjednoczonych niemal obowiązkiem jest zmiana herbu raz na kilka lat. W ostatnim czasie takowe zmiany dotknęły m.in. Columbus Crew. W europejskim futbolu takowe roszady również mają miejsce. PSG, Manchester City, od nowego sezonu Atlético. Tak naprawdę ciężko byłoby znaleźć klub, który nie zmienił swojego loga przez ostatnie kilkadziesiąt lat choćby w części. Ważne jednak, by robić to z głową, czego chyba, mimo mojej sympatii do samej stylistyki, w przypadku włodarzy Juve trochę zabrakło.
→ Korzystałem z artykułu The Telegraph z maja 2016
0 komentarze:
Prześlij komentarz